Bełchatów. Sprawiedliwa transformacja?
To opowieść o tym, jak Polska wpadła w węglową pułapkę, oraz o tym, dlaczego przespała okazję, żeby się z niej wydostać. I czy jest jeszcze szansa, żeby dopisać do tej historii happy end.
O prądzie się nie myśli. Prądu się używa. Jest czymś stałym, powszednim. Niezauważalnym jak wdech i wydech. A teraz wyobraź sobie, że go nie ma. Zatrzymaj w płucach powietrze. Zatkaj nos, nie otwieraj ust. Czujesz, jak się dusisz? Zalewa cię fala strachu. Pocisz się. Przeciętny człowiek może tak wytrzymać kilkadziesiąt sekund. Rekordziści kilka minut. A ile wytrzymasz bez prądu? Możesz zrobić prosty eksperyment. Wyłącz bezpiecznik. Po godzinie robi się już naprawdę nieswojo. Nie ma nawet jak zaparzyć kawy, jeśli lubisz ją pić z ekspresu. Koniec eksperymentu najczęściej wyznacza zapadający mrok albo stopień naładowania baterii w telefonie komórkowym.
A gdyby tak nie dało się z powrotem włączyć tego bezpiecznika? Gdyby tak miało już zostać na zawsze? Brak prądu to zamknięte sklepy. Co z tego, że jest w nich towar, gdy nie da się niczego nabić na kasę, nie działają też lodówki ani zamrażarki, więc produkty szybko się zepsują. Brak prądu to chaos. Niedziałająca sygnalizacja świetlna. Niedziałające komisariaty, zamknięte szpitale. Brak prądu to brak pracy. Do słowa „brak” można dodać dowolny rzeczownik. To zabawne, ile potrafi zniknąć, gdy zabraknie czegoś niewidzialnego. Covidowy lockdown to przy tym drobne zakłócenie.
Skoro tak jest, to dlaczego prądem mało kto się przejmuje? – Większości z nas wydaje się, że nie mamy żadnego wpływu na te kwestie, że to trudne i zagmatwane. Wystarczy popatrzeć na rachunek za prąd, żeby się w tym utwierdzić – mówi doktor Joanna Maćkowiak-Pandera, prezeska think tanku Forum Energii. Liczba danych w rachunku jest przytłaczająca. – A jednocześnie z badań wynika, że mało kto potrafi odczytać choćby ułamek informacji, którymi zarzuca nas operator – dodaje Maćkowiak-Pandera. Gdyby ktoś poświęcił czas i energię, żeby wgryźć się w swój rachunek, dowiedziałby się na przykład, że około 60 procent tego, co przelewa, to koszty poboczne, różnego rodzaju podatki i opłaty (mocowa, abonamentowa, przejściowa, jakościowa, zmienna, stała). O każdej można napisać mały esej, a i tak dalej ciężko się będzie w tym wszystkim zorientować. Około 40 procent – tyle w naszym rachunku stanowią koszty energii, którą zużyliśmy.
Scenariusz Polski bez prądu jest jak przekombinowana powieść science fiction. Taka, którą po kilku stronach odkłada się na półkę, bo od razu widać, że to samo fiction i zero science. Tylko że to nie jest żadna powieść ani serial z Netflixa. W 2020 roku prawie 70 procent energii w Polsce zostało wytworzone z węgla. Węgla, którego spalanie odbija się klimatyczną czkawką całemu światu i który jest na totalnym cenzurowanym. Większość światowych instytucji finansowych nie inwestuje już w firmy, których zyski są oparte na węglu, a czołowi ubezpieczyciele nie chcą wystawiać polis firmom mającym aktywa węglowe (kopalnie i elektrownie coraz częściej są ubezpieczane przez konsorcja mniejszych firm). Węgiel ma też przechlapane u zwykłych ludzi, którzy z własnym śladem węglowym walczą jak z otyłością. Węgiel nie jest już tylko surowcem, w wyniku spalania którego uwalniają się trujące substancje. Stał się niemodny. Ale nie w Polsce. Tu rządzący od lat robili niewiele, żeby energetyka nie była uzależniona od węgla. Pod naciskiem górników i lobby energetycznego uznali, że mają do wyboru: zakochać się w węglu albo zakasać rękawy i coś z tym zrobić. Zgadnijcie, co wybrali?
Ta opowieść jest o tym, jak Polska wpadła w węglową pułapkę, oraz o tym, dlaczego przespała okazję, żeby się z niej wydostać. I czy jest jeszcze szansa, żeby dopisać do tej historii happy end.
Przeczytaj teksty publikowane na łamach „Pisma” w ramach cyklu: Jeśli nie węgiel, to co?
Nie każda historia happy end ma, ale każda musi mieć bohatera. W tej będzie nim Elektrownia Bełchatów. W Bełchatowie nie byłoby prądu bez węgla i węgla bez prądu, bo węgiel brunatny jest najważniejszym paliwem energetyki. To coś pomiędzy zbrylonym miałem a zbitym torfem, na dodatek mocno zawilgocone. Węgiel brunatny w zwykłych piecach pali się źle i daje mało ciepła, za to w wielkich blokach energetycznych można z niego wycisnąć setki kilowatów. I setki ton CO2, SO2, PM2,5, PM10. Tych wszystkich chemicznych świństw – dwutlenku węgla, dwutlenku siarki oraz pyłów zawieszonych o średnicy do 2,5 lub 10 mikrometrów – które trzeba zawijać w pozłotko skrótów, żeby mniej przerażały. Jednocześnie Bełchatów to największa gwiazda w portfolio polskich elektrowni. W dobrym i złym znaczeniu, bo w koszyku różnych „naj”, oprócz „największy jednostkowy producent prądu”, znajdziemy również pierwsze miejsce w kategorii „największy emitent dwutlenku węgla w całej Unii Europejskiej”.
Każda porządna opowieść potrzebuje też dramatu. Konfliktu, walki dobra ze złem. W przypadku tej narracji historia rozdawała role kapryśnie. W latach 70. Bełchatów był największą nadzieją cierpiącej na głód prądu Polski. Dziś jest największym trucicielem Unii Europejskiej (UE). Czym – albo czy w ogóle – Bełchatów będzie w 2030 roku, kiedy zgodnie z pakietem klimatycznym UE emisja gazów cieplarnianych ma zostać zredukowana o 55 procent? Co stanie się z górnikami, z energetykami? Jak poradzi sobie miasto? Kto w tej opowieści stoi po jasnej, a kto po ciemnej stronie mocy?
Od września 2019 roku konflikt ma bardzo realne oblicze. Fundacja ClientEarth – Prawnicy dla Ziemi złożyła wtedy w Sądzie Okręgowym w Łodzi pozew przeciwko właścicielowi kopalni i elektrowni w Bełchatowie, spółce Polska Grupa Energetyczna Górnictwo i Energetyka Konwencjonana SA. Powołując się na negatywny wpływ na środowisko lokalne i przyczynianie się do globalnego kryzysu klimatycznego, zażądała zaprzestania szkodliwej działalności, a konkretnie: wyłączenia dwunastu z trzynastu bloków energetycznych do 2030 roku i całkowitego zaprzestania spalania węgla brunatnego w ostatnim bloku do 2035 roku. Twarzą tej kampanii (bo składanie pozwu to teraz też kampania) jest Ilona Jędrasik, kierowniczka programu Infrastruktura Paliw Kopalnych w Polsce, członkini zespołu ClientEarth.
Dlaczego chce pani pozbawić Polaków prądu?
Niczego nie chcę Polakom zabierać. Wręcz przeciwnie, uważam, że Polakom trzeba wreszcie dać to, co inni Europejczycy już dawno mają: czystą, zieloną i bezpieczną energię, której wytworzenie nie będzie obarczone zatruwaniem środowiska, w którym żyjemy. To chyba uczciwa propozycja?
W Bełchatowie mówią, że bałamutna.
Polska ma najdroższy prąd w Unii Europejskiej, co wynika z hegemonii węgla w naszej energetyce. Prąd, który wytwarza Elektrownia Bełchatów, nie tylko jest drogi, ale przede wszystkim obarczony gigantyczną szkodą dla środowiska. Elektrownia emituje więcej dwutlenku węgla niż całe polskie rolnictwo. Cała nasza gospodarka potrzebuje trzech lat, żeby wyemitować go tyle, ile wyemitował sam kompleks w Bełchatowie od momentu rozpoczęcia pracy.
W co piątym polskim gniazdku płynie prąd z Bełchatowa. Co będzie płynęło, kiedy już uda się wam zamknąć elektrownię?
To jest narracja chętnie używana przez koncerny węglowe, która ma za zadanie odwrócić uwagę od istoty problemu. Problemem nie jest to, że w gniazdkach zabraknie prądu, bo w Unii Europejskiej jest nadpłynność mocy. Problemem jest to, że produkcja prądu w Bełchatowie jest zabójcza dla klimatu. Żeby wyprodukować jedną kilowatogodzinę, polski przemysł energetyczny musi wyemitować średnio 650 gramów dwutlenku węgla, w Bełchatowie to aż kilogram. I właściwie nic nie da się z tym zrobić, ponieważ spalany jest tam węgiel brunatny, o 30 procent bardziej emisyjny niż kamienny. Na korzyść Bełchatowa nie przemawia również wiek i stopień eksploatacji pierwszych bloków oddanych do użytku na początku lat 80.
Przeczytaj esej Rebekki Solnit o katastrofie klimatycznej.
Zastanawiam się, ile z tego, co pani mówi, jest w stanie dotrzeć do przeciętnego Kowalskiego.
Mam świadomość, że ludzie gubią się w natłoku tych wszystkich, zazwyczaj sprzecznych informacji. By opisać skalę Bełchatowa, najczęściej mówię, że ta elektrownia spala tonę węgla na sekundę. W ciągu minuty – wagon węgla. To daje prawie półtora tysiąca wagonów na dobę.
Bełchatów ma pecha, bo jest duży. Niemcy mają cztery mniejsze elektrownie, które zajmują kolejne pozycje na liście największych trucicieli. Może zajmijcie się nimi?
Niemcy w 2010 roku ogłosili, że w 2018 roku zamkną swoją ostatnią kopalnię węgla kamiennego. I dotrzymali słowa. Dali sobie dziesięć lat na zamknięcie elektrowni atomowych i ten proces idzie zgodnie z założeniami. Z energetyką węglową mają się pożegnać w 2038 roku, ale już wiadomo, że ten proces z pewnością przyśpieszy. W maju tego roku niemiecki Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok, w którym orzekł, że państwo w niewystarczający sposób dba o przyszłe pokolenia, co jest niezgodne z zasadą solidarności społecznej. Orzekł, że Niemcy muszą osiągnąć neutralność klimatyczną do 2045 roku, a do 2030 roku muszą zredukować emisję gazów cieplarnianych o 60 procent. Tego nie da się zrobić bez szybkiego odejścia od węgla brunatnego. Tymczasem polska energetyka właściwie nie jest w stanie podać nawet daty pożegnania z węglem.
Prezydent Duda mówił, że węgla mamy na dwieście lat, to chyba jest jakaś konkretna data?
Odnosił się wówczas do wszystkich pokładów węgla w Polsce. Również tych nieeksploatowalnych, bo mieszczących się pod miastami, na zbyt dużych głębokościach lub na obszarach chronionych. Taniego i dobrego jakościowo węgla w Polsce już nie ma lub niebawem się on skończy.
Przeczytaj wywiad z aktywistą i radnym Katowic Patrykiem Białasem.