Pierwsza w hiszpanii szkoła korridy powstała w Sewilli w 1830 roku. Dziś w samej Andaluzji działa ich około dwudziestu. Pomimo rosnącej w całym kraju krytyki, walki z bykami są tu nadal popularne.
Kiedyś było inaczej – powtarzają starzy
aficionados, wielbiciele korridy. Torreador
pochodził z nizin. Zakradał się
nocą na pastwiska bogaczy, żeby w świetle księżyca
walczyć z cudzymi bykami. Łamał prawo.
A potem, na arenie, igrał ze śmiercią, by zostać
królem życia.
– Kiedyś było inaczej – powtarzają i zapisują swoje dzieci i wnuki do szkół korridy. Tam chłopcy z dobrych domów ćwiczą ruchy, gesty i groźne miny. Słuchają opowieści dziadków, oglądają stare filmy i marzą o sławie z dawnych czasów.
Kiedy w całym kraju coraz więcej osób protestuje
przeciwko walce z bykami, a Katalonia
wręcz jej zakazała, w konserwatywnej Andaluzji
korrida wciąż cieszy się popularnością.
To zainteresowanie po części napędzane jest nostalgią. Po stronie korridy stoją też media i wielu celebrytów.
Z drugiej strony, romantyczny mit torreadora powoli podupada. – To bardzo
trudna kariera. Pozycja torero osłabła, zarobki
są niepewne. Prawda jest taka, że większość
z nich nie zostanie torreadorami. – José, młody nauczyciel ze szkoły w miasteczku Écija, wskazuje na swoich uczniów, którzy ćwiczą w parach na arenie.
Zajęcia w szkołach odbywają się bez udziału
zwierząt. Dopiero wybrańcy trafią na tak zwane tentaderos w hodowli byków, podczas których sprawdza się waleczność krów rozpłodowych. Niektórym majętna rodzina funduje konfrontację z cielakiem.
Ci, którzy najlepiej poradzili sobie na tentadero, stają naprzeciw młodych byków podczas fiest i novillas. Dopiero na tym etapie rozpoczyna się prawdziwa walka, w której
stawką jest śmierć zwierzęcia i rany torreadora.
Ludzie na arenie giną rzadko. Czasy się zmieniły,
dziś mają lepszą opiekę medyczną.
– Zmieniło się też podejście do zwierząt
w społeczeństwie. Kiedyś nie zastanawialiśmy
się, czy byk cierpi – tłumaczy Tito, dawny aficionado.
– Uwielbiałem korridę. Dziś wydaje mi się, że to anachronizm.