Fotoreportaż
Nie czas umierać
Lato. Słoneczny poranek. W ponownie otwartym metrze tłoczą się podróżni. Bazarki zapełniają się klientami. Od odwrotu rosyjskich wojsk spod Kijowa minęło kilka miesięcy. Armii Putina nie udało się zająć stolicy. Wojna wciąż jednak trwa i sprawia, że miliony Ukraińców i Ukrainek nadal żyją w zawieszeniu. Pomiędzy powrotem do codzienności sprzed 24 lutego a wojenną rzeczywistością, w której są uwięzieni. Od mojego poprzedniego przyjazdu do miasta wiele się zmieniło. Kijowa nie przedzielają już dziesiątki blokpostów (posterunków kontrolnych), normalnie działają światła uliczne, wracają korki, a parkowanie w niedozwolonym miejscu znów, jak dawniej, kończy się wypisaniem mandatu. Spowszedniały nawet te ściągnięte na chodniki lub pobocza stalowe zapory antyczołgowe w kształcie gwiazdek.
W gorące dni część mieszkańców szuka orzeźwienia na plażach nad brzegiem Dniepru. Atmosfera przywodzi na myśl tę znad Adriatyku, gdzie teraz wypoczywają turyści. Tylko woda, jak przyszłość, zupełnie nieprzejrzysta. Po południu przez centrum stolicy płynie tłum spacerowiczów, zapełniają się ogródki barów, knajp i restauracji. Przed 19:00 w niektórych supermarketach robi się odrobinę tłoczniej. Klienci chcą kupić alkohol tuż przed początkiem „nocnej prohibicji”, do rana obowiązywać będzie zakaz sprzedaży. Powoli zachodzi słońce, dziewczyny i chłopcy w różnym wieku cieszą się swoim towarzystwem. Wraz z pojawieniem się gwiazd na niebie w mieście zaczyna się odrobinę bardziej nerwowy ruch. Trzeba dotrzeć do domu przed 23:00, czyli godziną policyjną. Wtedy miasto nagle zamiera. Zasypia w wymuszonym wojną śnie.
Bardzo chciałoby się zostać dłużej w tej iluzji. Kolejnego dnia rosyjska rakieta wystrzelona znad Morza Kaspijskiego uderza w budynek mieszkalny obok fabryki Artioma. To dość blisko centrum miasta. Ginie ojciec rodziny, zostaje ranna dziewczynka. Rosyjska ruletka, totalna wojna Putina.
Tak naprawdę nic nie wiadomo. Ludzie z podkijowskich miejscowości, których mieszkania spłonęły w czasie wiosennych walk i ostrzałów, nie wiedzą, czy będzie odbudowa, czy będą remonty. Czekając na decyzje lokalnych komisji, nie mogą nawet uprzątnąć swoich mieszkań. Właściciele zniszczonych domów nie dostaną pomocy. Przynajmniej dopóki trwa wojna.
Mężczyźni i młodzi chłopcy w wieku poborowym nie wiedzą, kiedy przyjdzie „bilet do wojska”. Żołnierze giną daleko na wschodzie i na południu Ukrainy. Ale pogrzeby są tutaj.
W podkijowskiej Horence nadal nie wiadomo, co z wodą. I tak jak w niedalekiej Borodziance nikt nie wierzy tu lokalnym władzom. Strażacki beczkowóz uprosiła tamtejsza aktywistka. Natomiast miejskie parki Kijowa czy Irpienia wyglądają pięknie. Zielono, ogrodnicy podlewają obficie kwiaty, trawniki i krzaki.
Nie wiadomo, ile jeszcze ciał zostanie odnalezionych w okolicznych lasach. Trwają ekshumacje. Ale nie ma już tymczasowych grobów w Buczy i Irpieniu, gdzieś między blokami czy w przydomowych ogródkach. Zresztą, w miarę możliwości, ślady wojny wymazuje się szybko.
Zapewnij sobie dostęp do ulubionych tekstów, nagrań audio, a także miesięcznika w wersji na czytniki.