Śledztwo w liczbach, czyli statystyki z życia i śmierci nastolatków
Tekst i grafiki: Daniel Rząsa
20 września 2020
Drugi sezon Śledztwa Pisma opowiada o tragedii trzech młodych dziewczyn z Dolnego Śląska, które zginęły w ciągu dziewięciu miesięcy 2019 roku. Wszystkie chodziły do tej samej szkoły.
Autorka, próbując odpowiedzieć na pytania o przyczyny i okoliczności śmierci swoich bohaterek, nie tylko weryfikuje podejrzenia ich bliskich i teorie spiskowe, ale też przede wszystkim kreśli portret nastolatek, które musiały się odnaleźć w trudnych sytuacjach życiowych, i opowiada o problemach młodych mieszkańców z okolic Jeleniej Góry.
Posłuchaj podcastu:
Śledztwo Pisma – sześcioodcinkowy serial reporterski – to opowieść o samotności, uzależnieniach, przemocy, nierównym starcie życiowym oraz o dziedziczeniu biedy. A przede wszystkim o problemach psychicznych i samobójstwach wśród młodzieży oraz o roli szkoły w kształtowaniu emocjonalnego dobrostanu swoich uczniów.
Śledztwo Pisma to reportaż, który tylko nawiązuje formułą do podcastów kryminalnych, ale na koniec drugiego sezonu wskazuje, że na ławie oskarżonych powinien zasiąść cały system instytucjonalnej pomocy młodym ludziom w kryzysie. Być może śmierci Julii, Kamili i Nicoli można byłoby zapobiec, gdyby instytucje były bardziej wydolne i współpracowały ze sobą. Dziewczyny stawiały czoła zagrożeniom, które czyhają na wszystkich nastolatków w Polsce. Samotnie, bo ich rodzice byli nieobecni, pogrążeni we własnych problemach albo zwyczajnie nie potrafili im pomóc. Jak wiele ich rówieśniczek i rówieśników tę walkę przegrały.
W ramach projektu Śledztwo w liczbach indywidualne tragedie bohaterek podcastu pokazujemy w szerszym kontekście. Co o największych zagrożeniach dla życia i zdrowia, także psychicznego, polskiej młodzieży mówią statystyki? W jakich obszarach system zawodzi najmocniej?
Przez 6 tygodni na stronie sledztwiopisma.pl analizowaliśmy wyniki polskich i międzynarodowych raportów, wykresów, ekspertyz i oficjalnych oraz mniej oficjalnych danych dotyczących problemów poruszanych w kolejnych odcinkach reporterskiego serialu. W tym artykule podsumowujemy naszą pracę.
1. Co zagraża życiu polskich nastolatków
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego na koniec 2019 roku w Polsce mieszkało 3,82 mln osób w wieku od 10 do 19 lat. To oznacza, że co dziesiąty Polak jest nastolatkiem.
Ponad połowa z nich (55 procent) mieszka w miastach. W tej grupie wiekowej chłopców jest więcej niż dziewcząt. Różnica jest jednak niewielka i wynosi niecałe sto tysięcy osób.
Przyczyny zgonów młodych są zazwyczaj zupełnie inne niż wśród osób starszych. Nie znajdziemy w tej statystyce zawałów serca, które są zdecydowanie najczęstszą przyczyną śmierci Polaków. Ale już nowotwory, które plasują się na drugim miejscu, zabijają także młodzież.
Poniżej na trzy różne sposoby zwizualizowaliśmy, jak w ciągu ostatnich 16 lat zmieniały się najczęstsze przyczyny śmierci polskich nastolatków.
Pierwszy wykres pokazuje śmierci osób w wieku 10–19 lat w przeliczeniu na każde sto tysięcy mieszkańców tej populacji; drugi pokazuje te same dane w liczbach bezwzględnych; trzeci obrazuje najczęstsze przyczyny zgonów na sto tysięcy wśród starszej grupy nastolatków – w wieku od 15 do 19 lat.
W 2018 roku – skąd pochodzą najnowsze dostępne dane na temat przyczyn zgonów, ponieważ właśnie tyle potrzebuje GUS na ich zebranie – w Polsce zmarło łącznie 938 nastolatków.
Największa grupa to ofiary wypadków komunikacyjnych. Tak jest każdego roku.
Młodzi giną zarówno za kierownicą samochodu, jak i na siedzeniu pasażera. Padają też ofiarą potrącenia przez samochód lub pociąg. Nie wiadomo, ile z tych wypadków to celowe wtargnięcie pod pojazd lub celowe zjechanie z drogi. Z wiarygodnością danych o samobójstwach jest bardzo krucho – o tym piszemy w kolejnym rozdziale.
Według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) wypadki samochodowe to wiodąca przyczyna śmierci osób w wieku 10–19 lat na całym świecie. Pod tym względem Polska nie jest wyjątkiem.
Aż 93 procent wszystkich zgonów nastolatków w wypadkach drogowych dotyczy mniej zamożnych krajów. Jednak nawet w bogatej Unii Europejskiej odpowiadają one za co piątą śmierć nastolatka. W Polsce – za co czwartą (wliczając w to również na przykład śmierć na torach kolejowych lub śmiertelny wypadek rowerowy).
– Liczba wypadków w Polsce bardzo się zmniejszyła w ostatnich latach. Niestety, analizując dane dotyczące wypadków śmiertelnych w ciągu ostatnich dwóch lat, spadkowego trendu nie widać. Wciąż jesteśmy w ogonie Europy, jeśli chodzi o bezpieczeństwo na drogach – mówi nam Marcin Tarczyński, menedżer do spraw komunikacji i analiz w Polskiej Izbie Ubezpieczeń (PIU).
Z danych GUS na temat przyczyn zgonów nastolatków wynika, że w Polsce młodych mężczyzn umiera dwa razy więcej niż kobiet w tym samym wieku. Jeśli porównamy krajowe dane dotyczące zgonów młodych ze statystykami z innych państw Unii Europejskiej, okaże się, że znacznie wyższa śmiertelność chłopców w tej grupie wiekowej nie jest wyjątkowa. To oni częściej podejmują zachowania ryzykowne. Także na drodze.
– Zdecydowaną większość – prawie 75 procent – wypadków powodują mężczyźni, a w stosunku do liczebności swojej populacji najwięcej wypadków powodują osoby młode. Statystyki wskazują, że ci, którzy powodują wypadki, często też w nich giną – tłumaczy Tarczyński.
Ale nie tylko płeć gra tu rolę. Skala zagrożeń dla życia nastolatków zależy też od miejsca zamieszkania. Liczba zgonów wśród wiejskiej młodzieży jest znacznie wyższa niż wśród ich rówieśników z miast, mimo że na wsi mieszka tylko około 45 procent osób z tej grupy. Młodzi mieszkańcy wsi częściej decydują się targnąć na własne życie, częściej też padają ofiarą wypadków komunikacyjnych. W 2018 roku zdecydowanie więcej osób zginęło w wypadkach na polskiej wsi niż w wyniku nowotworów czy samobójstw w całym kraju.
Wyróżnia nas niestety wysokie miejsce w niechlubnym rankingu krajów o najwyższym wskaźniku śmiertelności wśród młodzieży. W zestawieniu WHO porównującym liczby zgonów nastolatków w 27 krajach Unii zajmujemy szóste miejsce i ustępujemy pod tym względem tylko krajom bałtyckim, Bułgarii oraz Rumunii.
Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest fakt, że Polska stoi na czele krajów z największą liczbą samobójstw wśród młodzieży.
2. Samobójstwa – dlaczego oficjalne statystyki pokazują tylko część prawdy?
Oficjalne dane n temat przyczyn zgonów polskich nastolatków, które pokazaliśmy na wstępie tego artykułu, pochodzą z Głównego Urzędu Statystycznego – są to najlepsze statystyki, jakie mamy, ale i tak nie do końca wiarygodne. Dlaczego?
Jak mówi nam socjolog i suicydolog, doktor Krzysztof Rosa z Zakładu Socjologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, jest wiele powodów, które nie dotyczą tylko naszego kraju.
– Mają one między innymi charakter kulturowy, na przykład wynikający z tego, że śmierć samobójcza w różnych kulturach jest odmiennie traktowana, w różnym stopniu tabuizowana. Mogą też mieć znaczenie względy religijne i społeczne, to znaczy niechęć do ujawnienia prawdziwej przyczyny zgonu może wynikać z jednej strony z konfliktu norm religijnych, czyli zakazujących popełnienia samobójstwa a praktyką społeczną, a z drugiej – z obawy przed reakcją społeczną – tłumaczy doktor Rosa.
O tym, dlaczego samobójstwo to temat tabu, jak rozpoznać kryzys i odpowiednio zareagować, mówią Agata Pona i Krzysztof Ślusarek, psychologowie ze Stowarzyszenia dla Dzieci i Młodzieży Szansa w Głogowie.
Posłuchaj rozmowy:
Trzecią kwestią jest obiektywny problem w rejestrowaniu tych zachowań.
– Rzetelna rejestracja zgonów samobójczych wymaga inwestycji dużego nakładu pracy, czasu i środków, a przede wszystkim rzetelności w przestrzeganiu procedur. A nie zawsze śmierć samobójcza – według tych, którzy zajmują się ustalaniem przyczyn zgonu – jest warta zachodu – mówi Krzysztof Rosa.
To tyle, jeśli chodzi o najważniejsze globalne problemy ze zbieraniem danych o samobójstwach. A jak wygląda kwestia wiarygodności danych zbieranych w Polsce? Poza uniwersalnymi problemami, które opisaliśmy, mamy także kłopoty na własnym podwórku.
– Dane na temat samobójstw zbierają u nas GUS i policja – mówi nam Lucyna Kicińska, członkini Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego, pedagożka i specjalistka do spraw pracy z młodzieżą. Zgadza się z Krzysztofem Rosą, że policja z natury swoich postępowań nie jest zainteresowana samobójstwem jako takim, ale tym, czy w danym przypadku wystąpiła ingerencja kogoś z zewnątrz.
– Samobójstwo jako takie w Polsce nie jest przestępstwem, więc trudno oczekiwać, że policja będzie miała pełne dane na ten temat – zauważa.
Dane GUS również są obarczone błędem, ale z innego powodu.
– GUS analizuje karty zgonu ze szpitali. Jeśli więc ktoś chciał popełnić samobójstwo, zatruwając się jakąś substancją i w wyniku tego trafił do szpitala, ale umrze przez powikłania dwa tygodnie później, to niekoniecznie taka śmierć jest klasyfikowana jako samobójstwo. Częściej lekarze raportują, że była to na przykład niewydolność jakiegoś narządu, bo sami nie wiedzą, dlaczego pacjent trafił na oddział – tłumaczy Kicińska.
Jak dodaje, samobójstwo popełniane przez osobę, która rzuciła się pod samochód, jest często klasyfikowane jako wypadek komunikacyjny.
Do niedawna dane policji były uważane za znacznie gorsze i niepełne w porównaniu do tych z GUS – mógł o tym świadczyć choćby bardzo duży rozdźwięk w liczbie odnotowywanych samobójstw. Policyjne statystyki były jeszcze bardziej zaniżone niż dane GUS. Po dwóch znaczących zmianach, w tym w sposobie gromadzenia danych, policyjne statystyki zbliżyły się jednak do tych raportowanych przez GUS.
Zmiana w zbieraniu statystyk dotyczących samobójstw przez policję urealniła także liczbę raportowanych prób samobójczych (zamachów samobójczych, które nie zakończyły się zgonem).
Dobrze ilustruje to poniższy wykres, gdzie zestawiliśmy ze sobą dane policyjne dotyczące prób samobójczych i samobójstw.
Jak widać na wykresie, podczas gdy liczba samobójstw nieznacznie spada, liczba prób samobójczych idzie drastycznie w górę. Według raportu Najwyższej Izby Kontroli na wzrost tego wskaźnika największy wpływ miał właśnie sposób gromadzenia informacji o tego typu zdarzeniach, który zmienił się najpierw w 2013, a następnie w 2017 roku.
Statystyki z ostatnich lat są już bliższe prawdy, ale jak twierdzą eksperci – nadal zaniżone. Oto jak może wyglądać prawdziwy obraz samobójstw i prób samobójczych w naszym kraju.
– W Polsce nie ma żadnego rzetelnego sposobu zbierania informacji o próbach samobójczych. W studiach suicydologicznych przyjmuje się, że jest minimum dziesięć razy więcej prób niż samobójstw, ale to minimum. Są publikacje, które mówią, że prób jest nawet czterdzieści razy więcej niż samobójstw – wskazuje Krzysztof Rosa.
Jeszcze dalej idzie w swojej ocenie Lucyna Kicińska.
– Światowa Organizacja Zdrowia mówi, że prób samobójczych wśród osób poniżej 18. roku życia może być nawet sto razy więcej niż samobójstw – wskazuje.
Jak dodaje Kicińska, według jednego z ogólnopolskich, reprezentatywnych badań przeprowadzonych wśród osób w wieku 13–17 lat 7 procent badanych miało doświadczenia z próbami samobójczymi. Jeśli by te wyniki rozszerzyć na całą populację, okazałoby się, że ćwierć miliona dzieci w Polsce jest po próbie samobójczej. Inne badanie pokazało, że każdego roku nawet 125 tysięcy dzieci może próbować się zabić.
Jeśli porównamy oficjalne (mocno zaniżone!) polskie statystyki na temat samobójstw wśród młodzieży do innych rozwiniętych krajów świata, okaże się, że w jesteśmy w niechlubnej światowej czołówce.
Wskaźnik samobójstw wśród młodych mieszkańców polskiej wsi jest zdecydowanie większy niż w miastach. Problem – jak na całym świecie – bardziej dotyczy chłopców niż dziewcząt, a chłopcy mieszkający na wsi w Polsce trzy razy częściej popełniają samobójstwo niż dziewczęta z miasta.
A jak wygląda rozkład geograficzny samobójstw nastolatków w Polsce? Poniżej przedstawiamy dane na temat samobójstw nastolatków z wojewódzkich komend policji w Polsce. Dla zwiększenia wiarygodności pokazaliśmy średnią z ostatnich trzech lat.
Dane z podziałem na regiony – jak wszystkie inne statystyki dotyczące tej materii – należy traktować ostrożnie.
– To nie jest tak, że przykładowo w województwie podlaskim nikt nie odbiera sobie życia. Po prostu takie sytuacje nie są ujawniane. Mimo że żyjemy w rozwiniętym kraju w XXI wieku, wciąż częste są sytuacje, gdzie ktoś ze względu na stygmatyzację prosi, aby nawet na karcie zgonu nie wpisywać samobójstwa jako przyczyny. Bardzo złożone mechanizmy psychologiczne pojawiające się w takich sytuacjach mogą sprawiać, że próby samobójcze nie trafiają do statystyk – wyjaśnia nam Lucyna Kicińska.
Co popycha nastolatków do samobójstw?
Ciekawą analizę przynosi sondaż przeprowadzony w 2015 roku przez naukowców z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego wśród uczniów kilku warszawskich liceów na temat problemów w domu i szkole, które mogą być przyczyną do podjęcia próby samobójczej.
Jednak jedną z najczęstszych przyczyn prób samobójczych – a według niektórych źródeł najczęstszą – są zaburzenia psychiczne.
Aleksandra Bąbik i Dominik Olejniczak z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego piszą, że liczne badania wskazują na związek między zachowaniami samobójczymi młodzieży a występowaniem zaburzeń psychicznych. U około 50–98 procent młodych osób, które podejmują próbę samobójstwa, występują zaburzenia psychiczne, z których najczęstszymi są zaburzenia depresyjne (60–80 procent) i zaburzenia zachowania (50–80 procent).
Najwyższa Izba Kontroli w wydanym we wrześniu 2020 roku raporcie [PDF] dotyczącym dostępności lecznictwa psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży także zauważa problem. Według tych danych niemal co piąta próba samobójcza małoletniego w Polsce wynika z zaburzeń psychicznych, a prawie co trzecia z choroby psychicznej.
Z raportu można również wysnuć wniosek, że dużą część winy za wysoki wskaźnik samobójstw wśród młodzieży w Polsce ponosi system leczenia. O zapaści w polskiej psychiatrii alarmowały niedawno zarówno Najwyższa Izba Kontroli, jak i UNICEF, który w raporcie [PDF] wydanym we wrześniu 2020 roku zbadał i porównał jakość życia dzieci w bogatych krajach, w tym w Polsce. Na 38 badanych krajów Unii Europejskiej i OECD – czyli klubu najbogatszych państw świata – Polska zajmuje 31 miejsce w ogólnym rankingu jakości życia dzieci, a w interesującej nas kategorii zdrowie psychiczne oraz dobrostan psychiczny znaleźliśmy się na 30 pozycji.
We wszystkich trzech kategoriach rankingu (pozostałe to zdrowie fizyczne oraz kompetencje edukacyjne i społeczne) jesteśmy poniżej średniej, ale wskaźnik dobrostanu psychicznego wypadł w Polsce zdecydowanie najgorzej.
Te statystyki pokazują to, o czym od lat mówią osoby związane z tym tematem – psychiatria dzieci i młodzieży w Polsce jest zaniedbywana od dekad. Reforma wprowadzona kilka miesięcy temu może przynieść efekty, ale wyjście z zapaści będzie trwało latami.
>>> TUTAJ ZNAJDZIESZ 10 ZASAD, JAK POMÓC OSOBIE W KRYZYSIE <<<
3. Wszystkie bolączki dziecięcej psychiatrii
Szacuje się, że odsetek dzieci i młodzieży, które doświadczają zaburzeń psychicznych w stopniu wymagającym profesjonalnej pomocy, jest podobny na całym świecie i wynosi około 10 procent. W Polsce to co najmniej 9 procent, co oznacza, że pomocy potrzebuje około 630 tysięcy dzieci i młodzieży – wylicza Najwyższa Izba Kontroli w przytoczonym wcześniej raporcie na temat dostępności lecznictwa psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży.
– Trzeba sobie jasno powiedzieć, że dziś, w 2020 roku, stan psychiatrii dzieci i młodzieży w Polsce nie przystaje do standardów, które powinny obowiązywać – mówi nam Grzegorz Saj, dyrektor Departamentu do spraw Zdrowia Psychicznego w Biurze Rzecznika Praw Pacjenta.
Zgadza się z nim Lucyna Kicińska, członkini Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego, pedagożka i specjalistka do spraw pracy z młodzieżą.
– To, co się dzieje aktualnie w polskiej psychiatrii, to nie zaniedbania ostatniego roku czy kilku lat, ale ostatnich dwudziestu lat. Żeby dziś mieć wysoko wykwalifikowanego lekarza specjalizującego się w psychiatrii dzieci i młodzieży, już kilkanaście lat temu trzeba było zadbać o to, aby student pierwszego roku chciał nim zostać – twierdzi.
Na podstawie analizy statystyk, raportów i opinii specjalistów wyróżniliśmy cztery podstawowe problemy.
1. Brakuje lekarzy psychiatrów.
Według statystyk Naczelnej Izby Lekarskiej przytoczonych przez Watchdog Polska w marcu 2019 roku w Polsce było 379 lekarzy specjalistów psychiatrii dzieci i młodzieży oraz 40 na I stopniu szkolenia specjalizacyjnego. Razem 419.
Dla porównania – w tym samym okresie specjalistów psychiatrii osób dorosłych oraz lekarzy na szkoleniach specjalizacyjnych było razem 4165, czyli dziesięć razy więcej.
Problemem jest nie tylko liczba lekarzy, ale też ich wiek. – To pokolenie bardzo doświadczonych lekarzy, a młodych przybywa bardzo mało, na przykład w jesiennej turze naboru na miejsca specjalizacyjne w niektórych województwach nie przyznano miejsc na specjalizację z zakresu psychiatrii dzieci i młodzieży, między innymi w województwie opolskim czy pomorskim – wskazuje Grzegorz Saj.
Jak obliczyła NIK, wskaźnik liczby lekarzy psychiatrów dziecięcych na sto tysięcy dzieci i młodzieży w Polsce wyniósł 5,1 na koniec 2018 roku i był o 0,1 wyższy od wartości tego wskaźnika na koniec 2017 roku.
Według standardu Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) dla kraju o średnim poziomie dochodów liczba psychiatrów dziecięcych powinna wynosić dziesięciu na każde sto tysięcy dzieci i młodzieży. To oznacza, że musielibyśmy zwiększyć liczbę tych specjalistów dwukrotnie, aby spełnić standardy.
Oficjalne statystyki WHO są niepełne i nie zawierają danych dla Polski. Aby w uproszczeniu nakreślić problem, zestawiliśmy wskaźnik obliczony przez NIK za 2018 rok z wybranymi dostępnymi danymi WHO dla innych krajów, które pochodzą z 2016 roku.
Eurostat, czyli unijne biuro statystyczne, nie publikuje szczegółowych danych dotyczących psychiatrii dzieci i młodzieży. Porównuje za to liczbę wszystkich psychiatrów w krajach Unii Europejskiej. Z danych wynika, że mamy problem nie tylko z opieką nad dziećmi i młodzieżą, ale także nad dorosłymi.
Spośród trzydziestu dwóch krajów Polska zatrudnia najmniej psychiatrów w stosunku do swojej populacji.
– Z psychiatrią jest ten sam problem, co z tworzonymi dziś szpitalami covidowymi: możemy stworzyć nawet tysiąc miejsc dla chorych, ale bez odpowiedniego personelu nie wyleczymy tam nikogo – mówi Grzegorz Saj z biura Rzecznika Praw Pacjenta.
2. Liczba łóżek to kolejny palący problem.
Jak wskazują autorki raportu Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska o stanie psychiatrii dzieci i młodzieży w Polsce, miejsc na oddziałach psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży jest bardzo mało. A największy problem stanowi ich geograficzne rozmieszczenie.
Najgorzej jest w Podlaskiem, gdzie dziewięć lat temu zlikwidowano oddział psychiatryczny dla dzieci w szpitalu w Choroszczy. W pozostałych województwach sytuacja jest tylko trochę mniej dramatyczna. Ponad 14 tysięcy dzieci przypada na jedno łóżko na dziecięcym oddziale psychiatrycznym w Wielkopolsce, niewiele mniej, bo 13,5 tysiąca – w Małopolsce.
Grzegorz Saj tłumaczy, że na przestrzeni ostatnich lat nie było ani drastycznego skoku, ani spadku liczby oddziałów psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży. – W 2012 roku zlikwidowano oddział w Radomiu, a wcześniej w Białymstoku, ale w skali kraju powstają też nowe, na przykład bardzo nowoczesny oddział w Bielsku-Białej czy w Konstancinie-Jeziornie. Problemem jest kwestia rozmieszczenia: obecnie mamy trzydzieści cztery całodobowe oddziały psychiatrii dzieci i młodzieży w Polsce, w miarę równomiernie rozmieszczone. Z wyjątkiem Podlasia.
Saj wskazuje, że to właśnie ten region jest od kilku lat najbardziej poszkodowany.
– Jeżeli w całym województwie nie ma oddziału, to dzieci i młodzież stamtąd muszą być leczone gdzie indziej. Ci pacjenci obciążają inne województwa: głównie Mazowsze, ale także na przykład Warmię i Mazury. W 2018 roku leczono 212 pacjentów z Podlasia w innych województwach – a to byli tylko ci, którzy wymagali bezwzględnej hospitalizacji ze względu na zagrożenie zdrowia lub życia. Dzieci w potrzebie jest co najmniej drugie tyle – tłumaczy ekspert.
Jak dodaje Saj, są plany otwarcia oddziału w ramach nowo wybudowanego kompleksu Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Białymstoku, który pierwotnie miał być gotowy do końca przyszłego roku. Ale budowa się opóźnia i w optymistycznej wersji szpital zostanie oddany do użytku 31 grudnia 2022 roku.
Rzecznik praw pacjenta Bartłomiej Chmielowiec od kilku lat zabiega i w resorcie zdrowia, i u marszałka województwa, aby utworzyć doraźny oddział z istniejącej już bazy, na 10–15 łóżek.
– Oczywiście wszystko rozbija się o pieniądze, bo koszt takiego tymczasowego oddziału to między 3,5 a 4 milionami złotych – wskazuje Saj.
3. Trzeci problem to finanse
NIK alarmowała, że w latach 2017–2019 pieniądze przekazane przez Narodowy Fundusz Zdrowia szpitalom psychiatrycznym nie pokrywały kosztów leczenia młodych pacjentów. Warto tutaj zauważyć, że finansowanie psychiatrii dzieci i młodzieży w Polsce rośnie z roku na rok, ale wciąż jest dalece niewystarczające. Tempo wzrostu jest zbliżone do tego, z jakim rozwija się polska gospodarka, a powinno szybciej nadrabiać początkowe zapóźnienie.
4. Filozofia działania całego systemu.
„Polski system opieki psychiatrycznej dzieci i młodzieży nadal jest zbyt skoncentrowany na opiece szpitalnej przy relatywnie słabym rozwoju służb środowiskowych, najbardziej skutecznych w opiece nad dziećmi i młodzieżą” – wskazywała [PDF] już kilka lat temu profesorka Irena Namysłowska, wieloletnia kierowniczka Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie oraz konsultantka krajowa ministra zdrowia w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży.
Dziś opieka psychiatryczna jest oparta na całodobowych oddziałach psychiatrycznych.
– Lekarzy psychiatrów dzieci i młodzieży mamy za mało, bo ci pracujący w całodobowych ośrodkach są dziś psychiatrami pierwszego kontaktu dla nastolatków. A gdyby istniał rozbudowany system pomocy dzieciom i młodzieży na innych szczeblach, to nawet 70 procent z nich nie musiałoby trafiać na oddział – mówi Grzegorz Saj.
– Postawienie na wczesną profilaktykę i zapewnienie dzieciom dobrostanu psychicznego to odpowiedź na to, aby jak najmniej dzieci musiało pójść do gabinetów psychiatrycznych. Nie rozumiem, dlaczego nie robimy wszystkiego, aby tym dzieciom pomóc – dodaje Lucyna Kicińska.
Jest jednak iskierka nadziei. W kwietniu tego roku rząd rozpoczął realizowanie reformy opieki psychiatrycznej młodych, za którą od wielu lat lobbowało wiele organizacji, w tym rzecznik praw pacjenta. Reforma ma położyć większy nacisk na profilaktykę i sprawić, że dzieci i młodzież znacznie rzadziej będą musiały trafiać do szpitali psychiatrycznych.
Przygotowany przez ministra zdrowia nowy system opieki psychiatrycznej dla dzieci i młodzieży składa się z trzech poziomów referencyjności i w zamyśle ma odciążyć szpitalne oddziały psychiatryczne.
Według przedstawicieli biura rzecznika ta reforma w perspektywie kilku lat i przy odpowiednim finansowaniu daje szanse na to, aby polska psychiatria dzieci i młodzieży wyszła z zapaści.
– Docelowo ma być 300 ośrodków na pierwszym poziomie referencyjności, a w tej chwili przygotowanych jest około 140. Niestety, okoliczności związane z pandemią nie sprzyjają wprowadzaniu nowych zasad – mówi nam Grzegorz Saj.
Ciągnący się od lat problem z reformą niewydolnego polskiego systemu psychiatrii dzieci i młodzieży przypomina o innej bardzo ważnej i zaniedbanej formie opieki nad młodymi Polakami: to system opieki zastępczej.
4. Opieka zastępcza i adopcja. Nie nadążamy z reformami
Rodziny zastępcze, system instytucjonalnej pieczy zastępczej (czyli domy dziecka) i adopcja to najważniejsze elementy składające się na skomplikowany system opieki nad dziećmi, które wychowują się poza swoimi rodzinami. Łatwo się w tym pogubić, dlatego poniżej przedstawiamy krótki graficzny przewodnik.
W pieczy zastępczej umieszcza się dzieci, których rodzice zostali decyzją sądu trwale lub czasowo pozbawieni praw rodzicielskich lub gdy władza ta została im ograniczona (rzadziej zdarza się to w trybie interwencji, czyli wtedy, gdy zagrożone jest życie lub zdrowie dziecka).
Ustanowienie opieki zastępczej nad dzieckiem przez sąd wynika głównie z dysfunkcyjności rodziny biologicznej. Wbrew obiegowej opinii sieroctwo jest jednym z rzadszych powodów. Najczęściej u podstaw decyzji o odebraniu dziecka rodzicom leżą uzależnienia.
Do opieki zastępczej częściej trafiają dzieci w województwach zachodniej i północnej Polski. Dlaczego tak jest? Autorzy raportu [PDF] wydanego wspólnie przez Koalicję na rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej, Fundację Przyjaciółka oraz WiseEuropa twierdzą, że wśród czynników zwiększających napływ dzieci do pieczy zastępczej są poziom urbanizacji terenu i względy historyczne.
„Obszar ten w dużym zakresie pokrywa się z terenami tak zwanych Ziem Odzyskanych, a więc napływem dużej liczby nowej ludności i budowaniem od początku więzi lokalnych” – piszą.
– Można zaryzykować twierdzenie, że rodziny w powiatach na ziemiach odzyskanych są „zbyt zamożne” na otrzymywanie świadczeń pomocy społecznej i w efekcie zbyt długo pozostają poza wsparciem i nadzorem tej pomocy. Świadczenia to oczywiście niejedyne wsparcie dostępne z pomocy społecznej, ale często idzie w parze z innymi rodzajami pomocy. To może powodować nawarstwienie problemów i w efekcie trafianie dzieci do pieczy zastępczej. Jednak trzeba pamiętać, że jest to tylko hipoteza, której sprawdzenie wymagałoby osobnych badań – mówi nam Joanna Luberadzka-Gruca, szefowa Fundacji Polki Mogą Wszystko i działaczka na rzecz dzieci.
Polska, podobnie jak inne państwa Europy, dąży do zastąpienia instytucjonalnej formy opieki zastępczej rodzinną, a także prewencją.
Eksperci nie mają wątpliwości, że to słuszny kierunek. „Istnieją dowody naukowe na to, że opieka instytucjonalna we wczesnym okresie życia dziecka wywiera negatywny wpływ na wszystkie obszary rozwoju, w tym trudności intelektualne, behawioralne i społeczne w późniejszych latach” – stwierdzają autorzy raportu WiseEuropa.
Niestety, liczba dzieci wychowujących się w rodzinach zastępczych w ciągu ostatniego roku tylko nieznacznie wzrosła.
Dlaczego zamiast likwidować domy dziecka utrzymujemy ich liczbę na niemal niezmienionym poziomie?
Raport Najwyższej Izby kontroli sprzed miesiąca nie pozostawia wątpliwości. Kontrola przeprowadzona w piętnastu powiatach i miastach na prawach powiatu wykazała niedostateczną liczbę rodzin zastępczych, w tym zawodowych rodzin pełniących funkcję pogotowia rodzinnego. Nie potrafimy skutecznie pozyskiwać kandydatów na rodziców zastępczych.
Oprócz dowodów na lepszy rozwój dziecka w rodzinie zastępczej niż w domu dziecka jest jeszcze jeden ważny powód, dla którego rodzinna piecza zastępcza jest lepsza: w 2019 roku około 10 procent dzieci wychowujących się w opiece zastępczej opuściło domy dziecka lub rodziny zastępcze. Dokąd trafiły? Ich los w dużej mierze zależał właśnie od tego od tego, w jakiej instytucji przebywały.
Jak widać na wykresie, dużo większą szansę na adopcję miały dzieci z rodzinnej opieki zastępczej. Dlaczego?
– Prawdopodobnie wynika to z ich stanu zdrowia i postępów w rozwoju. Znam bardzo wiele dzieci, które gdy zostały umieszczone w rodzinnej pieczy zastępczej, były w złym stanie zdrowotnym i często także psychicznym. Rodzicom zastępczym, którzy mogą zaoferować dzieciom bardziej zindywidualizowaną opiekę niż ta w placówkach, w stosunkowo krótkim czasie udało się nawiązać z nimi relację i własnym staraniem znacząco poprawić ich sytuację zdrowotną i psychiczną. Wtedy zmieniania jest ich dokumentacja i znajdują się chętni do ich przysposobienia. Dotyczy to szczególnie dzieci z niepełnosprawnością, w tym ze zdiagnozowanym FAS [alkoholowym zespołem płodowym, nieuleczalną chorobą, która jest skutkiem działania alkoholu na płód w okresie prenatalnym – przyp. red.] – mówi nam Joanna Luberadzka-Gruca.
Tutaj dotykamy kolejnego problemu związanego ze stworzeniem domu dzieciom i młodzieży, która zostaje z różnych powodów go pozbawiona: adopcji. Niestety, ich liczba w Polsce konsekwentnie spada. Jeszcze w 2013 roku do adopcji trafiło ponad 3,5 tysięcy dzieci. Pięć lat później już niecałe 2,7 tysiąca.
W pierwszych sześciu miesiącach zeszłego roku zaadoptowano 1329 dzieci. Według Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej na podstawie tych cząstkowych danych można sformułować wstępne wnioski, że ogólna liczba przysposobionych dzieci w 2019 roku była na poziomie zbliżonym do poprzedniego roku.
– Uważam, że wzrasta świadomość społeczna, np. o FAS i innych problemach dzieci, z którymi trafiają one do pieczy zastępczej. Równocześnie mamy coraz lepszą diagnostykę. Być może więcej dzieci niż kiedyś ma w dokumentach diagnozy, które powodują obawy u rodziców adopcyjnych – mówi Joanna Luberadzka-Gruca.
Jak dodaje, nie każdy z ośrodków adopcyjnych oferuje opiekę i wsparcie postadopcyjne. Inna sprawa, że rodzice adopcyjni nie zawsze chcą korzystać z tej pomocy.
Powyższy wykres dobrze pokazuje proporcje adopcji z zagranicy do adopcji krajowej, ale nie oddaje skali spadku tej pierwszej. Poniższy lepiej obrazuje dynamikę zmian poszczególnych danych.
Z czego wynika tak duży spadek liczby adopcji zagranicznych? W 2017 roku resort rodziny kierowany przez Elżbietę Rafalską zmienił przepisy, uznając, że adopcja zagraniczna dziecka z Polski to ostateczność. Pozbawił uprawnień do przeprowadzania adopcji zagranicznych Wojewódzki Ośrodek Adopcyjny w Warszawie oraz Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Dziś jedynymi instytucjami zajmującymi się sprawami międzynarodowej adopcji są Diecezjalny Ośrodek Adopcyjny w Sosnowcu i Katolicki Ośrodek Adopcyjny w Warszawie.
Adopcje zagraniczne są teraz możliwe w wyjątkowych przypadkach: trudnej sytuacji życiowej i zdrowotnej dziecka, łączenia rodzeństw lub gdy rodzicami chcą zostać pary polonijne.
Jak napisaliśmy na początku tego rozdziału, najczęściej u podstaw decyzji o odebraniu dziecka rodzicom leżą uzależnienia. Niestety, to nie jest tylko problem rodziców. Również polska młodzież, w konsekwencji opisanych przez nas zaniedbań (a także wielu innych czynników), ma problem z używkami. W porównaniu z pokoleniem ich rodziców młodzi zmienili tylko rodzaj substancji, których nadużywają.
5. Polska młodzież i używki w liczbach
Ze statystyk wynika, że polska młodzież z roku na rok odrobinę rzadziej sięga po alkohol czy narkotyki. Ale jest europejskim liderem w używaniu środków nasennych i uspokajających na receptę.
Najpopularniejszym narkotykiem w Polsce jest marihuana. Do jej palenia przyznaje się 10 procent badanych w wieku 15-34 lata. To też najczęstszy powód zgłaszania się na narkotykowy odwyk.
Nie dziwi więc, że to właśnie marihuana i haszysz są najczęściej konfiskowanym przez policję i straż graniczną narkotykiem. Pod tym względem Polska nie różni się od reszty Europy. Grubo ponad dwie trzecie wszystkich nielegalnych substancji zabezpieczonych w 2017 roku przez służby europejskie stanowiły konopie indyjskie oraz produkty na ich bazie.
Wśród młodzieży najpopularniejszym narkotykiem pozostają pochodne konopi. Do ich zażywania przyznaje się 21,4 procent nastolatków w wieku 15–16 lat i aż 37,2 procent młodych osób w wieku 17–18 lat.
W czołówce najpopularniejszych używek i substancji psychoaktywnych pozostają też alkohol, środki uspokajające i leki przeciwbólowe zażywane najczęściej w mieszankach.
Alkohol jest najbardziej rozpowszechnioną substancją psychoaktywną wśród młodzieży szkolnej – podobnie jak u dorosłych. Próby picia ma za sobą znaczna większość nastolatków.
Jednocześnie trwa proces wyrównywania różnic we wzorach picia między dziewczętami i chłopcami. Przez lata to nastoletni chłopcy pili częściej i więcej niż ich rówieśniczki. Obecnie ten trend się zmienia. Nie dlatego, że dziewczynki piją więcej, po prostu mocniej spadło spożycie alkoholu wśród chłopców.
Polska młodzież jest wciąż wśród europejskich liderów konsumpcji dopalaczy. Podobnie zresztą jak kilku innych substancji.
Możemy to łatwo sprawdzić, gdyż badanie, którego efekty przytoczyliśmy powyżej, jest częścią międzynarodowego projektu European School Survey Project on Alcohol and Drugs (ESPAD). To oznacza, że podobne badania są realizowane w innych europejskich krajach.
Ankieta dotycząca Polski została opublikowana w czerwcu, ale wyniki dla innych krajów są wciąż niedostępne, dlatego przy porównywaniu Polski z resztą Europy będziemy posługiwać się danymi z 2015 roku.
Jeśli chodzi o spożycie alkoholu plasujemy się poniżej europejskiej średniej. Niestety, kolejne sześć z ośmiu kluczowych wskaźników jest u nas wyższych niż w Europie. Polskie nastolatki częściej od ich rówieśników sięgają po narkotyki na bazie konopi, dopalacze i środki uspokajające oraz nasenne przepisywane bez recepty od lekarza.
Analizując dane z trzydziestu dziewięciu krajów, można zauważyć, że polska młodzież zajmuje niechlubne, najwyższe miejsca z największym odsetkiem osób, które przyznają się do zażywania dopalaczy czy leków uspokajających i nasennych na receptę bez przepisu od lekarza. Szczegóły z podziałem na kategorie poniżej.
– Niepokój powinny budzić dość znaczne odsetki młodzieży sięgającej po alkohol w połączeniu z lekami oraz jeszcze większe z przetworami konopi używanymi łącznie z alkoholem. Łączne przyjmowanie różnych substancji jest szczególnie niebezpieczne ze względu na ryzyko szkód zdrowotnych wzmacniane przez efekt możliwej interakcji między substancjami – wskazuje Janusz Sierosławski z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.
Jaką ocenę przedstawione dane wystawiają polskiemu systemowi zwalczania uzależnień? Nie najlepszą, ale nie jest to jedynka.
Jak donosi wydany w czerwcu 2020 roku raport Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych i Krajowego Biura do spraw Przeciwdziałania Narkomanii, wyniki ankiet z 2019 roku mogą napawać optymizmem, bo nastąpił spadek rozpowszechniania używania używek wśród młodzieży oraz zmniejszył się odsetek badanych, którzy mają wśród przyjaciół osoby używające. Ale są też powody do niepokoju.
– Po pierwsze, obserwujemy długotrwały trend spadkowy przekonań o ryzyku związanym z paleniem marihuany lub haszyszu, a po drugie, nadal utrzymuje się przewaga oczekiwań pozytywnych konsekwencji używania nad antycypacjami konsekwencji negatywnych. Obie te kwestie wystawiają nie najlepsze noty skuteczności przekazu profilaktycznego adresowanego do młodzieży – uważa autor badania Janusz Sierosławski.
Ostatni problem, o którym opowiadamy w Śledztwie Pisma, jest jednym z najważniejszych wpływających na dobrostan dzieci i młodzieży. Paradoksalnie, jest też najtrudniejszy do zilustrowania danymi, bo jeszcze mocniej niż problem samobójstw wymyka się niemal wszystkim statystykom.
6. Przemoc wobec dzieci i kobiet. Jak tabu obniża statystyki
Dwie z trzech bohaterek naszego podcastu najprawdopodobniej padły ofiarą przemocy seksualnej. Ale tylko w jednym przypadku sprawa znalazła swój finał w sądzie.
Z badań Fundacji Ster [PDF] opublikowanych w raporcie z 2016 roku wynika, że niemal 90 procent Polek doświadczyło jednej lub kilku form molestowania seksualnego, odkąd skończyły 15 lat.
Zdecydowana większość przypadków molestowania (94,1 procent) nie jest jednak zgłaszana na policję – a powodów jest wiele.
Podobnie wyglądają statystyki dotyczące zmuszania do innych czynności seksualnych czy próby gwałtu: ponad 23 procent kobiet doświadczyło próby gwałtu ze strony mężczyzny.
Według Ewy Rutkowskiej, trenerki antydyskryminacyjnej i równościowej oraz członkini zarządu Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej, problemem w Polsce jest niska świadomość powagi problemu wśród pracowników służb, które powinny chronić kobiety przed przemocą.
Z tą opinią zgadza się prawnik Robert Ofiara, zajmujący się również sprawami rodzinnymi i tymi dotyczącymi przemocy.
– Najważniejszy jest czynnik ludzki w postaci wiedzy i umiejętności policjantów (…). Pomimo narzędzi, przepisów, procedur podejmowane interwencje są niejednorodne, a w skali kraju widać różne podejście – między innymi policjantów – do takich spraw – mówi adwokat.
Brak instytucjonalnego wsparcia dla ofiar przemocy czy gwałtów bardzo dobrze ilustrują dane na temat postępowań prokuratorskich i skazań za gwałty.
Samo zebranie tych statystyk jest już dużym problemem, bo jak podaje raport Fundacji Ster, w Polsce nie ma centralnego systemu gromadzenia danych o postępowaniach prokuratorskich dotyczących przestępstwa zgwałcenia.
„Nie monitoruje się w Polsce postępowań prokuratorskich dotyczących przemocy seksualnej, w związku z czym nie reaguje się na przypadki zbyt dużej skali umorzeń, co pozbawia osoby pokrzywdzone dochodzenia sprawiedliwości na drodze sądowej” – piszą autorki raportu. Zebrały więc na własną rękę dane za 2014 i część 2015 roku od lokalnych prokuratur i sądów. Posłużyliśmy się tymi danymi, aby w uproszczeniu pokazać działanie tych instytucji.
Poniżej zinterpretowane przez nas niepełne dane na temat skali umorzeń śledztw dotyczących gwałtu (czyli z artykułu 197 Kodeksu karnego) między styczniem 2014 a czerwcem 2015 roku.
A jak orzekają sądy w sprawach, które tam już trafią? Niemal 40 procent zarządzonych kar to kary w zawieszeniu.
W europejskich statystykach Polska wypada zadziwiająco dobrze: Agencja Praw Podstawowych Unii Europejskiej (FRA) w swoim raporcie [PDF]. podaje, że w Polsce jest najniższy odsetek kobiet, które doświadczały przemocy fizycznej lub seksualnej po ukończeniu 15 roku życia.
Czy statystyki FRA dotyczące Polski, która sporządza je na podstawie wywiadów z 42 tysiącami kobiet z 28 państw członkowskich UE, są rzeczywiście tak dobre na tle reszty Europy? Eksperci nie mają złudzeń, że te liczby mijają się z prawdą.
Jak dodaje Rutkowska, istotna jest tu kwestia świadomości społecznej, czym jest przemoc.
– Badania, które przeprowadza FRA, mają charakter uświadamiający. Gdy doszło do uświadomienia społeczeństwa w Szwecji ma temat tego, czym jest przemoc i jakie są jej przejawy, to okazało się, że liczba zanotowanych przypadków przemocy wzrosła. Jest to pozytywny objaw, bo ludzie nauczyli się tę przemoc definiować – wskazuje edukatorka.
Analizując wyniki przytoczonego badania, należy pamiętać o tym, że w tych społeczeństwach, gdzie przemoc ze strony partnera uważa się za sprawę prywatną, o przypadkach przemocy wobec kobiet nie mówi się rodzinie ani przyjaciołom i rzadko zgłasza się je policji.
Sami autorzy raportu FRA zauważają, że specjaliści z wielu państw członkowskich UE cały czas borykają się z brakiem rzetelnych danych przedstawiających skalę oraz charakter problemu.
Co więcej, Agencja Praw Podstawowych UE wskazuje, że na różnice w odpowiedziach kobiet z różnych krajów mogą wpływać takie czynniki, jak kulturowa akceptacja przemocy, poziom równouprawnienia płci, wzorce zatrudnienia i stylu życia czy nawet wzorce picia alkoholu i stopień urbanizacji.
„Wyniki badań FRA często stanowią pretekst do bagatelizowania problemu przemocy w naszym kraju. (…) Nie biorą one pod uwagę tego, że w jakimś kraju – na przykład w Polsce – przemoc wobec kobiet jest tematem tabu, tematem, o którym się nie rozmawia. Nie uwzględniają również przypadków przemocy ze strony bliskiej osoby, które nie są zgłaszane organom ścigania” – piszą ekspertki w raporcie Fundacji Ster.
Z kolei wyniki dużych badań międzynarodowych dotyczących przemocy wobec kobiet mogą być zaniżone, ponieważ nie zawsze uwzględniają specyfikę kulturową.
– Europa Wschodnia ma wciąż mniejszą świadomość przemocy. Szczególnie widać to w katolickiej Polsce, gdzie – w przeciwieństwie do laickich Czech – bardzo dużo do powiedzenia ma Kościół. Księża często mówią kobietom, że trzeba dźwigać swój krzyż i poświęcić się dla rodziny – zauważa Rutkowska.
Edukatorka dodaje, że poza aspektem religijnym w Polsce problemem jest źle pojmowana tradycja.
– Mamy na przykład popularne powiedzenia „Jak mąż żony nie bije, to jej wątroba gnije” albo „Łobuz kocha bardziej”. Polska kultura mówi więc kobiecie, żeby przemoc rozumiały niemal jako dowód miłości – wskazuje.
Rutkowska nie bez powodu przywołuje od razu temat przemocy w rodzinie. Statystyki mówią, że na przykład w przypadku gwałtu – powszechnie uważanego za jedną z najcięższych form przemocy – w dziewięciu przypadkach na dziesięć ofiara znała sprawcę.
To pokazuje, że wbrew stereotypom przemoc wobec kobiet pochodzi nie od obcych ludzi w ciemnym zaułku, ale w przytłaczającej większości przypadków jest elementem przemocy w rodzinie.
I to kolejny czynnik, który mocno zaniża statystyki, ponieważ ofiary przemocy w rodzinie blokuje wstyd połączony z lojalnością wobec krewnych.
– Przemoc wobec kobiet poza rodziną jest marginalna i gdyby istniała tylko przemoc zewnętrzna, byłoby stosunkowo łatwo poradzić sobie z tym problemem – zauważa Ewa Rutkowska.
Wiele badań sondażowych wśród kobiet pokazuje, że realna skala przemocy seksualnej jest nieporównywalnie większa od oficjalnych statystyk.
Unijna Agencja Praw Podstawowych w swoim badaniu zapytała kobiety także o ich opinię na temat częstotliwości przemocy wobec kobiet w kraju – ogólnie, niekoniecznie wobec nich samych. Jak wynika z odpowiedzi, zdecydowana większość uważa to zjawisko za powszechnie występujące w Polsce, choć respondentki rzadziej przyznawały, że same padły jej ofiarą.
Epilog
Statystyki nie pozostawiają złudzeń. System wsparcia młodych osób w trudnych sytuacjach życiowych jest pełen luk. Wieloletnie zaniedbania, niedofinansowanie, zbyt opieszałe lub nieprzemyślane reformy, a także brak wiarygodnych danych, które pozwalałyby dogłębnie analizować problemy i szukać rozwiązań.
Posłuchaj Anny Lechowskiej, szefowej Stowarzyszenia dla Dzieci i Młodzieży "Szansa" z Głogowa:
Poprawy albo nie widać, albo jest zbyt wolna i nie nadąża za często dynamicznym rozwojem naszego kraju w innych dziedzinach. W efekcie najbardziej zazwyczaj cierpią ci, którzy i tak mają pod górkę: mieszkańcy wsi i małych miasteczek czy osoby z dysfunkcyjnych rodzin.
W zbyt wielu przypadkach tych, którzy będą decydowali o obliczu i losie Polski za kilka, kilkanaście lat, a z jakiegoś powodu mają dziś kłopoty, państwo na razie nie traktuje poważnie i nie zapewnia im koniecznej, prawnie należącej im się pomocy oraz wsparcia.
Na pytanie, jaki to zostawi w nich ślad, gdy staną się dorośli, nie odważymy się odpowiedzieć.
Materiał powstał w ramach projektu IJ meets IT – collaborative investigative journalism realizowanego przez agencję n-ost i sfinansowanego przez Urząd Spraw Zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec.
Drugi sezon Śledztwa Pisma wyprodukowano dzięki wsparciu Sebastiana Kulczyka oraz Fundacji One Day. TOK FM.
specjalizuje się w dziennikarstwie finansowym, weryfikacji informacji i dziennikarstwie danych.
Wydawczyni: Barbara Sowa
Weryfikacja faktów: Marcin Czajkowski
Project management: Mateusz Roesler