Wersja audio
Nadano mi imię Słowenia, schodząc z boiska z pochyloną głową,
kiedy tysiące ust zanuciło Hey Jude. Uniosłam na barkach obłą
masę snu, co była imadłem miażdżącym kość (między prawym
a lewym brzegiem Wissy, gdzie uprawialiśmy największe ze
złodziejstw nazywania). Przekimałam tysiąc lat, by obudzić się
po lat tysiącu. Napełnić brzuch, w odwecie za cały głód, i wykrzyczeć:
nareszcie.
W imię gniazda jaszczurek ukrytego w liściach robinii akacjowej,
inaczej zwanej grochodrzewem. Czy może tam zagrzebano nieznośne
piękno? Teraz zagwiżdż, przynieś łopatę. Teraz zagwiżdż, zmykaj
po łopatę.
Rzeczy, ta rozpacz i tworzywo płyty nagrobnej (głuptaski, gdybyście
tylko wiedzieli, jak gównianą nazwę nosiło miejsce, w którym odszedł
mój brat).
Rzeczy, ta rozpacz i rozpadające się tworzywo płyty nagrobnej,
miewają tak wiele nazw. Należy domknąć czas, by nadawać własną
(czas musi się domknąć – to pewne, bo jest oknem, jest drzwiami).
W imię chciwości życia, której przyjdzie mi dopiero się nauczyć.
Tych większych i mniejszych skurwysyństw, waszych i moich.
Masz przed sobą otwartą treść, którą udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Jeśli nie masz prenumeraty lub dostępu online – zarejestruj się i wykup dostęp.