Ogołocone ściany. Właściciele zdjęli z nich to, co najważniejsze, gdy trzeba było iść dalej. Albo zrobili to ci, co przyszli potem. Albo nowi lokatorzy kupili lub dostali, wynajęli, przesiedlili ich. Zdjęli ze ścian, bo to nie były ich wspomnienia, nie rozpoznawali żadnej twarzy. Ale może jednak zabrali ze sobą. Jeśli to były zdjęcia, bo podobno lepiej nie wieszać fotografii ludzi żyjących. To źle wróży.
Krzysztof Miller, fotoreporter, wspominał w książce Biblia dziennikarstwa: „Musiałem pójść w drogę razem z uchodźcami. Wędrówka trwała trzy dni i dwie noce. (…) Ludzie nie wytrzymywali trudów marszu, wielu umierało. Nie niosłem, jak oni, żadnego dobytku, miałem jedynie śpiwór i torbę z aparatami. Przy szlaku leżały przedmioty, które uciekający w miarę słabnięcia porzucali. Jedną z ostatnich rzeczy, jakie zostawiali, były albumy z rodzinnymi fotografiami”.
Zdjęcie, o czym trochę już zapomnieliśmy, to wciąż coś namacalnego. Wybierz swoje ulubione zdjęcie z lutego, może stycznia tego roku. Zanim się zaczęło. Albo znajdź zdjęcia z ostatniego spotkania rodzinnego, z wizyty znajomych. Wyślij je do laboratorium, wydrukuj. Potem koniecznie napisz z tyłu: kto na nich jest, co się dzieje. Opraw i powieś albo włóż do albumu. Papier to papier.
Nie potrzebujesz prądu ani sprzętów, żeby móc wrócić do wspomnień. To dobry ślad.
Tekst: Joanna Kinowska
Masz przed sobą otwartą treść, którą udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Jeśli nie masz prenumeraty lub dostępu online – zarejestruj się i wykup dostęp.