Małej nikt nie zna. Kiedy zapytasz w Konstancinie-Jeziornie, jaka rzeka przepływa przez miasto, każdy powie, że Jeziorka. A to nie jest cała prawda. Jest jeszcze Mała. Zaczyna się 15 kilometrów na południe od miasta, w Krzakach Czaplinkowskich.
Kiedy we wrześniu zeszłego roku znalazłem się przy jej źródle, było suche. Od tygodni nie padał deszcz, nawet Wisła ledwo toczyła wody. Drzewa w Chojnowskim Parku Krajobrazowym, przez który przepływa Mała, zaczęły zrzucać zielone liście. Tak się dzieje, kiedy nie mają już czym ich wykarmić. Strącają je, aby przetrwać.
W połowie biegu Małej leży wieś Baniocha. Od jej mieszkańca usłyszałem, że dawno temu w rzece można było pływać i łowić ryby. Trudno mi było w to uwierzyć, gdy patrzyłem w koryto przypominające zamulony rów. Padać zaczęło na początku października. Mała powoli wypełniła się wodą.
Rzeka tuż przed Konstancinem-Jeziorną płynie skrajem Wielkiej Łąki (nie jest to nazwa własna, ale z szacunku do tego miejsca wybieram pisownię dużymi literami), a następnie dociera do leśnego uroczyska. Drzewa obejmują ją z obu stron, trawy ustępują miejsca szuwarom.
Jeszcze do niedawna Mała zaczynała tu taniec wolności. Przygrywały jej bobry, które w tym miejscu potrafiły zbudować trzy tamy, zatrzymując – według ostrożnych szacunków – na całym terenie około 120 tysięcy metrów sześciennych wody. Stare rowy melioracyjne rozprowadzały ją wzdłuż granicy lasu. Wypełniało się oddalone o pół kilometra jeziorko przy ulicy Grzybowej. Zretencjonowana siłami przyrody woda mogłaby zostać w rozlewisku, na łące oraz w stawie aż do wiosny.
Tak się już jednak nie stanie.
Jeszcze do niedawna tak wyglądała Mała – dopływ przepływającej przez Konstancin-Jeziornę rzeki Jeziorki.
Świt nad Małą, tuż przed dewastacją.
Ten sam widok, cztery dni później. Mała zmieniona w rów melioracyjny.
Dwudziestego czwartego października 2020 roku na zlecenie Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie rozpoczęto ujarzmianie Małej, zaczynając od leśnego rozlewiska. Nabrzeżny pas o szerokości sześciu metrów wykosiła ekipa najemnych robotników nie mających wiedzy ani doświadczenia w tego typu pracach. Widać to po efektach ich działań udokumentowanych na zdjęciach: krzaki są połamane, roślinność powyrywana z korzeniami. Tamy bobrowe zostały częściowo rozbite.
Dalsza dewastacja rozlewiska Małej dokonała się pięć dni później, gdy na łąkę nad Małą wjechał ciężki sprzęt. Gąsienice metodycznie miażdżyły brzeg rzeki, a koryto przyjmowało kształt i rozmiar lemiesza koparki. Roślinność z brzegów oraz dna została wyrwana i pogrzebana pod masą ziemi i błota. Norożeremia (nory mieszkalne bobrów z otworami wentylacyjnymi przykrytymi gałęziami i mułem) zniszczono. Jeśli w tym czasie były w nich zwierzęta, zostały przygniecione zwałami ziemi. Tamy rozbito, a ich resztki wyrzucono na brzegi. Stare drzewa leżące w korycie rzeki pocięto na równe kawałki i rozrzucono wokoło.
Wody Polskie miały pozwolenie Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Warszawie (RDOŚ) na likwidację tam bobrowych na Małej. Pozostałe działania w korycie rzeki to tak zwane prace utrzymaniowe. W określonych przypadkach podlegają one zgłoszeniu, ale zgoda na ich wykonanie jest niema: można je przeprowadzić, jeśli RDOŚ nie wniesie sprzeciwu w ciągu trzydziestu dni od zgłoszenia. Jak wynika z ustaleń Pawła Pawlaczyka z Klubu Przyrodników, zawartych w analizie prawnej Doświadczenia stosowania art. 118–118b ustawy o ochronie przyrody, do takich sprzeciwów dochodzi niezwykle rzadko.
W przypadku Małej zgodnie z art. 118 ustawy o ochronie przyrody zgłoszeniu podlegały prace polegające na usuwaniu rumoszu drzewnego (nagromadzonych w korycie gałęzi, pni i konarów) oraz martwych drzew z koryta rzeki, a także pogłębianie, wydobywanie materiału oraz usuwanie roślinności z dna rzeki za pomocą koparki. Takiego zgłoszenia ze strony Wód Polskich do RDOŚ nie odnotowano.
Teren zniszczonego uroczyska stanowi część Chojnowskiego Parku Krajobrazowego. Odwiedzam rozlewisko i Wielką Łąkę z jego pracownikami, między innymi z Katarzyną Kozłowską, starszą specjalistką do spraw ochrony przyrody i środowiska w parku, oraz Robertem Beliną, zastępcą dyrektora Zespołu Mazowieckich Parków Krajobrazowych. Wszyscy są zbulwersowani skalą dewastacji w takim miejscu. Dowiedzieli się o niej ode mnie, bo RDOŚ ani Wody Polskie nie mają obowiązku powiadamiania dyrekcji parku o prowadzonych pracach ani o ich efekcie. Belina wysłał do Wód Polskich pytania o podstawy prawne działań oraz ich celowość w przeprowadzonym zakresie. Odpowiedź otrzymał pod koniec grudnia i, mimo że liczyła sześć stron, można ją streścić w jednym zdaniu: w opinii Wód Polskich nie były inwazyjne, a przeprowadzono je legalnie, zgodnie z wydanymi decyzjami RDOŚ.
Profesor Uniwersytetu Warszawskiego Wiktor Kotowski, specjalista od bagien i torfowisk, mówi mi, że taki los jak Małą spotyka większość małych polskich rzek w ramach prac utrzymaniowych. Co kilka lat koparki ryją w ich korytach, dokonując większych lub mniejszych zniszczeń w imię drożności cieków wodnych. Kotowski opowiada, że to praktyka, którą po powojennym okresie intensywnego rozwoju rolnictwa i osuszania łąk zarzucono pod koniec czasów Polski Ludowej, ale wrócono do niej dziesięć lat temu, kiedy pojawiały się pieniądze z Unii Europejskiej na gospodarkę wodną. – Musieliśmy je szybko wydać, a najłatwiej było to zrobić na to, co już potrafiliśmy: na meliorację. Prace te nie wymagały w zasadzie żadnych innowacji ani inwestycji, wystarczył sąsiad do pomocy z koparką i kosiarką. Nie bez znaczenia był także fakt, że liczba nieuregulowanych rzek, cieków wodnych czy starych rowów melioracyjnych do przekopania dawała możliwość zarobienia sporych i regularnie przyznawanych pieniędzy. Jeśli wydano je w danym roku, są niemal automatycznie budżetowane na następny.
W obliczu suszy będącej efektem zmian klimatycznych w Europie widać odwrotny trend: renaturyzację rzek, co sprzyja naturalnej retencji i minimalizacji strat wody poprzez jej ucieczkę do mórz i oceanów. – Są także inne aspekty bezrefleksyjnie wykonywanych prac utrzymaniowych – ciągnie Kotowski. – To na przykład usuwanie z koryta powalonych drzew stanowiących cenny element ekosystemu rzecznego [bo zwiększają bioróżnorodność rzeki oraz wspomagają jej naturalne meandrowanie – przyp. D.P.] oraz rugowanie z dna i brzegów roślinności, które są ostoją bioróżnorodności oraz filtrują wodę.
Z reguły nikt nawet nie zauważa prac utrzymaniowych. Lokalni mieszkańcy często nie wiedzą nawet, że mieszkają nad rzeczką, szczególnie gdy od lat przypomina rów melioracyjny. – Odeszliśmy od przyrody, nie zwracamy uwagi na otaczającą nas naturę i zachodzące w niej zmiany. Ten brak zainteresowania i przywiązanie do idei melioracji powodują, że małe cieki wodne zatracają swoje znaczenie i pierwotne funkcje w krajobrazie. Są tylko kanałami zrzutowymi wody do większych rzek – konkluduje Kotowski.
Zdjęcia zniszczeń oraz pytanie dotyczące ich zasadności wysłałem do RDOŚ oraz Wód Polskich.
Po prawie dwóch tygodniach oczekiwania otrzymałem odpowiedź od Agaty Antonowicz, głównej specjalistki do spraw komunikacji społecznej i kontaktów z mediami w Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Warszawie: „W obliczu przedstawionych przez Pana informacji podjęte zostaną działania mające na celu wyjaśnienie okoliczności faktycznych i prawnych towarzyszących ewentualnym działaniom prowadzonym w granicach koryta omawianej rzeki”.
Do momentu oddania tekstu do druku Wody Polskie nie zareagowały na pytania RDOŚ. Odpowiedziały natomiast mi, ale dopiero po trzech monitach oraz kilku moich wpisach w mediach społecznościowych. Rzeczniczka Prasowa Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Warszawie Urszula Tomoń w przesłanym do mnie mailu oraz komunikacie na stronie internetowej poinformowała, że: „Wody Polskie mają obowiązek utrzymywać publiczne śródlądowe wody powierzchniowe”, po czym opisała zakres prac, który według planu obejmował: ręczne koszenie skarp i brzegu Małej, usunięcie krzaków oraz rozebranie tam bobrowych, a także hakowanie (wyrywanie zakorzenionej roślinności) i wykaszanie dna. Przemilczała użycie ciężkiego sprzętu, usuwanie za pomocą koparki pni drzew z koryta, a także poszerzanie i przekopywanie dna rzeki. Niezwłocznie dopytałem o zakres prac i zgodę RDOŚ na nie.
Odpowiedź otrzymałem w połowie grudnia od dyrektorki Zarządu Zlewni w Warszawie, Anny Rudlickiej. Powtarza ona większość informacji z poprzedniego pisma, odnosząc się głównie do budzącego mniej kontrowersji tematu tam bobrowych. Nie komentuje natomiast zakresu prac wykonanych koparką. „W naszej opinii roboty na rzece zaplanowano z poszanowaniem aspektów przyrodniczych” – stwierdza w wyjaśnieniu. Utrzymuje także, że pracownicy dokonali sprzątania obszaru objętego pracami. Dokumentacja fotograficzna dowodzi jednak czegoś zupełnie przeciwnego. Na miejscu znalazłem między innymi telewizor kineskopowy, który musiał przeleżeć w korycie co najmniej kilkanaście lat. Został ewidentnie wykopany przez koparkę i porzucony na zabłoconym brzegu.
Kolejny list od Anny Rudlickiej, wysłany tuż przed końcem ubiegłego roku, daje jednak nadzieję: „Nawiązaliśmy kontakty, które zapewne pomogą nam w podjęciu słusznych działań zmierzających do ustalenia priorytetów na rzece Małej. W przyszłym roku pan profesor Kotowski będzie prowadził szkolenia dla naszych pracowników. Jestem przekonana, że efektem tej współpracy mogą być propozycje konkretnych działań na rzece Małej (…) np. prac związanych z renaturyzacją”. To efekt moich rozmów z Kotowskim po bulwersującej dewastacji Małej. Zgłosiłem rozlewisko do powadzonego przez niego programu „Pamiętajmy o Mokradłach”, w ramach którego lokalne działaczki i działacze otrzymują wsparcie w walce o ginące tereny podmokłe.
Wielka Łąka wraz z Małą i Rozlewiskiem tworzy ekosystem wodno-bagienny, którym zarządzały bobry.
Bez tam woda szybko znika z łąki oraz lasu.
Stara wierzba nad Małą, na skraju Wielkiej Łąki.
Stoję przy starej wierzbie, której nie oszczędziła koparka. Jej złamany kikut sterczy nad czarnym, nagim brzegiem, odłupana gałąź leży niedaleko. Patrzę w dół rzeki, w stronę, gdzie Małej puszczały hamulce. Tam, gdzie tworzyła piękne, dzikie rozlewisko. Jeszcze niedawno w jej przejrzystej wodzie tańczyły w rytm nurtu trawy i wodne rośliny. Teraz bez żadnych przeszkód Mała toczy swoje ciemne wody do Jeziorki, następnie Wisły, wreszcie do Bałtyku. Przypomina melioracyjny rów albo ściek z czarnymi, wywiniętymi jak wargi brzegami i sterczącymi gdzieniegdzie kikutami trzcin. Mała została ujarzmiona i zaorana do urzędniczego standardu. Dewastacji dokonano wbrew krytycznej potrzebie zatrzymywania w ekosystemie każdej kropli wody deszczowej, a także bez cienia wrażliwości na piękno przyrody.
Wielkie katastrofy zaczynają się od małych, lokalnych apokalips. Ta wydarzyła się po cichu. Mała nie ma przecież żadnego znaczenia. Jej istnienia prawie nikt nawet nie zauważał. Jak pytał retorycznie w „Piśmie” Remigiusz Okraska [w numerze 8/2019 – przyp. red.], skąd mamy wiedzieć, „że w miejscu dawnych strumieni są suche rowy, a niegdyś bystre rzeczki ledwie toczą jakąś wodę”, skoro nie chodzimy na spacery wzdłuż ich brzegów?
W Nadziei w mroku Rebecca Solnit pisze o docenieniu tego, co małe i lokalne. Zachęca, aby uczynić z tej myśli punkt wyjścia do przemierzania świata i zrozumienia go na nowo: globalna sieć lokalnych idei może się stać skuteczną opozycją dla wdrażanej przez korporacje unifikacji. Nie musimy być bezradni wobec takich problemów jak kryzys klimatyczny. Być może XXI wiek powinniśmy za Solnit i ekologiem Paulem Hawkenem (w którego wykładzie po raz pierwszy padło to hasło) nazwać Stuleciem Rzeczy Małych? Być może, aby nie wydarzyła się wielka katastrofa, musimy ratować właśnie je?
Fotoreportaż jest częścią cyklu Ślad wodny.