Wersja audio
Osiem dni do wielkiej wojny. Siedzimy we lwowskiej kawiarni: ja, moja przyjaciółka z Galicji i dziewczyna z Nju-Jorku – ni to wsi, ni miasteczka w pobliżu linii demarkacyjnej w obwodzie donieckim.
– Wyobraźcie sobie, że moją małą uczą w szkole schodzenia do schronu – mówi moja przyjaciółka.
Dziewczyna z obwodu donieckiego nic nie mówi. Ale nie pozwalam jej tego przemilczeć.
– A ty w szkole zbiegałaś do schronu? – pytam.
– Po trzech sygnałach trzeba lecieć do piwnicy – odpowiada od niechcenia. Przez osiem lat można się do tego przyzwyczaić.
Dzieciom, które dorastały na terenach przyfrontowych od 2014 roku, generalnie czasami było żal nas, dorosłych. To musi być dla was straszne, mówiły. My, dzieci, prawie nie pamiętamy, jak to było, zanim Rosja zaatakowała Ukrainę. Nie wiemy, jak można żyć inaczej: bez ostrzałów, nalotów, bez wiecznej groźby ofensywy na pełną skalę.
Z kolei my, dorośli, chcieliśmy, aby „przyfrontowe dzieci” posmakowały innego …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
W „Piśmie” bierzemy odpowiedzialność za słowo.
Każdy tekst przed publikacją przechodzi wielostopniowy proces redakcji i fact-checkingu. To wymaga czasu i pracy całego zespołu. Dołącz do społeczności „Pisma”. Zamów pełen dostęp online do wszystkich treści za 8,99 zł miesięcznie. Istniejemy dzięki osobom takim jak Ty.
Esej pochodzi z antologii Wojna 2022: dzienniki, eseje, wiersze, która w polskiej wersji ukaże się na jesieni 2023 roku nakładem Centrum Mieroszewskiego.