Wersja audio
Dla Tonina, za bransoletkę
Ilekroć przechodzę przez tę ulicę, zawsze wybieram to samo miejsce: idę trochę na ukos z wysepki między dwoma pasami ruchu albo prosto przed siebie po przejściu dla pieszych, bez rozglądania się na boki, jakby samochody się zatrzymywały, by mnie przepuścić. A kiedy wysiadam z tramwaju bez parasola, biegnę, żeby skryć się pod daszkiem apteki. Zawsze jednak przechodzę przez via Marina w tym miejscu, nie robię tego celowo, to znaczy robię to celowo, ale bezwiednie. I wtedy go sobie wyobrażam. Wytężam wyobraźnię i prawie go widzę: Mario szedł chodnikiem. Nie przeszedł na drugą stronę ulicy: było tak gorąco, że ciało domagało się cienia. Szedł energicznym krokiem, po lewej, przemykając pod oknami szpitala Loreto, a po prawej mając ulicę biegnącą w stronę morza. Na tle zatoki widać koszary, biuro pośrednictwa pracy i portowe żurawie. Szedł prędko, jak ten mężczyzna, który wypłacił pieniądze z bankomatu kilka chwil wcześniej, właśnie wtedy, gdy Mario przechodził obok banku, przy sklepach Divani & Divani i Chateau d’Ax. Mężczyzna od bankomatu był o krok za nim i miał minę kogoś, kto wypłaca pieniądze w mieście, któremu nie ufa. Mario nie miał żadnej miny, naprawdę żadnej. Szedł pośpiesznie, omijał korzenie drzew, które wybrzuszyły chodnik, omijał je z prawej, od strony ulicy. Ten od bankomatu omijał je z lewej, od strony szpitala, jakby idąc po wewnętrznej, chciał uniknąć kradzieży, jakby krawężnik mógł stanowić przeszkodę dla skutera, którego się obawiał.
Cień rozciągał się pod nielicznymi drzewami. Ich korzenie od spodu rozłupywały asfalt: ostatnie było olbrzymie, zostawiało tylko wąski przesmyk między pniem a murem. Mario prześlizgnął się tamtędy, ocierając się o korę, po czym drzewa się skończyły. Zrobił więc trzy kroki w skwarze, spojrzał na daszek apteki, pod którym odnalazłby cień. Zszedł z …