Ceuta i Melilla to ostatnie enklawy hiszpańskiego kolonializmu w północnej Afryce. Odgrodzone trzema sześciometrowymi płotami i systemem zabezpieczeń, są najsilniej strzeżoną granicą Unii Europejskiej. Mimo tego codziennie setki portadoras, czyli marokańskich przemytniczek, przenosi towary przez przejście graniczne Barrio Chino, z hiszpańskiej na marokańską stronę. Bez cła, kontroli i w świetle dnia.
Niosą na plecach od trzydziestu do stu kilogramów, czasem pomagają sobie deskorolkami. Przemycają używane ubrania, buty, koce, papier toaletowy czy nawet torebki plastikowe, które od pięciu lat są zakazane w Maroku. Mogą zarobić 5 euro za każde przejście, więc ustawiają się w kolejkach już nocą, żeby zacząć jak najwcześniej i w ciągu dnia zrobić kilka rundek.
Dla wdów czy rozwódek ta „nietypowa forma handlu”, jak miejscowi nazywają przemyt, to jedyna forma zarobku. Te, które nie są w stanie wykonywać pracy przemytniczej, starają się dostać do Hiszpanii przekraczając granicę nielegalnie. Polityka unijna ujawnia tu swoje paradoksy: Hiszpania, jak i cała Unia, teoretycznie wspiera Maroko w migracyjnych wyzwaniach. Jednak Marokańskie Stowarzyszenie Praw Człowieka (Association Marocaine Des Droit Humains AMDH) zauważa, że Unia nie monitoruje sposobu, w jaki Maroko wydaje pieniądze po swojej stronie granicy.
Tekst: Anna Alboth.
3,5 mld – wysokość finansowego wsparcia (liczona w euro), jakie na lata 2020–2027 od UE ma otrzymać Maroko w zamian za uniemożliwienie uchodźcom dotarcia do Europy.
Masz przed sobą otwartą treść, którą udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Jeśli nie masz prenumeraty lub dostępu online – zarejestruj się i wykup dostęp.