Nakło nad Notecią, siedemnastotysięczne miasteczko w województwie kujawsko-pomorskim. Czwarty października, do końca kampanii wyborczej pozostało dziewięć dni. Na rynku, na którym lata temu rosły drzewa, otoczona politykami PiS ministra klimatu i środowiska Anna Moskwa ogłasza nowy rządowy program odbetonowania aglomeracji do 50 tysięcy mieszkańców.
Moskwa informuje, że finansowane mają być inwestycje służące „rozszczelnieniu powierzchni nieprzepuszczalnych, zwiększeniu udziału terenów zieleni w mieście oraz zwiększeniu możliwości retencyjnych miasta z zastosowaniem rozwiązań opartych na przyrodzie”. Wszystko dlatego, że klimat się zmienia i musimy ograniczać skutki tego procesu. Na program ma się znaleźć 140 milionów złotych. Z tego 100 milionów z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz 40 milionów z programu Fundusze Europejskie na Infrastrukturę, Klimat, Środowisko.
Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostęp online.
Na rządowej stronie, która relacjonuje to kampanijne wydarzenie, znajduję omówienie przeprowadzonego w 2022 roku „Badania świadomości i zachowań ekologicznych mieszkańców Polski”. Dla 97 procent badanych posiadanie terenów zielonych w pobliżu miejsca zamieszkania jest ważne, a dziewięć na dziesięć osób w ostatnim roku odwiedziło co najmniej dwa razy w ciągu miesiąca takie tereny w swojej okolicy.
Przenieśmy się teraz na południowy skraj województwa łódzkiego. W centrum czterdziestodwutysięcznego Radomska do użytku zostaje oddany parking. Za trzy miliony wybudowano sześćdziesiąt miejsc parkingowych. Drogo? Drogo, bo to żaden parking, tylko dofinansowany przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej projekt „Utworzenie nowej przestrzeni terenów zielonych przy ul. Reymonta”.
Parking parkingiem, ale zrobiono tu też ogród deszczowy (nasadzenia roślin na podłożu złożonym z warstw o różnej przepuszczalności wody, co umożliwia gromadzenie wody opadowej), ogród zapachowy (wykorzystuje się w nim gatunki roślin wydzielające intensywny zapach), budki dla owadów, studnię abisyńską (płytką studnię służącą do czerpania wody z głębokości pięciu–siedmiu metrów), posadzono nowe rośliny i wzniesiono dwie zielone ściany. Te ostatnie rzeczywiście widać, robią wrażenie, ale o reszcie mieszkańcy nie wiedzieli, póki im nie powiedziano. Myśleli, że to zwykły parking.
Przeczytaj też: W polskich miastach mieszkają samochody
Najpierw mnie to ubawiło, ale potem rozsierdziło. Zestawmy te dwie informacje. To samo państwo, ten sam rząd, ba, nawet ta sama instytucja. Teraz ma dawać pieniądze na odbetonowanie, a chwilę wcześniej betonowanie finansowała.
Tam, gdzie pojawiają się aktywiści i aktywistki, gdzie wybuchają protesty, władza serwuje tę samą śpiewkę: przecież tak jest ładniej. Jak wycinamy, to w innym miejscu sadzimy. Poziom ulistowienia w mieście się nie zmienił. I ostateczne: przecież mieszkańcy tego chcą. Prawda, istnieje duża grupa takich, którym beton się podoba: czysto, nie spadają liście. Ale wielu jest przeciw. Inni zostali uwiedzeni. Wizualizacje, które władze pokazywały w ramach konsultacji społecznych, były przecież ładne. Co prawda niektórym zdarzało się dorysować co nieco, innym przestawić kościół kilkanaście metrów w lewo, by na rysunkach pięknie zamykał panoramę, ale przecież generalnie projekt był w porządku. Wyszło jak zwykle? Nowe drzewka za kilkadziesiąt lat urosną, o co raban.
Krąży beton po kraju, ochoczo witany przez lokalne władze, i tylko gdzieniegdzie napotyka opór. Choćby we Włoszczowie, gdzie burmistrz Grzegorz Dziubek się zawziął i tak poprowadził remont centrum, że żadne drzewo nie zostało wycięte. Inaczej niż w okolicznych miejscowościach, gdzie zamiast zieleń wkomponować w projekt, położono betonowe płyty.
Krąży beton po kraju, ochoczo witany przez lokalne władze, i tylko gdzieniegdzie napotyka opór.
Wróćmy do ministry Moskwy. Ministrą już nie będzie, projekt ogłoszony w kampanii pewnie zalegnie w szufladzie, ale problem zostanie z nami na lata. Bo w większej skali chodzi nie o sam beton, ale o planowanie, perspektywę, przyszłość i konsekwencje. Terminy obce naszemu państwu chyba kulturowo. Decyzje niosące wieloletnie konsekwencje podejmowane są przez polityków na zasadzie „tak mi się wydaje”, „ludzie tak chcą”, „zostałem wybrany, by decydować”. Analizy i strategie zostają w szufladach, bo za grube, nie ma czasu na czytanie, a opowieści jajogłowych ekspertów traktowane są z pobłażaniem.
Betonoza to koszmarny skutek nieudolnych projektów rewitalizacyjnych. Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, pojawiły się pieniądze na rewitalizację. W zamierzeniu chodziło o zmianę struktury gospodarczo-społecznej centrów miasta tak, by wróciło tam życie i pieniądze. W praktyce skończyło się na remontach, choć samorządy z uporem nazywają je rewitalizacją. Nowa nawierzchnia, ławki, kosze na śmieci. Aby było szybciej i taniej, drzewa cięto, zamiast wkomponowywać w otoczenie. Miało być „widać”, że miejscowość się zmienia, nie chodziło o to, żeby się rzeczywiście zmieniała.
Przeczytaj też: Architektura wobec kryzysu klimatycznego
Państwo było zachwycone. Bo unijne miliardy wykorzystano, bo wydano o czasie i rozliczono, bo w końcu wpompowano je w gospodarkę, więc zarobiły firmy i pracownicy. W myśl zasady: jak dali pieniądze, to trzeba je szybko wydać, by się nie rozmyślili. Nie miało większego znaczenia, czy wydawano je z sensem. Liczyła się efektywność wydatkowania, a nie projektów.
Trudno stwierdzić, czy państwo tego nie widziało, bo nie chciało, czy było ślepe. Efekt jednak jest taki, że samorządy wpompowały miliardy euro w projekty, które w żaden sposób nie wpłynęły na poprawę jakości życia mieszkańców – co więcej, często ją nawet pogorszyły.
Po ogołoconych ryneczkach i rynkach hula wiatr, bo dziwnym trafem – wbrew zapowiedziom – nie wrócili tam tłumnie mieszkańcy. Latem miejsca te rozgrzewają się jak patelnia, a co bardziej aktywni aktywiści i aktywistki smażą tam w upał jajecznicę, by pokazać absurdalność inwestycji. Wybetonowane place miały być pomnikiem władzy, a zmieniają się w symbol jej indolencji.
Po ogołoconych ryneczkach i rynkach hula wiatr, bo dziwnym trafem – wbrew zapowiedziom – nie wrócili tam tłumnie mieszkańcy.
Inwestycje dostosowywano do wysokości dofinansowania, a nie celowości, co prowadziło do kuriozów. W Radomsku, mieście z pierwszej dziesiątki najbardziej zasmogowionych w Polsce, za 6,5 miliona złotych wyremontowano kilkaset metrów głównej ulicy, wycinając wszystkie dorosłe drzewa. Pieniędzy było jednak za mało, by podłączyć kamienice do centralnego ogrzewania bądź poprowadzić gaz. Ulica ma więc nowy beton, a mieszkańcy dalej palą w kopciuchach czym popadnie. Na tej samej ulicy po remoncie zamknęło się już prawie 30 procent punktów handlowych i usługowych, bo klienci odeszli i nie wrócili. Podobny proces zachodzi na kolejnej remontowanej ulicy w centrum.
Nie dało się tego zaplanować? Przewidzieć? Można było. Ale były pieniądze do wydania.
Podobne procesy to norma. W latach 1991–2017 zlikwidowaliśmy w Polsce 3733 kilometry szlaków kolejowych. Między 2015 a 2021 rokiem przywróciliśmy jedynie 196 kilometrów. Teraz głowimy się, jak zwiększyć przepustowość linii kolejowych, bo rośnie liczba pasażerów, a w 2022 roku padł pod tym względem rekord dwudziestolecia. Podobnie jest z połączeniami autobusowymi, też likwidowanymi na potęgę. Siatka połączeń zmniejszyła się o 85–90 procent w porównaniu z 1989 rokiem. Według danych Stowarzyszenia Ekonomiki Transportu do 20 procent miejscowości w Polsce nie można się dostać inaczej niż samochodem. Nie ma ani kolei, ani autobusów.
Efekty działań i decyzji, procesy społeczne i gospodarcze to nie jest czarna magia i wróżenie z fusów. W większości przypadków można je przewidzieć. Wydawałoby się, że to wiedza niezbędna władzy. Wydawałoby się. Betonowanie miast zwiększy częstotliwość ich zalewania po nawalnych deszczach? Oczywiście. Wycięcie drzew i posadzenie kikutów podwyższy temperaturę w ciepłych miesiącach? Jasne. Nie wystarczy wybetonować, by zmienić strukturę gospodarczą centrum, potrzeba programów wsparcia dla pożądanego rodzaju usług (restauracje, knajpy…)? To się rozumie samo przez się.
Posłuchaj: Susza na własne życzenie?
A jednak ta oczywista wiedza przez dwadzieścia lat nie przebiła się do świadomości władz krajowych i samorządowych. Wyremontowaliśmy sobie miasteczka, teraz znów będziemy je remontować. Zrywając beton. Nie mam wątpliwości, że taki program powstanie również w nowym rządzie. I zamiast zaplanować coś na kilka lat do przodu, zamiast zapytać wtedy jednego czy drugiego specjalistę, my dziś odkrywamy, że zabetonowane miasto to zło. Zło. Takie samo zło jak dwadzieścia lat temu.
Ale może ja się czepiam? Może chodzi o podstawowe prawo kapitalizmu: by pieniądz pracował? Jest ruch, jest zarobek. Raz położymy, raz zerwiemy, interes się kręci. W końcu złote sentencje Leszka Balcerowicza przyswoiliśmy dogłębnie. Przyszłość? Potem się zobaczy.
To co, zrywamy?