
Dzieci zniknęły nam z horyzontu. Nie widać ich na ulicach, nie są oczywistym elementem rodziny, więc gdy nagle pojawią się w masie pod blokiem i hałasują, uznajemy to za naruszenie status quo. Nieuprawnione wtargnięcie w publiczno-prywatną przestrzeń. Bo normą jest martwa cisza.
Kompleks sportowo-rekreacyjny ma niecały rok, otwarto go przy szkole podstawowej. Boisko piłkarskie, bieżnia, rzutnia do rzutu młotem, dyskiem i oszczepem, skocznie do skoku w dal i wzwyż, trybuny, wiaty dla zawodników. Dzieciaki zachwycone, władza też, bo jest się czym chwalić. Kosztowało to 4,5 miliona.
Choć boisko znajduje się przy szkole, dostępne jest dla wszystkich. W dni powszednie do 22:00, w soboty i niedziele do 20:00. W mieście, gdzie główną atrakcję dla młodych stanowi parking przy galerii handlowej, na którym można kręcić bączki podrasowanym oplem, palić gumy i spotkać się ze znajomymi, powstało nowe miejsce. Ludzie korzystają. Jesienią i zimą zimno i mokro, biegać się za bardzo nie chce, ale na wiosnę wylegają tłumy.
„Bocznymi drogami” to cykl felietonów, które publikujemy tylko online. Andrzej Andrysiak, szef Stowarzyszenia Gazet Lokalnych pisze w nich o tym, czego nie widać z Marszałkowskiej. Niby ta sama Polska, a inny świat.
Obok, w odległości może czterdziestu metrów, stoi blok. W nim mieszkańcy. Któregoś czerwcowego dnia pakują do koperty ośmiostronicowe pismo oraz pendrive i zanoszą do urzędu. Na pendrivie sto filmów, dziesiątki zdjęć, w bonusie tabela godzinowa z zarejestrowanymi odgłosami. Mieszkańcy żądają reakcji. Bo nie da się żyć. Wymieniają: hałas, krzyki, przekleństwa, wrzaski, zagrzewanie do walki, gwizdek trenera, odgłosy kopania, uderzania nawet kilkunastu piłek naraz, skandowania kibiców.
Autorka pisma przekonuje lokalnych dziennikarzy, że nie jest przeciwko sportowi, ale w niedzielę nie może otworzyć okna. Według niej powinna być strefa do spokojnego zamieszkania i strefa do uprawiania sportu. Jak to zorganizować, skoro szkoła znajduje się w środku osiedla z kilkudziesięcioma blokami? Nie wiadomo. Zaznacza, że ustawienie ekranów przeciwdźwiękowych nie zostanie przez mieszkańców zaakceptowane.
Kilka kilometrów dalej, na drugim końcu miasta, w centrum zaniedbanego osiedla, od kilku miesięcy działa nowy kompleks rekreacyjny. Pięć i pół hektara, staw, tyrolka, tężnia, alejki spacerowe, rampa rowerowa, pumptrack, boiska. Obok boisk dwa domy. Tu sąsiedzi też narzekają. Bo hałas, dźwięki obijanej piłki do koszykówki, w nocy imprezy. Jeden nie może spać w nocy, inny rano, gdy wraca z nocnej zmiany. Skarżą się.
Władza skonfundowana. Przecież mieszkańcy chcieli. Żeby mieli gdzie spędzić czas, żeby dzieciaki nie siedziały wciąż ze wzrokiem wbitym w smartfony. Ale skargi są oficjalne, muszą wejść w tryby urzędowej machiny. Co więcej, wystarczy poszperać w internecie, by sobie uświadomić, że co jak co, ale skarżących nie można ignorować. Bo są sądy. A te wydają orzeczenia (mimo że czasem kuriozalne).
W czerwcu tego roku prezydent Puław Paweł Maj został ukarany pięciotysięczną grzywną, bo nie wykonał wyroku, który nakazywał mu zamknięcie orlika przy szkole podstawowej. Poskarżyli się mieszkańcy. Prezydent odpisał sądowi, że grzywny nie zapłaci i czeka na wezwanie do odbycia kary, a sam wyrok określił jako absurdalny, bezduszny i bezsensowny.
Rok wcześniej po skardze mieszkańca sąd w Łodzi nakazał rozbiórkę i przeniesienie boiska na osiedlu Złotno. Bo głośno. Boisko powstało na wniosek rady osiedla, ale ani ona, ani miasto nie mają pieniędzy na rozebranie obiektu i postawienie od nowa. Zresztą gdzie? W tym akurat przypadku sąd nie mógł orzec inaczej, bo rozporządzenie ministra infrastruktury jest jednoznaczne – między placami i boiskami dla dzieci a oknami pomieszczeń, w których mieszkają ludzie, musi być minimalna odległość dziesięciu metrów (na osiedlu Złotno były to dwa metry).
Natomiast w Poznaniu to już Bareja do kwadratu. Mieszkańcy osiedla Strzeszyn przegłosowali budowę boiska w ramach budżetu obywatelskiego, a gdy powstało, inni mieszkańcy poskarżyli się na hałas. W czerwcu tego roku sąd nakazał usunięcie ogrodzenia, nawierzchni, koszy, lamp i zarządził wywieszenie informacji „zakaz gry w piłkę”. Na boisku!
No więc władza musi na skargi uważać. Sprawa skomplikowała się jeszcze bardziej, bo inni mieszkańcy, w liczbie siedmiuset, złożyli petycję, by wydłużyć godziny otwarcia tych obiektów. Czyli jedni chcą ograniczeń, drudzy jeszcze większej dostępności. Bądź tu mądry.
Sądy też nie pomagają, ich linia orzecznicza wije się jak droga na Łysą Polanę. W Polsce nie ma prawa precedensowego, w którym wystarczyłby jeden wyrok, by inne sądy mogły się do niego odwołać. U nas każdy sąd sobie sterem, żeglarzem i okrętem, a powiedzenie „niezbadane są wyroki” lepiej pasuje do wymiaru sprawiedliwości niż do Pana Boga. O ile jeszcze w sprawach tyczących hałasów z zakładów produkcyjnych sądy wypowiadają się podobnie (jak za głośno, trzeba coś poradzić), o tyle na przykład hałas z lotniska to już zgaduj-zgadula. Jeden sąd przyznaje mieszkańcom odszkodowanie z tytułu utraty wartości nieruchomości wskutek hałasu generowanego przez samoloty, drugi orzeka, że skoro wokół lotniska wprowadzono obszar ograniczonego użytkowania, to mieszkaniec nie może mieć roszczeń.
Przepisy są zagmatwane. Na przykład dyrektywa dotycząca hałasu wydana przez Parlament Europejski mówi, że hałasem jest każdy niepożądany lub szkodliwy dźwięk powodowany przez działalność człowieka na wolnym powietrzu (transport, ruch drogowy, kolejowy, samolotowy, działalność przemysłowa). W orzeczeniach jednak sądy podkreślają, że pewien poziom hałasu, zwłaszcza w miastach, jest nieunikniony. Tylko że jaki poziom? Ten określony w normach ministerstwa? A jeśli będzie trochę niższy, ale też uciążliwy? No i istnieje jeszcze coś takiego jak przekroczenie norm hałasu bez uzasadnienia. Kiedy jest uzasadnione? Jak w nocy remontują jezdnię, bo się zapadła? Niech będzie. Podczas wieczornego koncertu w centrum miasta? Pewnie nie. A salwy w święto narodowe? No, to już skomplikowane.
Przeczytaj też: Dlaczego dzieci są niemile widziane w przestrzeni publicznej?
Mieszkańcy skarżący się na nadmiar decybeli mają duże pole manewru. Więc się skarżą. Choćby na hałas powodowany na wsi przez rolników podczas żniw. Ci, gdy trafiają w okienko pogodowe, to pracują także w nocy. Są zaś sąsiedzi, którym to przeszkadza. Miał być sielski spokój, świeże powietrze, a jest kombajn na polu. Znów: wygląda absurdalnie, ale problem jest realny – najlepszy dowód, że grupa posłów wiosną tego roku przygotowała projekt zmian w Kodeksie wykroczeń, by nie karać rolników za hałasy generowane przez gospodarstwa rolne. Prawnicy mają używanie.
Można by oczywiście w dziaderskim stylu powspominać, że za starych czasów było inaczej. Tabuny dzieciaków wałęsających się między blokami, przesiadujących na ławkach, na trzepaku, biegających w trzydziestu za jedyną dostępną piłką, hałas pod oknem, wrzaski na klatce schodowej. Zwykłe życie. Tak to było za PRL-u i jeszcze w latach 90. Uznawaliśmy to za normę. Trudno było nawet wyobrazić sobie, że ktoś będzie żądał zamknięcia boisk i obiektów rekreacyjnych, skoro ich nie było, a za boisko robiła wydeptana łączka. Dzieci na ulicy, w parku, pod blokiem były zupełnie naturalnym elementem przestrzeni publicznej.
Kultura indywidualizmu, w której przecież nie ma nic zdrożnego, zmienia się często w kulturę egoizmu. „Ja”, „moje” jest punktem odniesienia dla wszelkich działań i myślenia o świecie.
Można by też uderzyć w ton ideologiczny. Kultura indywidualizmu, w której przecież nie ma nic zdrożnego, zmienia się często w kulturę egoizmu. „Ja”, „moje” jest punktem odniesienia dla wszelkich działań i myślenia o świecie. Dobro wspólne, kompromis, uzgadnianie stanowisk to obca perspektywa, domena miękiszonów, którzy nie potrafią walczyć o swoje i naiwnie wierzą, że ludzie chcą się z nimi porozumieć, a nie ich oszukać. Wytworem kultury egoizmu jest choćby październikowa awantura w Łodzi, gdzie zarząd Aquaparku Fala ogłosił jedną sobotę „tylko dla dorosłych”, z zakazem wstępu dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Pomysł tym bardziej kuriozalny, że powstał w spółce samorządowej. Jak bardzo jest to nieprzyzwoite – by użyć zapomnianego już określenia – wystarczy wyobrazić sobie, że zarząd Fali ogłasza dzień z zakazem wstępu dla osób powyżej sześćdziesiątego roku życia.
No i jest jeszcze syndrom NIMBY (z angielskiego: not in my backyard, czyli „nie w moim ogródku”), polegający na blokowaniu publicznych inwestycji, o których wiemy, że są niezbędne, ale nie chcemy ich naszym sąsiedztwie. Skomplikowana sprawa. Z jednej strony łatwo oskarżyć każdego protestującego o ten syndrom, z drugiej władze, zwłaszcza lokalne, nadmiernie wykorzystują takie oskarżenie, by dyskredytować wszelkie wątpliwości. Choć bywają racjonalne, a wskazana lokalizacja ani nie jest najlepszą, ani jedyną możliwą.
Zgodnie jednak z brzytwą Ockhama nie ma potrzeby mnożyć bytów ponad konieczność. Ekonomia myślenia to szukanie najprostszych odpowiedzi. Sięgnijmy więc po demografię, ona w tym przypadku tłumaczy najwięcej.
Przez wieki piramida wieku rzeczywiście przypominała piramidę: miała najszerszą podstawę i zwężała się ku górze. Innymi słowy – najwięcej było dzieci, a kolejne grupy wiekowe były coraz mniej liczne. Dziś ten wykres trochę przypomina choinkę: szczupła u podstawy (najmłodsi), po czym gwałtownie rozszerza się w środku. W Polsce w ciągu dwunastu miesięcy (liczonych od czerwca 2023 do czerwca 2024 roku) urodziło się 258 tysięcy dzieci. Dla porównania: w 1983 roku urodziły się 724 tysiące dzieci i do 1987 roku ta liczba nie spadała poniżej sześciuset tysięcy.
Proces dotyczy całego kraju, ale w mniejszych miejscowościach postępuje dużo szybciej. W takich miastach jak Ciechocinek, Skarżysko-Kamienna, Jelenia Góra, Starachowice, Zgorzelec średnia wieku mieszkańców przekracza 46 lat. W skali kraju wynosi 42 lata. W Ciechocinku powyżej 60 lat ma prawie 40 procent mieszkańców, w Jeleniej Górze ponad 30 procent, a w Starachowicach ponad 35 procent.
To musi się przełożyć – i przekłada – na relacje społeczne.
Przeczytaj też: Starość w małym mieście
Dzieci zniknęły nam z horyzontu. Nie widać ich na ulicach, nie są oczywistym i obowiązkowym elementem rodziny, więc gdy nagle pojawią się w masie pod blokiem, uznajemy to za naruszenie status quo. Nikt nie krzyczał, a teraz krzyczy. Nikt się nie bawił – teraz bawi. Ich wtargnięcie w publiczno-prywatną przestrzeń, bo tak można określić boisko położone czterdzieści metrów od bloku, jest odstępstwem od normy. Normą bowiem jest martwa cisza.
Zmiana struktury demograficznej to nie tylko problem rynku pracy, emerytur i zabezpieczenia społecznego. Nie lubimy o tym rozmawiać, gdyż jesteśmy przekonani, że to odległa perspektywa, a jednak procesy zachodzą tu i teraz. Takich konfliktów o wspólną przestrzeń będzie więcej. Darmowe koncerty na świeżym powietrzu organizowane przez lokalne władze, imprezy sportowe na ulicach miast, mecze lig dziecięcych na szkolnych boiskach, nawet te wspomniane zamknięte dla dzieci dni w aquaparku – prawo do świętego spokoju i ciszy będzie w konflikcie z prawem do rekreacji i zabawy. Demografia już mówi, kto zwycięży. Tak jak za 20–30 lat władze państwowe i lokalne będą wybierać starsi, tak najstarsi będą decydować o przestrzeni publicznej.
Co z tym mogą zrobić władze lokalne? Niewiele. Linia orzecznicza sądów stawia indywidualne prawo do ciszy wyżej niż prawa wspólnoty. Demografia jest przeciw, bo młodych mieszkańców drastycznie ubywa, a starszych błyskawicznie przybywa. Władze krajowe takich problemów ogóle nie widzą, bo myślą w perspektywie najbliższych wyborów, a nie dekad.
Chyba musimy się do martwych miasteczek powoli przyzwyczajać.