Wersja audio
Wie, że koledzy mężczyzny mówili o niej „ta smarkata”. Nad jeziorem jest gorąco. Dziewczyna siedzi na molo i wyciąga twarz do słońca. Mruży oczy, okulary zostawiła w domku. Ma tylko szorty i spraną koszulkę z dziurą pod lewą pachą. Dziura zrobiła się parę dni temu, gdy karczowała krzaki. Krzaki obrosły starą omegę i trzymały mocno, dziewczyna próbowała wyszarpać łódkę z tarniny, ale przegrała. Ciernie rozcięły skórę na ramionach i pociągnęły koszulkę, omegi się już więcej nie zwoduje, omegę się sprzeda sąsiadowi albo wywiezie na śmietnik.
Mówili „ta smarkata”, gdy myśleli, że nikt nie słyszy. Dziewczyna słyszała. Diese Rotznase, kołacze jej w głowie jeszcze z Bazylei.
Dziewczyna stopami dotyka desek mola. Nie nosi butów. Podeszwy jej stwardniały i nie czuje drzazg. Wystarczyło kilka dni pracy w ogrodzie. Gdy wychodzi do lasu, wkłada stare adidasy, bo wie, że można trafić na wnyki. Swój ogród zna jak wnętrze kieszeni, każdy kamień, każdy chwast, każde drzewo. Zna też linię brzegową i kawałek jeziora. Reszta się zatarła. Dziewczyna nie jest już dziewczynką, która bawiła się na zboczu między pasącymi się krowami. Na zboczu ktoś teraz wybudował domek letniskowy i takie same domki letniskowe rosną wokół jeziora jeden przy drugim, dachy wystają z lasu jak gołe plamy w poszyciu. Dom dziewczyny jest jednym z najstarszych, ojciec zbudował go sam. Teraz ojciec ledwo buduje słowa, udar splątał mu język i nerwy po lewej stronie ciała.
Jezioro jest spokojne, tylko dzioby motorówek tną falę, pojedyncze rowerki wodne kołują od brzegu do brzegu, żaglówka Czarneckich smętnie wynurza się zza załomu brzegu. Wiatr niesie głosy. Słychać panią Czarnecką, która strofuje córkę, …