– Mogę coś jej przeczytać z gazetki świątecznej – proponuje dwunastoletnia Alina, mała pomocnica mamy. Jednak tata wychyla się na fotelu bujanym.
– Opowiedzieć wam o Gwiazdce, kiedy trollica zaoferowała mi swoją miłość?
Oczy Malin robią się okrągłe jak spodki. Siada na podłodze przed tatą, a Alina stawia obok niej swoje krzesło. Uwielbia historie opowiadane przez tatę.
Sven Mikael, jedyny syn w tym gospodarstwie, jest już za duży na bajki dla maluchów. Od konfirmacji uważa się za dorosłego. Staje więc przy stole w kuchni z gazetką świąteczną w ręce. Mama siada na chwilę z robótką przy piecu.
– Stało się to, kiedy byłem jeszcze młodym mężczyzną i wróciłem właśnie znad Ładogi, gdzie próbowałem zarobić na chleb, jak wielu innych mężczyzn z parafii.
W kuchni Sven nadstawia uszu – tata sam wyjeżdżał za zarobkiem! Może więc będzie w stanie zrozumieć, że Sven też musi ruszyć w świat?
– Nevabacka nie podniosła się jeszcze po latach głodu, w gospodarstwie zostaliśmy już tylko moja matka i ja. Ona przeprowadziła się do mojej siostry, a ja podjąłem pracę w hucie miedzi w Pitkäranta od wiosny do jesieni. Gospodarstwo stało puste po raz pierwszy, odkąd je tu zbudowano. W grudniu przybyłem z powrotem do domu. Zarobiłem wystarczająco, żeby jakoś przetrwać zimę, wiosną zamierzałem kupić konia, może krowę. Ziarno zostało mi z poprzedniego roku, bo nie było mnie wiosną podczas siewów i latem. W drodze powrotnej myślałem sobie jednak, że mógłbym też wziąć te pieniądze i wyruszyć w świat. Gdzieś indziej zacząć nowe życie. Z dala od kamienistej, nieurodzajnej ziemi, która na ogół więcej zabiera, niż daje.
– Tato, ale co z tą trollicą, kiedy ją zobaczyłeś? – Malin się niecierpliwi.
– Trollica zaraz będzie. Bo wiesz, co się stało, kiedy po raz pierwszy dojrzałem między drzewami Nevabackę? Cóż, no widzisz, z komina unosił się dym! Możesz sobie wyobrazić, jak mnie to zdumiało? W gospodarstwie nikogo nie powinno być!
Malin się prostuje.
– Srogo się zdenerwowałem. Kto taki miał czelność wejść do domu będącego moją własnością? Pchnąłem drzwi i wpadłem do środka, gotów, by wyrzucić tego, kto śmiał tak postąpić.
Nikogo jednak nie zastałem. W piecu, tym samym, przy którym teraz siedzimy, palił się ogień. Na nakrytym stole parował talerz kapuśniaku, był też chleb i solona ryba, w tamtych czasach, trzeba wam wiedzieć, prawdziwie odświętne jedzenie. Zawołałem, ale nikt nie odpowiedział. Ściągnąłem więc z siebie plecak i usiadłem przy stole. Cóż za błogosławieństwo, wejść do nagrzanego domu i dostać ciepły posiłek, po tym jak przeszło się taki kawał. Dom nie wyglądał w ogóle tak, jakby przez pół roku stał niezamieszkały. Był posprzątany i udekorowany, nigdzie nie wisiały pajęczyny, a przy oknie nie leżały stosy martwych much. Kiedy wszedłem do izby, łóżko było zasłane i piękne. Nie mogłem pojąć, jak to możliwe, więc tylko padłem na to łóżko i spałem jak kamień przez całą noc. Rano na stole stał talerz ryżu na mleku, prawdziwego świątecznego ryżu na mleku. Przez tę swoją wędrówkę kompletnie zapomniałem, że to poranek dwudziestego czwartego grudnia. Moje ubranie podróżne, które ściągnąłem z siebie minionego wieczoru, ktoś uprał i suszyło się teraz przy kuchni. Zaszedłem do sauny, chciałem w niej napalić, bym mógł się umyć przed nadchodzącymi świętami. Ale kiedy tam zajrzałem, już było w niej ciepło. Naprawdę gorąco, tak jak lubię. W okresie świąt wcześnie robi się ciemno, a że spałem długo, kiedy wyszedłem z sauny, już zapadał zmrok. Spostrzegłem wtedy, że w oknie kuchni się świeci. Natychmiast pospieszyłem do chałupy. Teraz poznam, kto to taki zajął moje gospodarstwo.
Malin, która w międzyczasie przysunęła się blisko Aliny, przytula się do kolan siostry. Świeczki na choince się wypaliły, a ogień w piecu przygasł. Tlą się już tylko świece w oknach i lampa na stole, a chałupa pełna jest długich, tańczących cieni. Sven odchodzi od stołu, siada na podłodze i bierze młodszą siostrę na ręce.
Przeczytaj też: Wigilia. Opowiadanie Wojciecha Chmielarza
– Tam, przy piecu, dokładnie w miejscu, gdzie teraz siedzi mama, stała rosła kobieta o długich słomkowych włosach zaplecionych w warkocz na plecach. Gotowała kawę i w ogóle nie przejmowała się tym, że wszedłem. W chałupie pachniało ładnie jak w lesie. Wyszorowała mydłem podłogę. „Nie wchodź w butach, jeśli są ubłocone”, powiedziała, a mnie nie przyszło do głowy nic, co mógłbym odpowiedzieć. Ściągnąłem buty, podszedłem do stołu i usiadłem. Kobieta postawiła przede mną filiżankę kawy, a obok niej spodek z prawdziwym pszennym chlebem. Kawa pachniała cudownie, chleb również, w milczeniu więc go spróbowałem. Nieznajoma usiadła po drugiej stronie stołu, a ja złapałem się na tym, że przyglądam się jej bardzo uważnie w świetle lampy naftowej. Jej warkocz był gruby i lśniący, policzki czerwone i pulchne, a cera mleczna i delikatna. Jadłem, a ona spoglądała na mnie jasnymi, szarymi oczami. Kiedy skończyłem, odchyliłem się na krześle. „Czego chcesz w moim domu?” Ale musicie zrozumieć dzieci, że to nie ja zadałem to pytanie, to ona mnie spytała! Odebrało mi mowę. Czy ten dom nie był mój? Czy to nie gospodarstwo mojego ojca, a przed nim jego ojca? I tak dalej przez siedem pokoleń, jeśli nie więcej? Siedziałem z otwartymi ustami, jak drzwi obory, kiedy Janne miał tam coś do załatwienia. Kobieta jednak przeszyła mnie wzrokiem i zdawała się taka surowa. „Przez całe życie mieszkałeś w moim domu, podobnie jak twój ród przez siedem pokoleń, jeśli nie więcej”. Co u licha, pomyślałem, teraz jeszcze wyjmuje mi słowa z ust? „Mogłeś jeść z mojej spiżarni. Mogłeś brać pokarm z mojej piwniczki, ubrania, które masz na sobie, dostałeś z mojego krosna. Ten dom urodził ciebie i przez stulecia rodził twoich przodków. Teraz jednak pola leżą odłogiem, zwierzęta nie wydeptują chwastów, wszystko jest puste i ciemne. O co ci chodzi? Czy moje szopy i spiżarnie to już dla ciebie za mało?” Wtedy do mnie dotarło, że to vaetta stoi w kuchni! Moi przodkowie mieli z nią już do czynienia przed setkami lat. Nawet nie przypuszczałem, że może wciąż mieszkać na bagnie!
– Ależ Bror! – śmieje się matka, a ojciec mruga do niej i nie pozwala przerwać opowieści.
– „Musiałem poszukać sobie posady, żeby zarobić pieniądze”, odparłem. „Ostatnie lata były ciężkie. Zostały mi tylko dom i ziemia, nic więcej”. „I zamierzasz przeznaczyć ten zarobek na gospodarstwo?” Przeszyła mnie jasnym spojrzeniem, a ja zacząłem się wiercić. Zdałem sobie sprawę, że pozostaje mi jedynie być szczerym. „Nie wiem. To ciężkie życie, ta kamienista ziemia nie daje zbyt wielu plonów. To wieczna walka i harówka. Czy byłaby to aż tak wielka szkoda, żebym poszukał gdzieś sobie łatwiejszego życia?” Przyjrzała mi się z uwagą, zdawało się, że poważnie traktuje moje słowa. Jest naprawdę piękna, pomyślałem, ale też przerażająca. „Każdy musi sam wybrać swoją drogę. Ale zastanów się dobrze, czego chcesz. To, co wydaje się prostsze, może nieść ze sobą trudności innego rodzaju. Tutaj znasz swoją wartość i wiesz, czego od ciebie oczekują. Tutaj jesteś sam sobie panem”. „A ty jesteś tą, którą myślę, że jesteś”, powiedziałem ostrożnie, „jestem zdumiony, że próbujesz mnie przekonać, bym został”. „Czy właśnie to robię?” Wyglądała na zamyśloną. „Nie obiecam ci, że będzie lekko, jeśli zdecydujesz się zostać. Będą zdarzać się susze i mrozy, będą zdarzać się choroby i nieurodzaj. Ale mogę ci obiecać swoją miłość”.
Ojciec odchyla się na fotelu.
– Tak, i tak właśnie trollica obiecała mi swoją miłość.
– Ale co było potem? – pyta Malin. Mama się uśmiecha.
– Wasz ojciec tu został, rzecz jasna, uprawiał ziemię i się ze mną ożenił.
– A co z tą vaettą? Co się z nią stało?
– Dalej istnieje – mówi tata. – Vaetta jest związana z ziemią. To dzięki niej w naszym gospodarstwie wszystko bujnie rośnie i dobrze nam się tu żyje. Bez jej pomocy nie mielibyśmy chleba na stole ani ubrań na sobie. – Ojciec posyła żonie czułe spojrzenie. Potem bierze Malin z objęć Svena. – Wystarczy już, mała dziewczynko, pora spać. O świcie jest msza.
Przeczytaj też: Bracie, bracie. Świąteczne opowiadanie Łukasza Orbitowskiego
Ojciec niesie Malin do pokoiku i ścieli jej tam łóżko, po czym sam idzie się położyć. Sven, ociągając się, wchodzi do siebie na poddasze. Czuje, że ta opowieść nie była skierowana do jego sióstr, tylko do niego. Zdaje sobie sprawę, że to wielka decyzja, aby nie przejąć gospodarstwa po ojcu.
Każdy musi wybrać swoją drogę, myśli buńczucznie. A mojej tu nie ma.
Alina pomaga mamie sprzątnąć do końca ze stołu, tak żeby o świątecznym poranku było tam przyjemnie. Podłoga skrzypi pod ich nogami, kiedy zbierają i zmywają ostatnie filiżanki i wymiatają igły spod choinki. Dom pachnie tak przyjemnie świerkiem, woskiem świec i szynką. Alina patrzy na matkę. Ta wciąż ma równie grube włosy i równie jasne, szare oczy, jakimi tata obdarzył trollicę w swojej historii.
– Mamo, skąd wzięłaś odwagę, żeby wejść do tego gospodarstwa, kiedy taty tu nie było.
Matka odstawia szczotkę i delikatnie wzdycha.
– Podkochiwałam się w Brorze, odkąd byłam małą dziewczynką. Wiesz przecież, że mieszkałam tu po sąsiedzku, a on był taki wysoki i elegancki, o szerokich ramionach i miłych oczach. Ja jednak byłam dla niego tylko Hilmą z pobliskiego gospodarstwa, wścibską młodszą siostrą Olaviego. Kiedy twój ojciec pojechał tamtego roku na wschód, ogarnął mnie smutek. Bałam się, że nigdy więcej już nie wróci. Zaczęłam więc przychodzić do jego gospodarstwa. Wszyscy w końcu wiedzieli, gdzie jest klucz. Najpierw sprzątałam tylko mysie odchody i padnięte muchy. Chodziłam tu, marząc o Brorze i o tym, jak by to było, i przy okazji umyłam okna. A gdy już to zrobiłam, doszłam do wniosku, że trzeba wyszorować podłogę i wyprać chodniczki. Kiedy zajmowałam się jego domem, czułam, że mam go przy sobie.
– Ale czy powiedziałaś to wszystko ojcu? To o tej ziemi i w ogóle?
Mama się uśmiecha.
– Nie żebym pamiętała. Ale wiesz przecież, jaki jest ojciec, kocha dobre historie. I może mimo wszystko jest we mnie trochę z tej trollicy. Są sposoby, po które można sięgnąć, żeby mężczyzna cię pokochał. Ale tego mężczyzny tu nie było, zaczarowałam więc jakby trochę jego gospodarstwo. – Rozgląda się wokół i rozkojarzona przejeżdża dłonią po kuchennym stole. – Zawsze miałam wrażenie, że ten dom przygarnął mnie do siebie, zanim Bror to zrobił. Że ten dom cieszył się, że uprzątnęłam spiżarnię, wyszorowałam schody na ganku i przewietrzyłam pościel. Że utrzymywałam gospodarstwo przy życiu.
Matka głaszcze córkę po policzku.
– Potrzebowałam u swojego boku kogoś, kto miałby równie silną więź z tą wsią i tą ziemią, co ja. A to znalazłam w Brorze. Ale najbardziej znalazłam to w Nevabacce.
Przełożyła Agata Teperek

Więcej historii z Nevabacki znajdziecie w książce Mokradła wydanej przez Wydawnictwo Poznańskie.