Wersja audio
Czy ty uważasz – spytała swojego męża, starając się o swobodny ton głosu – że ja jestem jakoś mniej rzeczywista niż ty?
Roman, wysoki, mocno zbudowany, stał boso w piżamie przy blacie kuchennym, jedna mięsista stopa oparta na drugiej. Zamieszał kefir w szklance i pił powoli.
– Tak – powiedział po chwili zastanowienia. – Ja w zasadzie swobodniej radzę sobie ze światem.
Wytarł wąsy, które zrobiły mu się białe od kefiru, spłukał szklankę i odstawił na suszarkę.
Marzanna chciała coś sprawdzić, ale sprawdziła tylko jego rozumienie słowa rzeczywisty. Było inne niż jej pojmowanie. Rzeczywisty lokuje się obok rzeczywistości, a ta nieopodal praktyczności i radzenia sobie. Ale w zasadzie odpowiedź brzmiała „tak”. Tak, jesteś mniej rzeczywista. Jakby to było możliwe.
– Połóż się spać – powiedział Roman. – Jeśli macie jutro rano wyjechać, to trzeba być przytomnym.
Poszli, każde do swojego pokoju.
jakiś czas temu umówiły się, że pojadą we dwie z dziećmi nad morze. Potrzebowały tylko syreny bosto Romana, bo do małego fiata Walerii nic by się nie zmieściło. Roman, co trochę zdziwiło Marzannę, prawie od razu zgodził się dać im samochód; to znaczy dał go w ręce Walerii, bo Marzanna nie prowadziła. Może Waleria za bardzo mu się podobała, żeby odmówić. I słusznie, bo była daleko lepszym kierowcą niż Marzanna. Waleria zazwyczaj dawała sobie radę, bo nie dać sobie rady byłoby dla niej za trudne.
Waleria, tak jakoś się to z czasem utarło, była jakby na pozycji starszej siostry, a Marzanna z wyroku potrzeb i charakteru stała się tą młodszą. Realnie obie były jedynaczkami i obie urodziły się mniej więcej w połowie XX wieku. Ich matki uniknęły gett i komór gazowych, bo przeżyły wojnę w Rosji, to jest w Związku Radzieckim. Marzanna żywiła dla Walerii pełną wyrozumiałości sympatię albo sympatię bez wyrozumiałości, zależy o co chodziło. I wzajemnie. Trochę jak w rodzinie – trudne cechy charakteru są poza wyborem, ale bliskość, o ile już jest, to jest. Poza tym ich dzieci – Zuzia i Bronek – zaprzyjaźniły się, kiedy Bronek miał półtora roku, a Zuzia około siedmiu miesięcy.
zanim waleria wróciła ze szpitala ze świeżo urodzoną Zuzią, Marzanna pojechała zawieźć do jej mieszkania wiklinowe łóżeczko po Bronku, który miał już większe. W niedużym mieszkaniu Walerii była jej mama, nazywana zawsze Lilką, która prasowała i składała stosy bawełnianych pieluszek. Szczupła kobieta o nieco sztywnych, gęstych, ciemnych, ale już siwiejących włosach, płytko osadzonych, wyrazistych, brązowych, mocno podkrążonych oczach. Marzanna uważała, że matka Walerii ma głębię, że jest kimś, z kim można dzielić coś więcej niż tylko geny. Waleria też tak sądziła.
– Martwię się – powiedziała …