Tydzień temu za w ślad za Agnė Žagrakalytė przenieśliśmy się na Litwę. A właściwie do Litwy. Również i ten poniedziałek spędzamy nad Bałtykiem. Tym razem za sprawą poezji łotewskiej autorki, Ingi Gaile, tłumaczonej na polski przez Agnieszkę Smarzewską. Jej, zatytułowany nomen omen „Podróż”, wiersz zachwycił mnie tak, jak i cały tomik – „Wielkanoc”.
Zapraszam do słuchania podcastu:
Podróż
Inga Gaile
tłum. Agnieszka Smarzewska
Nie jestem chłopcem ze Strefy Gazy, którego budzą świszczące
odgłosy, gdy śpi na materacu w szkolnej sali gimnastycznej.
Nie jestem.
Nie jestem badaczką kosmosu z Niemiec, bardzo piękną, istną
aryjką, w naszych stronach tylko transwestyci są tak piękni.
Nie jestem.
Nie jestem dziadkiem – w pół obrotu przed kabiną pilota, mrużę
oczy, wierzę, że wszystko to, co się dzieje, to kadr z filmu
oglądanego przez synka.
Nie jestem.
Nie jestem żydowskim/palestyńskim nastolatkiem, w przeguby rąk
wgryza się powróz, czuję wargami, że tkanina worka jest słodka.
Nie jestem.
Nie jestem kobietą z Indii zakochaną w mężczyźnie z wyższej kasty,
przekradam się z łóżka kochanka do domu, w oknie sąsiadów
mój człowiek, który tak chciałby się nazywać, pojmuję, jak
bardzo nie chcę umierać, czerwona kula słońca nad metalicznym
Gangesem, ostatnie wspomnienie,
ostatnie wspomnienie, co jest moim
ostatnim wspomnieniem, chcę
krzyczeć do wszystkich opłakujących, żebym nie musiała ginąć,
żebym była wdech, wydech, dziadkiem, mężczyzną, Gangesem,
żebym była czasem, żebym była opaską na ręku noworodka urodzonego przed nadchodzącą wojną,
żebym była w tej chwili, gdy staruszek kupuje w Rimi kiełbasę,
„Nowiny”, upada mu okrągły metalowy zegarek – księżyc, on
sam, oczywiście, pachnie jesienią, mężczyzna, to ja, nachyla się,
żeby podnieść zegarek dłonią spoconą od słońca,
jego ramienia dotyka dziewczyna, to też ja, jesteśmy nad morzem,
w oddali migoczą ogniki,
jeszcze nie jest groźnie,
pływamy, ślepe kocięta w wielkiej misce ulubieńca matki,
ktoś walczy ze słowami, żeby powiedzieć, rozumiesz, może, jeśli
tak, to może udałaby się podróż, może, gdyby wszystko
przerwać, przekrzyczeć, na chwilę się zatrzymać, nie zaczynać
wszystkiego od nowa,
nie, po prostu tak, dotyka jej piersi, to też jestem ja, może udałaby
się podróż,
choć pewnie nic takiego nie ma,
jest tylko statek, statek oddalający się przez pożółkłe kartki, i tylko
ogromny, równy bezkres wód, słońce nurkuje, stoję na brzegu
i nie rozumiem, jak mogłam to wszystko, w tak krótkim czasie,
w tak dziwny sposób, jak, bo przecież chciałam dobrze,
za moimi plecami stoi młoda kobieta z ogromnym brzuchem i jest
mi jej oczywiście żal.
W nogach łóżka siedzi staruszka z pistoletem, a na balkonie słoń w
pozie Buddy, zostałam wciśnięta na czarną półkę między
Deleuze’a a Body, podoba mi się,
w mieszkaniu sąsiadów rozlega się płacz dziecka,
widzę, jak się budzą,
jego ręka na jej okrągłym brzuchu, ona mówi:
nie jestem, naprawdę nie jestem
Realizacja: Jakub Dowgird oraz Osorno
Grafika: Patrycja Lewandowska
Partnerem cyklu jest Instytut Kultury Miejskiej w Gdańsku, organizator Festiwalu Europejski Poeta Wolności.