Twój dostęp nie jest aktywny. Skorzystaj z oferty i zapewnij sobie dostęp do wszystkich treści.


Read and listen without limits. Log in or take advantage of our offer

Reportaż

Nie odchudzaj, tylko lecz [otwarty tekst]

ilustracja PAWEŁ MILDNER
Według statystyk lekarskich nie ma problemu. Tymczasem eksperci i chorzy twierdzą wprost przeciwnie: jest bardzo źle, a jeśli nic się nie zmieni w postrzeganiu i leczeniu otyłości, będzie jeszcze gorzej.
POSŁUCHAJ

Idziemy zdemaskować otyłość – mówi moja bohaterka w drodze do parku. Wchodzimy od strony ulicy Zgody, blisko piaseczyńskiego rynku. Park Książąt Mazowieckich, zwany częściej parkiem miejskim, jest ważny dla idącej koło mnie Katarzyny Głowińskiej, prezeski Fundacji na rzecz Leczenia Otyłości (FLO). Piaszczysta ścieżka prowadzi nas nad staw. W dali pomiędzy drzewami widać rzeźbę dzików. Za stawem rzeka Perełka. – Tych alejek wcześniej tutaj nie było. Jest nowa infrastruktura: więcej ławek, leżaki, siłownia, plac zabaw, boiska, no i rzeźby zwierząt. – Kasia wskazuje okolice pergoli. – Lubię tu przychodzić. Zresztą zawsze lubiłam.

Pokazuje mi nagranie z wyjścia do parku wiosną 2019 roku, niemal rok po tym, jak przeszła operację bariatryczną. Na filmiku idzie jedną z alejek. Utyka, w prawej ręce trzyma kulę. Co prawda, wtedy zrzuciła już 55 kilogramów i utrzymywała wagę 103–104 kilogramy, ale jeszcze czekała ją operacja stawu biodrowego – jego uszkodzenie było najpewniej powikłaniem otyłości. Stąd kula. Na filmiku Kasia utyka, ale się uśmiecha. Ubranie pasuje do nastroju – biała koszulka, łososiowe bolerko, czarno-różowy plecak, czarne spodnie w białe kwiaty i białe buty. Poza kadrem kroczy jej chłopak Piotrek, to on nagrywa Kasię. Na drugim filmiku z tego samego dnia Kasia stoi na urządzeniu nazwanym biegaczem i macha nogami. Śmieje się i żartuje ze swoim partnerem.

Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostęp online.

Katarzyna Głowińska jest chora na otyłość. Obecnie waży 117 kilogramów przy 164 centymetrach wzrostu i zdaje sobie sprawę, że otyłość to choroba nie tylko przewlekła, ale i nawrotowa. Kasia należy do 9 milionów dorosłych Polaków (szacunki Najwyższej Izby Kontroli dotyczące 2022 roku) zmagających się z tą chorobą. To około 25 procent społeczeństwa, ale te liczby stale rosną. Prognozy Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ) wskazują, że w 2035 roku osób zmagających się z otyłością będzie ponad 35 procent wśród dorosłych Polaków i ponad 25 procent wśród dorosłych Polek. Według raportu Kliniki Holi Holistycznie o problemie otyłości w Polsce aż 60 procent Polaków zmagających się z tą chorobą uznaje ten stan za efekt własnych zaniedbań.

Już ponad 50 lat temu Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) wpisała otyłość do Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych, współcześnie ma ona kod E66. A skoro to choroba, to należy ją leczyć. Choć jak 22 maja 2024 roku mówił w Senacie wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny na otwarciu wystawy Nie oceniaj mnie! To nie moja wina. #ChorujęNaOtyłość: – Otyłość wymaga leczenia, ale również wymaga profilaktyki. (…) Brak [wśród Polaków – przyp. B.S.] nawyków zarówno żywieniowych, jak i behawioralnych [na przykład regularnej aktywności fizycznej – przyp. B.S.], aby zapobiegać tej chorobie.

Ja jednak w tym tekście nie będę pisać o profilaktyce.

Są różne definicje otyłości. – Niektórzy definiują ją jako nagromadzenie nadmiernej ilości tkanki tłuszczowej. Inni mówią, że jest to zaburzenie bilansu energetycznego w zakresie wydatkowania. A my, lekarze zrzeszeni w Polskim Towarzystwie Leczenia Otyłości, mocno podkreślamy, że to są wszystko objawy – mówi profesor Paweł Bogdański, kierownik Katedry i Zakładu Leczenia Otyłości, Zaburzeń Metabolicznych oraz Dietetyki Klinicznej Uniwersytetu Medycznego imienia Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. I tłumaczy, w czym rzecz. – Przyczyna leży w zaburzonej homeostazie energetycznej organizmu [inaczej w braku równowagi między energią dostarczaną do organizmu a wydatkowaną – przyp. B.S.]. Ta homeostaza jest wieloczynnikowa, uczestniczy w niej wiele ośrodków: i ośrodek głodu, i sytości, i nagrody. Jeżeli zostaje ona zaburzona [na przykład nadmiernym wydzielaniem hormonu głodu, czyli greliny, o której będzie jeszcze mowa – przyp. B.S.], to organizm przestaje prawidłowo działać. I wtedy objawem tej zaburzonej homeostazy jest to, że ktoś za dużo albo niewłaściwie je.

Profesor tłumaczy, że im dłużej trwa choroba otyłości, tym bardziej nasilają się zaburzenia utrudniające skuteczną redukcję masy ciała. W trakcie leczenia i spadku masy ciała „organizm broni się” – zwiększają się stężenia i aktywność neurohormonów pobudzających ośrodek głodu, spada tych pobudzających ośrodek sytości, obniża się tempo podstawowej przemiany materii. Przy braku konsekwentnej i kompleksowej terapii dochodzi do nawrotu choroby.

– Leczymy chorobę, obniżając masę ciała i chroniąc przed jej konsekwencjami, ale na razie nie udaje nam się skutecznie „naprawić” tych zaburzeń i dysfunkcji, które leżą u podłoża choroby. Stąd nawroty – mówi profesor. I dodaje: – Jedna z moich pacjentek powiedziała, że walczymy, aby „przywrócić ustawienia fabryczne”. Na razie jeszcze tego nie potrafimy. Ale postęp naszej wiedzy na temat przyczyn rozwoju otyłości i zaburzonych mechanizmów leżących u jej podstaw jest coraz większy. Długotrwałe, kompleksowe i efektywne leczenie być może pozwoli na „naprawienie” przynajmniej części dysfunkcji.

Profesor Bogdański wspomina też, bardzo upraszczając, o mózgu i cukrze.

Prognozy Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ) wskazują, że w 2035 roku osób zmagających się z otyłością będzie ponad 35 procent wśród dorosłych Polaków i ponad 25 procent wśród dorosłych Polek.

– Ośrodek nagrody to struktura rozrzucona w kilku różnych miejscach naszego mózgu, gdzie między innymi w momentach stresu, napięcia, niepowodzenia, lęku mózg mówi: „Potrzebuję nagrody!”. W przypadku jedzenia łatwo dostępną „nagrodą” jest cukier. Według raportu NFZ z 2019 roku Cukier i otyłość – konsekwencje rocznie zjadamy 44,5 kilogramów cukru [dane za 2017 rok – przyp. red.], czyli o ponad 6 kilogramów więcej niż w 2008 roku [co prawda, spada zużycie „czystego” cukru, ale wzrasta jego występowanie w innych produktach, jak przetwory owocowe, zbożowe, produkty mleczne, napoje owocowe – przyp. red].

Musimy pamiętać jednak o tym, że cukier u chorych na otyłość wziął się z zaburzonego układu nagrody, który nadmiernie woła: „Daj mi coś!”. Czyli najpierw było zaburzenie, a dopiero później cukier, a nie odwrotnie. I to tylko fragment większej całości.

Przeczytaj też: Kopciuszek, czyli problem ze stopą. Fragment książki „Wielkie zmęczenie. Osobista historia cukrzycy typu 1” Katarzyny Kazimierowskiej

Według WHO otyłość powoduje 200 innych chorób, między innymi: metaboliczne, najczęściej cukrzycę typu 2, a także kardiologiczne i układu krążenia, ortopedyczne czy nowotwory. Niektórzy lekarze wskazują, że jest ich jeszcze więcej – 240, a nawet 270. „Jako lekarz osobiście nie znam innej choroby, która dawałaby tyle powikłań” – mówiła profesorka Lucyna Ostrowska, prezeska Polskiego Towarzystwa Leczenia Otyłości, podczas otwarcia wspomnianej wcześniej wystawy. Niestety na konferencji Otyłość to choroba. Nie oceniaj, nie odchudzaj, tylko lecz, która odbyła się dwa dni później, 24 maja 2024 roku w Senacie, profesor Mariusz Wyleżoł, chirurg bariatra, a także kierownik Warszawskiego Centrum Kompleksowego Leczenia Otyłości i Chirurgii Bariatrycznej, przyznał, że obecnie chorzy na otyłość leczeni są paliatywnie, bo jak tłumaczył, terapia skupia się właśnie na powikłaniach, a nie na przyczynach choroby. Podał przykład:

– Jeżeli u chorego na otyłość, u którego doszło do rozwoju cukrzycy typu 2, będziemy zajmowali się li tylko i wyłącznie leczeniem cukrzycy typu 2, to prawdopodobnie za chwileczkę będziemy obserwowali rozwój nadciśnienia tętniczego, (…) rozwój zmian zwyrodnieniowych stawów.

Rady „mniej jedz i więcej się ruszaj” na niewiele się zdają w przypadku chorych na otyłość („To zalecenia średniowieczne” – mówi między innymi profesor Bogdański). Takie zalecenie wciąż często można usłyszeć w gabinecie lekarza rodzinnego, tymczasem profesor Bogdański przyznaje, że według badań, stosując tę metodę, chorzy są w stanie zrzucić zaledwie od 3 do 5 procent wyjściowej masy ciała. Jest to więc metoda nieskuteczna przy dużej liczbie nadprogramowych kilogramów. To dlatego doktorka nauk medycznych, a także senatorka obecnej kadencji Agnieszka Gorgoń-Komor mówi:

– My, lekarze, musimy nauczyć się leczyć tę chorobę.

Niedawny raport NFZ o zdrowiu – otyłość i jej konsekwencje wskazuje, że w 2023 roku wartość refundacji leczenia chorób, które są głównymi skutkami otyłości, wyniosła 6,6 miliarda złotych. Autorzy raportu zaznaczają przy tym: „Przyjmując, że otyłość nie jest jedynym powodem tych chorób, to szacuje się, że koszty leczenia wybranych chorób z powodu otyłości wynosiły w 2023 roku 3,8 miliarda złotych”. Z kolei według wspomnianego raportu NIK z lutego 2024 roku szacuje się, że w 2022 roku koszty bezpośrednie związane z otyłością w Polsce mogły stanowić ponad 9 miliardów złotych, a pośrednie (między innymi powikłania, ale też absencja w pracy) prawie 27 miliardów złotych, gdzie całkowite wydatki NFZ w tym czasie na ochronę zdrowia wyniosły 133,6 miliarda złotych.

Katarzyna Głowińska w wieku 11 lat ważyła 82 kilogramy. Była dzieckiem ruchliwym, spędzającym całe dnie z koleżankami na świeżym powietrzu. Poza tym w jej rodzinie na stole lądowało domowe jedzenie, a nie przetworzone. Co prawda mama i ciocie dobrze gotowały, a Kasia miała apetyt, ale 82 kilo? Coś od początku było nie tak.

Szukano przyczyn. W pewnym instytucie leczącym otyłość (Kasia nie chce podawać jego nazwy) lekarz ją rozebrał i zbadał, w tym okolice intymne. Głowińska do tej pory nie wie dlaczego. Nikt też jej wcześniej nie powiedział, że tak to badanie będzie wyglądać.

– To było dla mnie straszne. Pamiętam swój płacz. Dostałam tak wysokiego ciśnienia, że zostawiono mnie na tydzień w szpitalu – wspomina. Dietetyczka zaproponowała jej rygorystyczną dietę, w której porcje żywieniowe miały wielkość garstki. „Nie wytrzymałam długo. Byłam dzieckiem i nie rozumiałam, dlaczego mam sobie wszystkiego odmawiać” – pisała Kasia w jednym z tekstów opublikowanych na stronie swojej fundacji.

Jako dwunastolatka ważyła 103 kilogramy – w ciągu roku przybrała 21. Jako czternastolatka – 120 kilogramów.

– Dieta była całym moim życiem, jedynym celem. To była wręcz obsesja, żeby „schudnąć” [moja rozmówczyni tego słowa używa tylko w cudzysłowie – przyp. B.S.]. Już od szkoły podstawowej podejmowałam próby redukcji masy ciała i stosowałam różne diety. Bezskutecznie. To było odchudzanie, a dziś już wiem, że otyłości się nie odchudza, a leczy. I tak na przykład w liceum zrezygnowałam z pieczywa białego, jadłam tylko chrupkie i w ciągu pół roku ubyło mi 25 kilogramów. Miałam 104 i zaczęłam się sobie podobać. Ale niestety, nie udało mi się utrzymać tego efektu, mimo szczerych chęci – mówi.

Rady „mniej jedz i więcej się ruszaj” na niewiele się zdają w przypadku chorych na otyłość.

Wielokrotne redukcje masy ciała, jeszcze więcej wzrostów, milion diet po drodze. To wszystko rozregulowuje nasz metabolizm, prowadzi do jego spowolnienia, sprawia, że organizm przestaje prawidłowo funkcjonować. Od profesora Wyleżoła dowiaduję się o mechanizmie adaptacji metabolicznej, zachodzącej w obliczu długotrwałego ograniczenia kalorii, zgodnie z radą: „jedz mniej”. Między innymi spada tempo podstawowej przemiany materii – „możliwości spalania kalorii”. Organizm uznaje, że musi się zabezpieczyć. Tak więc paradoksalnie kolejne diety mają znaczący wpływ na rozwój otyłości.

W 2005 roku Kasia trafiła w Warszawie do kolejnego instytutu leczącego otyłość. Wszystkie osoby z nadmierną masą ciała przebywały w jednej sali, czyli zero intymności i 100 procent wstydu. Każdy po kolei wchodził na wagę, mierzył obwód brzucha centymetrem i wpisywał wymiary. Bez względu na liczbę nadprogramowych kilogramów wszyscy dostawali tę samą dietę – 1200 kilokalorii. Dziś wiemy, że dietę należy dostosować do indywidualnych potrzeb pacjenta.

W instytucie udaje jej się zredukować masę ciała o 42 kilogramy. To dużo przez trzy lata. Przyczyną redukcji była jednak nie tylko dieta, ale też przepisany przez lekarza z instytutu lek Meridia – wycofany w całej Europie już w 2010 roku, bo był niebezpieczny dla zdrowia i życia. Działał na ośrodkowy układ nerwowy, ale też na odczuwanie apetytu. Kasia na trzy miesiące przestała jeść. Pół jabłka, pół kromki chleba, pół jogurtu dziennie. Tyle wystarczało. Kryła się z tym. Nie powiedziała ani rodzinie, ani w instytucie.

– Tak byłam zafiksowana na tej wadze. Cieszyłam się, że „chudnę”! A że to było niezdrowe, to inna kwestia. Miałam wtedy 20 lat. Mnie się podobał ten efekt. Oczywiście nie miałam świadomości, co się ze mną dzieje. Za wszelką cenę chciałam się pozbyć nadmiernej masy ciała. I to się wówczas udawało. Zeszłam do 104–105 kilogramów. Był taki miesiąc, kiedy „schudłam” 16 kilogramów. To było takie bum! Był też taki, kiedy nic nie ubyło. Bo waga potrafi stanąć, nawet kiedy nie jemy.

Oprócz braku apetytu pojawiły się skutki uboczne: nawracające migreny, szczękościsk, obniżony nastrój, depresja, napady lękowe, myśli samobójcze.

– To był jeden z trudniejszych etapów w moim życiu, tak źle się czułam. Meridię sama odstawiłam – opowiada Kasia. Kiedy poszła na wizytę kontrolną do dietetyczki z instytutu (w którym nie wiedziano o jej problemach psychicznych i neurologicznych), okazało się, że od poprzedniego razu nie ubyło jej ani kilograma. – Powiedziała mi, że jeżeli następnym razem nie będzie poprawy, to mnie wykreślą z leczenia. Nigdy więcej do niej nie wróciłam – mówi.

ilustracja PAWEŁ MILDNER

W ciągu kolejnych trzech lat waga poszła w górę o 55 kilogramów – efektem adaptacji metabolicznej i spowolnienia procesów trawienia może być wzrost masy ciała przy zmniejszonej kaloryczności. Kasia jadła wówczas śniadanie (najczęściej 2–3 kanapki) i obiad (pierwsze albo drugie danie). To wszystko. Dziś już wie, że to za rzadko. Jedna z lekarek, do których trafiła w chorobie, powiedziała jej, że nasz metabolizm można przyrównać do pieca. Dołożymy do niego, czyli coś zjemy – ogień się pali. Mija jakiś czas, ogień zaczyna przygasać, więc znowu musimy dorzucić do pieca, żeby się paliło. I to jest właśnie ten metabolizm. Jeżeli nie będziemy dorzucać, to ten ogień – czyli nasza przemiana materii – będzie malał. Przytycie 55 kilogramów w trzy lata, gdy się je dwa posiłki dziennie, to jest właśnie to.

Przy 164 centymetrach wzrostu Kasia urosła do 158 kilogramów. To była największa waga w jej życiu.

Wśród różnych definicji otyłości, z jakimi się zetknęłam, zwróciłam uwagę na tę doktora nauk medycznych Michała Lisa, opublikowaną na stronie Fundacji na rzecz Leczenia Otyłości: „Otyłość to skąpoobjawowa, wielonarządowa choroba przewlekła, prowadząca w sposób ciągły do destrukcji naszego organizmu z następczym ograniczeniem komfortu funkcjonowania, jak również istotnym skróceniem długości życia pacjenta”. Katarzyna Głowińska odczuła, jaki jest „komfort funkcjonowania” z otyłością. Po liceum poszła do rocznej szkoły charakteryzacji i wizażu (to było jej marzenie). Po jej ukończeniu próbowała zawodowo się rozwijać, jeździła na sesje zdjęciowe charakteryzować występujące na nich osoby.

– Nie było to łatwe. Bo przy malowaniu człowiek sobie nie usiądzie. Okazało się, że fizycznie nie jestem w stanie wykonywać tego zawodu. Przy takiej wadze jest to po prostu niemożliwe – mówi.

Jednak nie tylko o pracę chodzi. Kasia miała problem z bardziej prozaicznymi czynnościami, jak zmywanie naczyń po kolacji.

– Umyłam trzy talerze i nie byłam w stanie dłużej stać. Tak duże było obciążenie kręgosłupa. Do tego dochodziła jeszcze boląca noga. Bywało więc, że zmywałam na cztery raty, żeby cokolwiek w tym życiu robić – Kasia śmieje się, że jest mistrzynią obierania ziemniaków, bo tylko to mogła robić na siedząco.

Opowiada o 50-letnim mężczyźnie, który ważył 200 kilogramów. Doszło do tego, że nie był w stanie samodzielnie zadbać o higienę w toalecie. Rozwiązaniem był prysznic. Ale z tego powodu przestał wychodzić do znajomych, bo co, jeżeli u nich będzie musiał iść za potrzebą?

– Ja przy moich 158 kilogramach mogłam sprostać dbaniu o siebie, on już nie, ale też nie z wszystkim dawałam sobie radę. Depilacja, obcinanie i malowanie paznokci u stóp, wiązanie sznurowadeł – Kasia wylicza czynności, które stały się dla niej niedostępne. I dodaje: – Znam osoby, które ważą ponad 200 kilogramów. Do któregoś momentu były w stanie pracować, ale to się skończyło. To są ludzie zamknięci w pokoju, w łóżku, więzieni we własnych ciałach. Do tego prowadzi choroba otyłościowa.

Obecnie nie ma w Polsce narodowej strategii leczenia otyłości, co potwierdziła podczas wspomnianej majowej konferencji w Senacie przedstawicielka Ministerstwa Zdrowia Katarzyna Szewczyk. Mało tego, jak zauważyła Małgorzata Gałązka-Sobotka, dyrektorka Instytutu Zarządzania w Ochronie Zdrowia Uczelni Łazarskiego, w statystykach publicznych dziś tej choroby nie widać, bo lekarze nie wpisują jej do dokumentacji medycznej. Gałązka-Sobotka przeanalizowała mapę potrzeb zdrowo­tnych Ministerstwa Zdrowia, skupiając się na ­­­10 naj­ważniejszych problemach, które odbierają najwięcej kapitału zdrowia, powo­dują niepełnosprawność, niezdolność do realizacji celów i zadań – i tam nie znalazła otyłości. Ale jak konstatuje: – Tam są wszystkie te choroby, które są powikłaniem otyłości.

Obecnie nie ma w Polsce narodowej strategii leczenia otyłości (…). W statystykach publicznych dziś tej choroby nie widać, bo lekarze nie wpisują jej do dokumentacji medycznej.

Dane NFZ pokazują, że tylko 19 tysięcy osób w Polsce ma diagnozę choroby otyłościowej postawioną przez lekarza rodzinnego, co stanowi 0,2 procent rzeczywistej grupy, która według statystyk NIK-u przytaczanych na początku tekstu zmaga się z tym problemem. Profesor Bogdański mówi krótko: „Rozpoznań otyłości jest skandalicznie mało”, a profesor Wyleżoł dodaje: „To błąd sztuki lekarskiej”. Zawodzą nie tylko lekarze pierwszego kontaktu, ale i cały system. A rozwiązanie jest łatwe i bezkosztowe – wystarczy pacjenta zmierzyć i zważyć. Program komputerowy sam wyliczałby wskaźnik masy ciała BMI (ang. body mass index) i jeżeli byłby wyższy niż 30, w karcie pacjenta pojawiałaby się choroba otyłościowa, a lekarz pierwszego kontaktu kierowałby do specjalisty. Jasne, lekarze zdają sobie sprawę z ułomności wskaźnika BMI. Jak mówi profesor Bogdański w podcaście Pogadajmy o otyłości: „BMI nie jest idealnym narzędziem. Jest szybkim screeningiem, który ma zapalić lampkę – coś się dzieje, trzeba to zweryfikować”. Tymczasem na konferencji w Senacie usłyszeliśmy od jednego pacjenta:

– Realnym problemem (…) jest to, że lekarze pierwszego kontaktu nie mają żadnej wiedzy na temat otyłości. Często nawet nie wiedzą, jakie skierowanie wystawić, żebyśmy mogli podążyć dalej. Na równi z tym problemem idzie oczywiście czas antenowy lekarza, że tak to ujmę, jako że większość lekarzy rodzinnych na ten moment leczy pacjentów przez cztery do pięciu minut (…), więc oni nie mają realnie czasu zająć się pacjentami, bo robią to po prostu taśmowo.

Przeczytaj też: Mój kraj utrudnia mi życie

Nie jest tak, że Ministerstwo Zdrowia nie robi nic w kwestii leczenia otyłości. Pod koniec 2021 roku uruchomiło program pilotażowy KOS-BAR, którego celem jest poddanie pełnoletniego chorego na otyłość operacji bariatrycznej, a przez cały okres leczenia opiekę nad nim sprawuje nie tylko bariatra, ale też dietetyk, psycholog i fizjoterapeuta. Ministerstwo wyjaśnia, że KOS-BAR to „program kompleksowej opieki medycznej nad pacjentami chorymi na otyłość olbrzymią”, czyli ze wskaźnikiem masy ciała BMI powyżej 40. Do operacji w ramach programu kwalifikowani są również ci pacjenci, których BMI jest większe niż 35 i którzy mają choroby współtowarzyszące. Od początku funkcjonowania programu KOS-BAR do 21 marca 2024 roku do wykonania operacji bariatrycznej zostało zakwalifikowanych 4780 pacjentów. W 2022 roku wartość refundacji świadczeń w ramach programu KOS-BAR wyniosła 26,9 miliona złotych, a w 2023 roku – 72,8 miliona złotych. Pilotaż miał się zakończyć w 2024 roku, jednak został przedłużony do połowy 2026 roku. Nie oznacza to jednak, że aż do tego czasu chorzy będą mogli być operowani – w tym okresie musi się zmieścić także kilkumiesięczna obserwacja po operacji.

Operacje bariatryczne są w Polsce dostępne nie tylko dla uczestników programu KOS-BAR, od lat są refundowane przez NFZ. W 2023 roku zabiegowi w zwykłym trybie, poza pilotażowym programem, poddało się 6,5 tysiąca pacjentów, prawie dwa razy więcej niż w 2017 roku. Wielkość pozapilotażowych refundacji świadczeń w 2023 roku osiągnęła 128,8 miliona złotych (ponad 2,5 razy więcej w stosunku do roku 2017). W 2018 roku taką refundowaną przez NFZ operację przeszła Katarzyna Głowińska.

Dziesiąty kwietnia 2012 roku to ważna data w życiu Kasi. To wtedy udała się na wizytę do chirurga bariatry profesora Wyleżoła. „Weszłam jako osoba gruba, wyszłam jako chora” – Kasia powtarza to zdanie w prawie każdym wywiadzie. I słusznie. Nigdy wcześniej nikt jej nie powiedział, że nie chodzi o żadne jej zaniedbania, ale o poważną chorobę.

Pod szpital przyjechała z partnerem i przyjacielem. Potrzebowała nie tylko ich wsparcia psychicznego, ale też pomocy fizycznej.

ilustracja PAWEŁ MILDNER

Jednak do gabinetu weszła sama. Profesor Wyleżoł przyznaje, że pacjenci zazwyczaj tak robią, tak wstydliwy jest to dla nich temat. Często mówią o intymnych rzeczach: nie są w stanie w pracy zmienić sobie podpaski, zadbać o higienę po skorzystaniu z toalety, nie trzymają moczu. Muszą się u lekarza rozebrać i zważyć. To dla nich bardzo wstydliwe.

Próbuję sobie wyobrazić tamtą pierwszą wizytę Kasi. Miała długie, czarne włosy, ponad 140 kilogramów i trudności z chodzeniem. Wiedziała, że jeżeli nie zrzuci wagi, lekarz nie podejmie się zoperowania jej biodra. Była nastawiona na operację bariatryczną, jeszcze jako nastolatka mówiła mamie, że po skończeniu 18 lat na nią pójdzie, choć wówczas tego typu zabiegi były rzadkością. Gdy weszła do gabinetu profesora Wyleżoła, ten podał jej rękę (Kasia podkreśla, że to nie jest standardem). Wizyta trwała może 15 minut. Lekarz zadał jej typowe pytania: aktualna masa ciała, maksymalna, ta sprzed roku, ta prognozowana za rok.

– Bardzo często widzę w oczach chorych przerażenie, bo ludzie sobie uświadamiają, dokąd zmierzają – mówi profesor Wyleżoł w rozmowie telefonicznej.

– Był świadomy, jak bardzo jest mi ciężko z otyłością – dodaje Kasia. – Miałam wręcz takie odczucie, że jestem człowiekiem pozbawionym totalnie nadziei, a profesor wie, jak mnie pocieszyć. I tę nadzieję wzbudził.

Na wizycie ustalono plan działania. Na początek: badania diagnostyczne. Dokładnie pamięta ich datę, co mnie dziwi. Ale mam wrażenie, że to są najważniejsze daty w jej życiu: 10 kwietnia 2012 roku – pierwsza wizyta u profesora Wyleżoła, 31 lipca – badania diagnostyczne, 9 sierpnia 2018 roku – operacja bariatryczna.

Inne ważne wydarzenia z kalendarium choroby Katarzyny Głowińskiej:

2013 rok. Pierwszy balon żołądkowy. Zabieg polegający na wprowadzeniu do żołądka specjalnego balonu, który napełniony płynem bądź powietrzem zmniejsza maksymalną objętość żołądka, dzięki czemu pacjent je mniej. Redukcja masy ciała przed operacją bariatryczną ma zmniejszyć ryzyko powikłań. Balon można nosić maksymalnie pół roku. Po utracie masy ciała i wyjęciu balona nie doszło jednak do planowanej operacji. Z różnych przyczyn: przeziębienie, miesiączka, stan zapalny. Nastąpił nawrót choroby.

2015 rok. Ciąża, poronienie, wzrost masy ciała. – Kiedy doszłam do siebie, wróciłam do profesora Wyleżoła z dodatkowymi 20 kilo-
gramami i opowiedziałam mu o stracie ciąży – wspomina. – Nie usłyszałam żadnego: „Pani Kasiu, co pani z sobą zrobiła?”, tylko: „Pani Kasiu, zaczynamy od nowa”.

Jesień 2015 roku. Kolejny balon. Operacja ponownie nie dochodzi do skutku.

Sierpień 2018 roku. Długo oczekiwana rękawowa resekcja żołądka. Zabieg polega na wycięciu tej części żołądka, w której produkowana jest grelina – hormon głodu odkryty dopiero w 1999 roku. W talk-show internetowym 7 metrów pod ziemią profesor Wyleżoł tłumaczył, że u podłoża choroby otyłościowej leży nadprodukcja greliny, hormonu, który jest produkowany przez żołądek i który zachęca nas do jedzenia. Wyjaśniał, że osoby chore albo mają nadprodukcję tego hormonu, albo złą reakcję na niego. W innym filmie zauważał: „Proszę sobie wyobrazić, jaka jest frustracja osoby chorującej na otyłość, kiedy z jednej strony świadomość (…) mówi, że nie powinieneś tego jeść, a z drugiej strony zaburzone mechanizmy regulacji spożycia pokarmu, które działają w sferze podświadomości, napędzają tego chorego do jedzenia. I te mechanizmy są silniejsze”.

– Gdybym pani podał zastrzyk z greliny – wyjaśnia profesor Bogdański – to by pani przez kilka dni nie mogła odejść od lodówki. To jest taka presja ośrodka głodu. Kiedyś pacjentka, świadoma, wykształcona, mówi mi: „Panie profesorze, idę do sklepu, wiem, że nie mogę słodyczy, podchodzę do regału, cofam się, podchodzę znowu, cofam się, walczę sama z sobą, czuję się, jakbym była narkomanką”. To jest tak silne działanie – mówi.

Rękawowa resekcja żołądka nazywana jest mylnie operacją zmniejszenia żołądka. Co prawda, to się podczas zabiegu dzieje, ale nie chodzi o to, żeby w żołądku było mniej miejsca na jedzenie – jak w przypadku wprowadzenia balonu – tylko żeby usunąć wydzielaną przez jego komórki grelinę. Wycinając część żołądka, wpływamy na regulację hormonalną spożycia pokarmów.

– To nie fizyka, a biochemia – tłumaczył na wspomnianej konferencji w Senacie profesor Wyleżoł.

Wreszcie wiosna 2019 roku, kiedy znaczący i długotrwały ubytek wagi pozwolił Kasi pójść do parku miejskiego w Piasecznie i poćwiczyć na biegaczu, a potem raz w miesiącu z pomocą znajomej jeździć na spotkania grupy wsparcia do Warszawy.

Taka jest historia Kasi. Ale jak sama przyznaje, a co potwierdzają lekarze:

– Historie chorujących na otyłość da się opowiedzieć jednymi ustami, tak są do siebie podobne. Więc kiedy czytam, słucham, oglądam inne historie, to tak, jakbym słyszała siebie.

Profesor Wyleżoł na majowej konferencji w Senacie mówił:

– Z mojej perspektywy, nawet jako chirurga bariatry, (…) pierwszą linią terapeutyczną powinny być leki. Dopiero przy braku odpowiedzi na leki – chirurgia bariatryczna, która zawsze wiąże się z większym ryzykiem niż leczenie farmakologiczne.

Jednak to chirurgia bariatryczna jest refundowana, a farmakoterapia nie. I niewielu chorych na nią stać. Ministerstwo Zdrowia dostrzega ten problem, ale ruchy ma dość opieszałe. Drugi szeroko zakrojony program pilotażowy KOS-BMI 30 PLUS – który miał na celu poprawę efektywności leczenia pacjentów z otyłością bez potrzeby operacji i który miał ruszyć w 2024 roku – został wstrzymany jeszcze przed uruchomieniem. W październiku 2024 roku na konferencji prasowej wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny tłumaczył: „Dość sceptycznie zapatrujemy się na program KOS-BMI 30 PLUS. Założenia były takie, że będzie w nim uczestniczyć 10 tysięcy osób przez dwa lata za dość duże pieniądze, nie ukrywajmy, i wówczas poznamy efekty tego programu. Te efekty byłyby pozytywne. (…) To jest zbyt powszechna i rozeznana choroba, żeby podejmować aż dwuletnie badania nad pewnymi metodami leczenia, aby dojść do wniosków, do których na pewno byśmy doszli, że takie programy są potrzebne i skuteczne. No i druga rzecz, czy będzie nas stać, żeby wprowadzić taki program dla milionów pacjentów w Polsce? Otóż nie. Na tak napisany program nas nie stać”.

Po tej wypowiedzi profesor Wyleżoł, również zaproszony na tę jesienną konferencję, polemizował z podniesionym przez wiceministra argumentem finansowym: „Ale my ponosimy koszty znacznie większe. Bo to nie oznacza, że my tej grupy chorych nie leczymy. Leczymy wszystkie powikłania”.

Zaprezentowany na tamtej październikowej konferencji prasowej raport Choroba otyłościowa – wyzwania społeczne, kliniczne i ekonomiczne pokazuje wzrastające z roku na rok koszty związane z otyłością w Polsce. „Jeżeli sprawdzą się prognozy wzrostu częstości występowania tej choroby, to w 2025 roku na leczenie komplikacji związanych z otyłością wydamy o 0,3–1 miliard złotych więcej niż w 2017 roku” – czytamy w nim.

Co prawda, autorzy raportu NFZ o zdrowiu – otyłość i jej konsekwencje przekonują, że „chirurgia bariatryczna jest obecnie najskuteczniejszym i najtrwalszym sposobem leczenia klinicznie ciężkiej otyłości”, można jednak z tym twierdzeniem polemizować. Już dziś wiadomo, że leki, podobnie jak operacje bariatryczne, prowadzą do znacznej redukcji masy ciała. Mówi o tym profesor Bogdański:

Chirurgia bariatryczna jest refundowana, a farmakoterapia nie. I niewielu chorych na nią stać. 

– Przez długi czas w farmakoterapii krążyliśmy wokół 5 procent średniej redukcji masy ciała. Potem nagle udało się zbliżyć do 10 procent. Później okazało się, że mamy spektakularny sukces, jest 18 procent redukcji średniej masy ciała. Teraz już mamy leki, które przekraczają 20–22 procent. Efekt dwuliczbowy, double digits, rewelacja. A najnowsze technologie zbliża­ją się do 
30 procent. Takie zakresy, które dotychczas były zarezerwowane tylko dla operacji bariatrycznych. To pokazuje, jaki nastąpił rozwój w farmakologii. Ona dziś daje tę samą średnią efektywność co zabiegi bariatryczne. Trochę sobie żartujemy, przekomarzając się z kolegami chirurgami, że za moment nie będziemy potrzebni. Ale pacjenci mówią: „na razie w Polsce taniej jest się zoperować”.

– To paradoks, że ta kolejność jest u nas zaburzona – mówię.

– Tak. To pole wymaga zagospodarowania – potwierdza profesor Bogdański.

Dla wielu specjalistów farmakologia jest przełomem w leczeniu otyłości. Profesor Wyleżoł w podcaście Zdrowie zaczyna się w głowie mówi: „Od dwóch, trzech, czterech lat progres w zakresie wiedzy dotyczącej tej choroby jest ogromny. To jest zależność geometryczna”, a w innym dodaje: „Nie wierzyłem, że to się może dokonać na moich oczach. (…) Będą coraz bardziej skuteczne leki na otyłość, aż chirurgia bariatryczna zniknie. Otyłość będziemy leczyć lekami”.

– Nie uciekniemy od operacji bariatrycznych – przekonuje jednak profesor Bogdański. – One rzeczywiście są skuteczne, w niektórych sytuacjach konieczne. Natomiast błędem w sztuce jest, żeby nie spróbować farmakoterapii. Na naszych oczach dokonuje się niebywały postęp. Dostępne w chwili obecnej leki skutecznie regulują odczucia głodu i sytości, czyli niejako naprawiają zaburzone mechanizmy regulacji spożycia pokarmów. Jest pięć leków zarejestrowanych w Unii Europejskiej do leczenia otyłości. Ozempic, który wywołał burzę medialną, nie jest jednym z nich, miał służyć do leczenia cukrzycy [typu 2 – przyp. red]. Czyli jest stosowany w większości przypadków niewłaściwie. Kojarzenie Ozempicu z otyłością wynika z faktu, że jest w nim taka sama substancja jak w leku do leczenia otyłości – semaglutyd. Tylko wdrażana w nieodpowiednich dawkach, w nieodpowiedni sposób i nieodpowiednio długo u wielu prowadzi do nawrotów choroby. Mam przyjemność oceny najnowszych technologii w badaniach klinicznych. Stąd wiem, co się będzie działo, jakie są trendy, w którym kierunku idziemy – mówi.

– Czyli dokąd?

– Do coraz bardziej zróżnicowanej terapii, coraz silniejszych leków, coraz lepiej dopasowanych, wykorzystujących wpływ na kolejne receptory w organizmie. Będą preparaty działające na kilka receptorów jednocześnie [na przykład na receptory obecne na komórkach trzustki GIP i ­GLP-1, które w różny sposób wpływają na metabolizm – przyp. red.], będą preparaty złożone z dwóch różnych substancji, które będą działać w różnych mechanizmach. Idziemy w kierunku zwiększonej efektywności leczenia – mówi.

Jak podaje raport NFZ o zdrowiu – otyłość i jej konsekwencje, liczba pacjentów wykupujących leki na otyłość co roku wzrasta, w 2023 roku wyniosła 144 tysiące. Przez pięć lat, od roku 2019, to wzrost ponadsześciokrotny.

– To dowód na rosnącą świadomość Polaków, że otyłość to groźna choroba, którą można skutecznie leczyć; dowód na coraz większą wiedzę i zaangażowanie lekarzy. Jednak pewnie część tych danych odzwierciedla samodzielne i nieprofesjonalne korzystanie z leków w celach „estetycznych” – przyznaje profesor Bogdański.

Niestety, powtórzę, większości chorych w Polsce nie stać na leki. Dlatego tak ważna jest refundacja.

Koszt terapii farmakologicznej to 500–600 złotych miesięcznie, przy najnowszych preparatach 1200–1600 złotych. W prywatnej klinice profesora Bogdańskiego w Poznaniu tylko mniej niż 5 procent pacjentów kwalifikuje się na operację bariatryczną.

– Jeśli skoncentrujemy się na leczeniu tej jednej choroby, jest szansa, że pacjent nie będzie musiał za jakiś czas chodzić do innych specjalistów i brać kolejnych leków. To pacjentów uspokaja, przekonuje. Widzą inne korzyści – mówi profesor, który w swojej klinice stosuje głównie leczenie farmakologiczne.

Trafiają do niego pacjenci z długimi i trudnymi historiami. Próbuję sobie wyobrazić te wizyty. Profesor Bogdański przychodzi mi z pomocą.

– Przede wszystkim padają dwa kluczowe stwierdzenia, które pacjentowi otwierają głowę. Pierwsze, że „to jest choroba przewlekła, jak każda inna”. I drugie, bardzo ważne: „to nie jest pani/pana wina”. Dlaczego w innych chorobach nie oczekujemy od pacjenta samouleczenia, a tutaj tak? W tak trudnej, groźnej, podstępnej chorobie, bo podkreślam, że nie znam żadnej innej choroby, która tak dewastuje życie i zdrowie w każdym wymiarze: zdrowotnym, medycznym, społecznym, rodzinnym – mówi.

Zastanawia go jedna rzecz.

– Dlaczego obecnie mamy taki wystrzał pandemii otyłości? Niektórzy mówią o fast foodach. Ale zaraz, zaraz, fast foody pojawiły się po drugiej wojnie światowej, a pandemia jest teraz. Zatem dlaczego? Ja mam poczucie, że weszliśmy w kilka błędnych kół. Na pewno jest tak, że przekroczyliśmy możliwości adaptacyjne w naszym centralnym układzie nerwowym, to znaczy żyjemy w świecie przebodźcowanym, zestresowanym i to wszystko powoduje, że mamy burzę neurohormonów, stężenia wykraczające poza normy i nasza głowa nie wytrzymuje. I w tym zakresie jesteśmy już bardzo predysponowani.

– Przy wjeździe pociągiem do Gdyni Głównej jest napis: „Otyłość to choroba mózgu”. Czyżby to była prawda? Bo mam też w głowie wypowiedź profesora Wyleżoła, że w leczeniu otyłości nie chodzi o głowę, ale o hormony jelitowe, które po dopłynięciu do mózgu decydują o tym, co zjemy – dopytuję.

– W jelicie te hormony są produkowane, natomiast miejscem, w którym działają i które odgrywa najistotniejszą rolę w zakresie redukcji masy ciała i leczenia tej choroby, jest jednak głowa. Chociaż proszę pamiętać, że w otyłości choruje cały organizm. Trudno znaleźć narządy, które nie byłyby chore – odpowiada profesor Bogdański. I stwierdza: – W leczeniu mamy dwa cele. Jeden widoczny w postaci zmiany parametrów antropometrycznych: masa ciała, wskaźnik BMI, obwód pasa. Wszyscy stają na tej wadze, wszyscy o tym mówią – profesor pokazuje na sprzęt stojący pod ścianą.

Przeczytaj też: Zespół jelita nadwrażliwego: jak choroba wpływa na ciało i umysł?

– Chciałbym, żeby masa ciała spadała, ale bardziej zależy mi na tym, żeby spadała tkanka tłuszczowa, najlepiej ta trzewna – najbardziej niebezpieczna, bo otaczająca narządy wewnętrzne. Jednak dużo ważniejszym dla mnie parametrem – ciągnie profesor – aniżeli ubytek tkanki tłuszczowej jest zdrowienie pacjenta. Na początku procesu terapeutycznego pacjent wykonuje cały panel badań laboratoryjnych. Określamy stan zdrowia. I w trakcie terapii pokazuję mu, jak zmieniają się parametry cholesterolu, glukozy, ciśnienia i tak dalej. I on sam widzi, że dobrzeje. Czasami masa ciała może się nie zmieniać istotnie, ale pacjent zdrowieje, poprawiają się jego wyniki, zapobiegamy rozwojowi powikłań. Dlatego mówię, że to nie kilogramy są najważniejsze.

W gabinecie profesora Bogdańskiego już prawie nie widać pięknej zieleni za ogromnym oknem. Ściemnia się. W naszej rozmowie również.

– Dość pesymistycznie patrzę na to zjawisko. Jesteśmy w dramatycznym położeniu. Mamy sytuację bez precedensu w historii świata, Europy, ale też Polski: nigdy dotychczas tak dużo osób nie chorowało na otyłość. Wśród dzieci i młodzieży mamy pierwsze miejsce w Europie, jeżeli chodzi o tempo wzrostu. Jakoś tego nie dostrzegamy, nie widzimy problemu – zwraca uwagę mój rozmówca.

I dodaje: – Większa dostępność terapii pozwoliłaby na poprawę skuteczności leczenia i zapobieganie temu tsunami, które nadchodzi. Wzrost cukrzycy typu 2. BMI powyżej 35 – ryzyko cukrzycy wzrasta 90 razy! Nie byłoby cukrzycy typu 2, a mają ją 2 miliony Polaków, gdybyśmy skutecznie leczyli otyłość. Ponad połowa przypadków nadciśnienia w tym kraju to powikłanie otyłości. A mamy ich 11 milionów. Aż 70 procent endoprotez stawu kolanowego u kobiet: wyłącznie otyłość – wylicza. – Zachęcamy do działań międzyresortowych. To nie jest jedynie zadanie dla Ministerstwa Zdrowia. To również dotyczy ministerstw rolnictwa, edukacji, infrastruktury, przemysłu. To jest w naszym wspólnym interesie, nawet z ekonomicznego punktu widzenia. Poprzez rozwój i postęp otyłości tracimy na konkurencyjności naszej gospodarki. Tak więc choroba ta wpływa na funkcjonowanie naszego kraju i jego przyszłość.

Na koniec naszego spotkania profesor Bogdański przytacza dane Organizacji Współpracy Gos­po­darczej i Rozwoju (OECD) z 2019 roku, które prognozują, że do 2050 roku średnia długość życia z powodu otyłości skróci się w Polsce blisko o cztery lata (w zamożniejszych krajach Unii Euro­pej­skiej prawie o trzy). To drugi od końca najgorszy wynik na świecie, po Meksyku.

W 2018 roku Kasia po operacji bariatrycznej powoli wracała do życia. Niestety problemem pozostawała jeszcze noga.

– To był gigantyczny ból – wspomina. Chciała poczuć, czym jest życie bez niego. Opowiada o dwóch wizytach u ortopedy w 2019 roku. – Zawsze miałam wysokie leukocyty, czyli stan zapalny organizmu. To był jeden z powodów, dla którego ortopeda nie chciał podjąć się operacji stawu biodrowego. Inny był taki, że byłam za ciężka. Ortopeda chciał, żebym zredukowała masę ciała do 80 kilogramów. Bardzo bał się powikłań, odrzutu albo zakażenia protezy. Powiedział, żebym do niego wróciła za rok, no chyba że szybciej osiągnę życzeniową masę ciała. No i się załamałam.

Przeczytaj też: Wcale nie musi boleć

To było w maju 2019 roku. W sierpniu leukocyty spadły, więc zobaczyła światełko w tunelu. Co prawda, nie ważyła 80 kilogramów, ale jej waga była stabilna: 101–103 kilogramy. Ortopeda powiedział, że nadal jest duże ryzyko utraty stawu; że grozi jej odrzut; że paskudne leukocyty obsiądą protezę i będzie musiała chodzić o kulach.

– Usłyszawszy to, wpadłam w histerię – mówi Kasia. – Zaczęłam wyrzucać z siebie wszystko: jak mi się źle żyje, jak mnie boli, że nie jestem w stanie tak dłużej funkcjonować. Nie robiłam awantury, tylko wyrzuciłam z siebie całe cierpienie. I to lekarza przekonało – dodaje. Wszczepienie endoprotezy stawu biodrowego miało miejsce 16 stycznia 2020 roku. Tę datę Kasia też oczywiście pamięta. W jednym z filmików mówi: „Ta choroba mi wiele odebrała: możliwość aktywności, wyjazdów, zwiedzania”. W rozmowie ze mną precyzuje:

– Mam takie poczucie, że zbyt wiele straciłam w życiu, mało osiągnęłam. Dopiero po operacji buduję życie na nowo.

Podczas rozmowy Kasia często używa sformułowania „na początku”, co oznacza „po operacji biodra”. Tak jakby wcześniej nic nie istniało.

– Były ciemność, nicość i chaos – przyznaje.

Dziś jest jasność.

Chodzimy z Kasią po parku. Idziemy dość szeroką, ale zarośniętą ścieżką, którą przed laty moja bohaterka chodziła codziennie do szkoły usytuowanej tuż obok parku. Przecinała rzekę Perełkę, szła obok stawu, a dalej – obok Platerówki, neoklasycystycznego budynku dawnej szkoły żeńskiej. Przy niej skręcała w ścieżkę, dziś już nieistniejącą, zmierzającą do dworu nazywanego Poniatówką. Stamtąd już rzut beretem do jej dawnego liceum. Nastoletnia Kasia miała piękną drogę z domu do szkoły.

– A dla mnie była ona bardzo zwyczajna – przyznaje. – Wiele rzeczy zaczynamy doceniać, kiedy je stracimy. Na przykład chodzenie czy niezależność. I ten park zdecydowanie bardziej doceniłam, kiedy nie mogłam do niego przychodzić.

Mamy sytuację bez precedensu w historii świata, Europy, ale też Polski: nigdy dotychczas tak dużo osób nie chorowało na otyłość. Wśród dzieci i młodzieży mamy pierwsze miejsce w Europie, jeżeli chodzi o tempo wzrostu. Jakoś tego nie dostrzegamy, nie widzimy problemu.

Liceum to był dla niej najtrudniejszy czas pod kątem dyskryminacji. Chociaż w klasie miała dobre koleżanki, były też osoby, które stale jej dokuczały. Któregoś dnia po przerwie między lekcjami wróciła do sali, usiadła w ławce, otworzyła piórnik i zobaczyła zdjęcia kobiet w zaawansowanym stadium otyłości. – Ja tak wtedy nie wyglądałam, ale zrozumiałam, że inni mnie tak postrzegają. To było dla mnie bardzo traumatyczne przeżycie – mówi. Inny przykład: mikołajki. Kasia siedziała na korytarzu i obserwowała wnoszenie prezentów do sali. Jeden z nich był zapakowany w czarny worek na śmieci i obwiązany czerwoną wstążeczką. Była przekonana, że jest dla niej. Nie myliła się. Było to różowe, plastikowe krzesełko dla dziecka. – Zamysł był taki, żeby pokazać, że ja się w to nie zmieszczę. A przecież nikt by się nie zmieścił! – tłumaczy. Rozpłakała się wówczas, skoczyło jej ciśnienie, wezwano mamę. Kolega, który wpadł na pomysł tamtego prezentu, dostał naganę.

– Czy rówieśnicy coś z tego zrozumieli? – pytam.

– Nie mam pojęcia.

Po pandemii koronawirusa zorganizowano pierwsze spotkanie klasowe po latach. Kasia była po operacji bariatrycznej, zdolna jako tako się przemieszczać, zdecydowała się pojechać. Rówieśnicy przyjęli ją bardzo ciepło.

– Stosunek do mnie był zupełnie inny aniżeli w czasach liceum. A kolega, który najwięcej mi dokuczał, przeprosił mnie za to i powiedział: „Szacun, Kasia!”.

Idziemy pod szkołę. Mnóstwo młodzieży na ulicy. Nikt na Kasię nie zwraca uwagi.

– Choć mam nadmierną masę ciała, przejście przez taką grupę młodzieży nie generuje we mnie już stresu – mówi. Przypomina mi się historia, którą Kasia opowiada w jednym z internetowych wystąpień. W sklepie musiała przejść przez grupkę młodych chłopaków, żeby dojść do półki z paluszkami. I pomyślała sobie, że dawniej nie odważyłaby się do niej podejść, sięgnąć po jakikolwiek produkt, byleby nie usłyszeć obraźliwych słów. Dziś już nie jest to dla niej problem.

Dwudziestego drugiego maja 2024 roku, po raz pierwszy w historii Polski, Parlament RP otworzył drzwi dla pacjentów chorujących na otyłość. Tamtego dnia, w Europejski Dzień Walki z Otyłością, na korytarzu Senatu pojawiła się wspomniana już wystawa Nie oceniaj mnie! To nie moja wina. #ChorujęNaOtyłość. Dziesięcioro pacjentów z czarno-białych, dużych zdjęć opowiedziało swoje historie choroby. Wśród nich także Katarzyna Głowińska.

– To cud, że ta wystawa doszła do skutku – mówi mi. – Bo dziewięcioro pozostałych pacjentów wcześniej nie mówiło o swojej chorobie głośno. Dlatego to ogromny sukces, że odważyli się przemówić.

– Na zdjęciach wszyscy jesteście smutni. Czy taki był zamysł? – pytam.

– Tak – odpowiada Kasia. – My na tych zdjęciach stoimy naprzeciwko odbiorcy, patrzymy mu w oczy i mówimy: „Nie oceniaj mnie. Choruję na otyłość”. Pokazujemy ten ból, cierpienie, krzywdę, jaką wyrządzają oceny. Otyłość jest chorobą publicznie obnażającą, ale niezauważalną jako choroba. Pacjent, po pierwsze, jest bezsilny wobec tej choroby, a po drugie, nie jest w stanie jej ukryć. My, chorzy na otyłość, non stop jesteśmy na celowniku.

Lucyna Ostrowska, prezeska Polskiego Towarzystwa Leczenia Otyłości, w wystąpieniu podczas otwarcia wystawy skupiła się na liczbach:

– Środowisko medyczne cały czas zostawia pacjentów chorych na otyłość, cały czas są oni niewidoczni również w systemie opieki zdrowotnej. Powiedzmy to sobie wprost – mamy 9 milionów Polaków chorujących na otyłość. Mamy najbardziej w Europie przybierające na wadze dzieci. Mówi się, że co roku mamy 400 tysięcy więcej dzieci z nadwagą i 80 tysięcy więcej dzieci z chorobą otyłościową. Jeśli przegapimy ten moment, jeśli nie zajmiemy się leczeniem tej choroby właściwie, również systemowo, to w 70–80 procentach te dzieci wyrosną nam za chwilę na osoby chorujące na otyłość, i to załamie nasz system.

Kiedy dwa dni później trwała przywoływana już przeze mnie konferencja Otyłość to choroba. Nie oceniaj, nie odchudzaj, tylko lecz, jej przebieg śledziłam w internecie z zapartym tchem, tak jakbym słuchała najciekawszego wykładu świata. Bite trzy godziny gapiłam się w ekran, tak niewiele wiedziałam o otyłości. Tytuł konferencji jest jednocześnie hasłem kampanii społecznej, której celem jest zwiększenie świadomości na temat otyłości, a także, co czytamy w materiałach edukacyjnych, „przeciwdziałanie stygmatyzacji i dyskryminacji pacjentów oraz zwrócenie uwagi na konieczność podjęcia działań systemowych na rzecz diagnozowania i kompleksowego leczenia tej ciężkiej, nawracającej i stanowiącej zagrożenie dla życia choroby”. Inicjatorką kampanii jest Fundacja na rzecz Leczenia Otyłości, której przewodzi właśnie Katarzyna Głowińska.

Zaczęło się pięć lat temu. Kasia była już po operacji bariatrycznej, kiedy dowiedziała się, że profesor Wyleżoł szuka osoby, która byłaby w stanie poprowadzić grupę wsparcia dla chorych na otyłość. Kasia podjęła to wyzwanie. W rozmowie ze mną mówi:

– Mnie choroba zamknęła w domu. Niewiele byłam w stanie robić: ani pracować, ani chodzić na zakupy, ani jeździć samochodem. „Tyłam”, a noga coraz bardziej dawała mi się we znaki. Bolała tak mocno, że nie spałam po nocach. Wegetowałam. To nie był mój wybór, to nie ja wybrałam sobie takie życie. Proszę zauważyć, że nikt świadomie by się nie zdecydował na takie cierpienie. Nie chciałam dla siebie takiego życia, ale zrobiłam wszystko, żeby je odzyskać. I znalazłam w sobie tyle siły, żeby pomagać innym. Grupa wsparcia to moje miejsce.

Dziś grupa wsparcia „Stępińska” przy Szpitalu Czerniakowskim w Warszawie liczy ponad 1200 członków. Ewa Godlewska, od 20 lat związana ze zdrowiem i edukacją, obserwowała pracę Kasi w grupie i zapytała, czy nie warto byłoby iść dalej, poszerzyć działania dla pacjentów. Ta przyklasnęła. Tak powstała Fundacja na rzecz Leczenia Otyłości. Ewa Godlewska jest jej założycielką, a Katarzyna Głowińska prezeską. Pracuje pro bono, podobnie zresztą jak w grupie wsparcia (jej źródłem utrzymania jest biznes rodzinny). Celem fundacji jest między innymi – jak czytamy na stronie: „zmienić powszechną opinię na temat osób zmagających się z chorobą otyłościową”.

Na ile akceptujesz swoje ciało? – pytam Katarzynę Głowińską.

– Na pewno jestem zadowolona ze swojej twarzy. Natomiast jeżeli chodzi o ciało, chciałabym się pozbyć fałdy brzusznej. Ale żeby poddać się operacji jej usunięcia, musiałabym zredukować swoją masę do 80–85 kilogramów. Przestałam się tym tak bardzo przejmować. Wiem, że na tym etapie nie mam na to wpływu. Po prostu staram się nie lamentować, że na brzuchu mam fałdę, nierówno rozłożony tłuszcz na nogach, rozstępy. Tak naprawdę nie wiem, co to znaczy mieć piękne ciało. Nigdy tego nie doświadczyłam.

W innym momencie rozmowy stwierdza:

– Gdybym miała 80–85 kilogramów, byłabym szczęśliwym człowiekiem.

– Ale czy to znaczy, że jesteś nieszczęśliwa?

Chwila zastanowienia.

– Nie – mówi pewnie. – Nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem nieszczęśliwa. Ja przecież niedawno odzyskałam szczęście! Źle to ujęłam. Po prostu taka waga by mnie zadowoliła.

– Mnie choroba zamknęła w domu. Niewiele byłam w stanie robić: ani pracować, ani chodzić na zakupy, ani jeździć samochodem. „Tyłam”, a noga coraz bardziej dawała mi się we znaki. Bolała tak mocno, że nie spałam po nocach. Wegetowałam.

Słownik przygotowany w ramach kampanii Porozmawiajmy szczerze o otyłości definiuje ciałopozytywność jako „pozytywny stosunek do własnego ciała i akceptowanie go w całości – zarówno jego zalet, jak i wszelkich mankamentów pod względem wyglądu czy rozmiaru”. Według tej definicji Głowińska nie jest ciałopozytywna. Definicja ma jednak swój ciąg dalszy: „Poparcie dla naturalności i różnorodności ciał – które jest słuszne – nie powinno jednak prowadzić do akceptacji choroby, jaką jest otyłość, i do bierności wobec niej. Właściwie rozumiane body positive to szacunek do własnego ciała, troska o nie, a więc i leczenie wtedy, kiedy dotyka je choroba otyłościowa”.

Może gdyby wszyscy rozumieli w ten sposób ciałopozytywność, nie miałaby ona wrogów. A ma. Najczęstszy zarzut jest taki, że oznacza ona promowanie otyłości. Nie zgadza się z tym między innymi coachka i twórczyni cyfrowa Aleksandra Kisiel, której instagramowe konto Kisielle obserwuje około 33 tysięcy osób. W wywiadzie dla serwisu internetowego Hello Zdrowie tłumaczy: „Ruch [ciałopozytywności – przyp. red.] ma swoje korzenie w latach 60. i był tak naprawdę gruboakceptacją. Akceptacją tego, że grubi ludzie są w społeczeństwie (…) i że oni nie są moralnie gorsi od tych, którzy grubi nie są. I mam wrażenie, że w tej chwili w tych kręgach aktywistycznych bardzo mocno staramy się powrócić do tego, że ciałopozytywność jest dla wszystkich, ale powinna stawiać w centrum te osoby, które są najbardziej wykluczone, które doświadczają dyskryminacji systemowej, a nie tylko jednostkowej”. Zgodnie z jej słowami Głowińska jest ciałopozytywna.

W tym samym wywiadzie Kisiel dodaje: „Grubi ludzie po prostu istnieją i normalnie żyją. I to nie jest upadek cywilizacji. To jest fakt. Grubi ludzie byli zawsze i zawsze będą”.

Od Kasi słyszę trafne stwierdzenia: „Dys­kryminacja to drugie imię otyłości”, „Jes­teś­my postrzegani jako osoby, które mieszkają w lodówce, a z kranu w ich domach płynie olej”, „Wiele razy słyszałam, że powinnam wziąć się za siebie”. W jednym z tekstów z jej udziałem czytam: „Jakich słów nie chciałaby już nigdy słyszeć? Które ją najbardziej raniły? – Tłuścioch, grubas, świnia, wieloryb. I gruba – określenie używane czasem zamiast mojego imienia – mówi pani Kasia”.

W słowniku przygotowanym na potrzeby kampanii Porozmawiajmy szczerze o otyłości wymienione są słowa nacechowane negatywnie. Tym, które jednoznacznie budzi najbardziej negatywne emocje, zarówno wśród osób chorych na otyłość (74 procent), jak i pozostałych (73 procent), jest właśnie słowo „gruby” albo „gruba”. Głowińska przyznaje, że ją to słowo obraża.

– Swojego czasu na imprezach wolałam sama z siebie zażartować, niż gdyby miał to zrobić ktoś inny – dodaje. – Wiele osób tak miało, rozmawialiśmy o tym. Zażartować w sposób najmniej mnie raniący [to lepsze] niż dać pole do popisu komuś innemu. Na przykład mówiłam, że też mam na brzuchu kaloryfer. Tylko że jest zapowietrzony. Albo: „Jestem fit – fajna i tłusta”. Ciekawa jestem, ile z tych osób, które zarzekają się, że nie mają problemu ze słowem „gruby” albo „gruba”, po zamknięciu drzwi swojego mieszkania ściąga maskę i płacze – zastanawia się.

Moi rozmówcy poza terminem „otyłość” stosują także określenie „choroba otyłościowa”. Na ten temat rozmawiam też z profesorem Bogdańskim.

– Polskie Towarzystwo Leczenia Otyłości używa takiego języka, żeby bardzo wyraźnie zaakcentować, o czym mówimy. Kiedy używamy wyrażenia „choroba otyłościowa”, to podkreślamy, że to jest choroba, a nie problem kosmetyczny. Zatem jest to celowy zabieg komunikacyjny, żeby przyspieszyć proces wzrostu świadomości w naszym społeczeństwie, również wśród lekarzy. Natomiast jeżeli chodzi o słowo „gruby” czy „gruba”, z profesjonalnego środowiska nie znajdzie pani nikogo, kto by akceptował używanie takiego nazewnictwa – mówi profesor. – Otyłość jest chorobą złożoną, jej przyczyny nie do końca są znane, trzeba ją leczyć, bo zagraża życiu i zdrowiu. Dlatego staramy się ten język porządkować. Uciekamy od patrzenia kosmetycznego (że „odchudzamy”). Wyrzuciliśmy z języka „efekt jo-jo”. To jest po prostu nawrót. Mówimy w profesjonalny sposób, żeby pokazać, że potrzebujemy profesjonalnego podejścia do tej choroby – wyjaśnia.

W 2023 roku w ramach kampanii Porozmawiajmy szczerze o otyłości przeprowadzono badanie dotyczące między innymi dyskryminacji. Respondentom zadano pytanie: „W jakich sytuacjach, miejscach lub relacjach spotkałeś/spotkałaś się z oceniającymi/obraźliwymi słowami względem osób z otyłością?”. Odpowiadających podzielono na dwie grupy: chorych na otyłość i pozostałych. I o ile w większości przypadków rozkład odpowiedzi w obu grupach niewiele się różni (w obu grupach po 38 procent osób spotkało się z dyskryminacją w środkach komunikacji miejskiej; w pracy – 34 procent wśród osób z otyłością, 30 procent w grupie pozostałych, w szkole albo na uczelni – 39 procent w grupie chorych na otyłość, 44 procent w drugiej grupie), to jeśli chodzi o sytuację „podczas wizyty u lekarza” występuje znacząca rozbieżność. Podczas gdy w grupie bez otyłości odsetek osób wynosił 12 procent, to dyskryminacji ze strony personelu medycznego doświadczyło aż 31 procent chorych na otyłość.

Kasia również ma swoją historię. Pamięta ją bardzo dobrze: szpitalny oddział ratunkowy, zapalenie nerek, 40 stopni gorączki, wysokie stężenie białka C-reaktywnego (265 miligramów na litr przy normie do 5). Przyszedł lekarz, spojrzał na nią z pogardą i obrzydzeniem i zapytał ze złością: „A gdzie pani tak tym tłuszczem obrosła?!”. – Nie odpowiedziałam nic. Nie byłam w stanie wówczas zareagować. To był 2015 rok. Nie miałam jeszcze tej świadomości, którą mam teraz. Dziś inaczej bym postąpiła i wyciągnęła konsekwencje wobec lekarza za takie zachowanie. Nigdy w życiu nie pozwolę się już tak potraktować i w taki sposób traktować innych chorych na otyłość. Głos pacjenta nie był nigdy donośniejszy niż teraz. I już więcej nie ucichnie! – mówi.

Posłuchaj: Kto zarabia na naszych kompleksach dotyczących wyglądu?

Wylądowała wówczas w końcu w szpitalu. Przez dwa, trzy dni leżała na korytarzu, bo w salach nie było miejsca. Któregoś dnia zobaczyła, że straż pożarna przywiozła dziewczynę z otyłością (do zwykłej karetki pogotowia by się nie zmieściła). Wydała jej się znajoma. Później się okazało, że chodziła do tej samej szkoły co Kasia, tylko do równoległej klasy. Znały się z widzenia. Już wtedy tamta dziewczyna też była chora na otyłość. Obok łóżka siedziała jej mama. Kasia podeszła do nich, porozmawiała, dała namiary na profesora Wyleżoła. To była jedna, krótka rozmowa.

Nocami Kasia nie mogła spać – noga dawała się jej we znaki. Którejś nocy usłyszała wołanie: „Kasia, Kasia!”. To była tamta dziewczyna. Umierała. Miała 31 lat. (W jednym z programów telewizyjnych Kasia mówiła: „Gdyby nie było tej operacji [bariatrycznej – przyp. B.S.], na pewno bym dzisiaj nie żyła”).

Lato 2020 roku. Kasia chodziła na rehabilitację (również te daty Kasia pamięta – od 16 czerwca do 14 lipca). Założyła top na ramiączkach. Inna pacjentka powiedziała: „Ale masz rozstępy”. Odpowiedziała jej: „Trudno. Mam, to mam. Ale one są historią tego, co przeszłam. Więc jestem z nich dumna”.

– Myślę, że mogę być dumna z tego, co zrobiłam i co robię dla swojego zdrowia, dla siebie i dla innych chorych – przyznaje dzisiaj. – I też z tego, jaki spokój osiągnęłam. Udało mi się wypracować zdrowe podejście. Takie, które mnie nie krzywdzi.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

Newsletter

Pismo na bieżąco

Nie przegap najnowszego numeru Pisma i dodatkowych treści, jakie co miesiąc publikujemy online. Zapisz się na newsletter. Poinformujemy Cię o najnowszym numerze, podcastach i dodatkowych treściach w serwisie.

* pola obowiązkowe

SUBMIT

SPRAWDŹ SWOJĄ SKRZYNKĘ E-MAIL I POTWIERDŹ ZAPIS NA NEWSLETTER.

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OTRZYMASZ NAJNOWSZE WYDANIE NASZEGO NEWSLETTERA.

Twoja rezygnacja z newslettera została zapisana.

WYŁĄCZNIE DLA OSÓB Z AKTYWNYM DOSTĘPEM ONLINE.

Zaloguj

ABY SIĘ ZAPISAĆ MUSISZ MIEĆ WYKUPIONY DOSTĘP ONLINE.

Sprawdź ofertę

DZIĘKUJEMY! WKRÓTCE OSOBA OTRZYMA DOSTĘP DO MATERIAŁU PISMA.

-

-

-

  • -
ZAPISZ
USTAW PRĘDKOŚĆ ODTWARZANIA
0,75X
1,00X
1,25X
1,50X
00:00
50:00