Wersja audio
Zobacz, teraz będą jeść. Wyglądają wtedy jak karmione psy czy koty. Różnica jest tylko w naszych głowach – mówi mi Paweł Artyfikiewicz z Fundacji Viva!, oprowadzając mnie po schronisku w Korabiewicach koło Żyrardowa. Kilka krów biegnie w kierunku furtki, pod którą właśnie wysypano siano. Zaczynają przeżuwać, kręcą łbami, machają ogonami. Trochę się przepychają, większa przegania mniejszą. Stoję z aparatem fotograficznym tuż obok nich, po drugiej stronie siatki. Czasami któraś z krów podejdzie, powącha moją dłoń, da się pogłaskać po głowie, potem spojrzy wielkim, lśniącym okiem i wróci do jedzenia. Dopiero po chwili zwracam uwagę, że nie wyglądają jak typowe wiejskie krowy. Są zadbane, czyste, wręcz śnieżnobiałe, ich ogony i nogi nie są utaplane w odchodach. Miały szczęście. Choć są zwierzętami hodowlanymi lub – jak kto woli – gospodarskimi czy wręcz rzeźnymi, wszystkie zostały interwencyjnie odebrane z gospodarstw. Umknęły przeznaczeniu.
– Kazimiera została zabrana w fatalnym stanie z gospodarstwa koło Kazimierza Dolnego – opowiada Artyfikiewicz. – Właścicielkę uznano za winną znęcania się nad zwierzętami. Florkę odebrano z minizoo, była okropnie zaniedbana, ale udało się ją uratować. Aśka, ta najmniejsza, to ciekawy przypadek. Jej matka rodziła same karłowate cielęta, była zatem nieprzydatna i wysłano ją w końcu do rzeźni. Aśkę udało się zawczasu wykupić. Jest jeszcze zabrany z likwidowanego gospodarstwa byczek Fernando. Krowy udało się właścicielce sprzedać, byczka nikt nie chciał, więc znalazł się u nas.
Do schroniska w Korabiewicach prowadzonego przez Fundację Viva! trafiają zwierzęta z interwencji: psy, koty, konie. Ale także świnie i krowy wykupione od rolników lub z likwidowanych gospodarstw. – Raczej nie wykupujemy krów z ferm przemysłowych – kontynuuje aktywista. – Wiemy, że jeśli wykupimy zwierzę z takiej fermy, to za nasze, czyli naszych darczyńców pieniądze, trafi tam kolejne. – Skoro te krowy u was są wolne, to dlaczego mają tagi na uszach? – pytam o plastikowy znacznik z numerem identyfikacyjnym. Artyfikiewicz wyjaśnia: – Prawo i praktyka weterynaryjna nie przewidują możliwości, by krowa jako zwierzę gospodarskie nie była przeznaczona do konsumpcji. Musi być zarejestrowana, a fakt, że mieszka u nas i nigdy nie zostanie zabita i zjedzona, spokojnie dożywając starości, nie ma z punktu widzenia prawa żadnego znaczenia.
Aśka, Florka i Kazimiera są krowami rasy mlecznej. Ich przeznaczeniem było życie w gospodarstwie produkującym mleko, a po kilku latach – śmierć w rzeźni. Fernando, który mleka dawać nie może, nie dożyłby nawet kilkunastu miesięcy.
Ale zacznijmy od początku: od inseminacji, czyli zapłodnienia. Sztucznego i z użyciem przemocy. Byka przy tym nie ma. Jest za to wykwalifikowany inseminator zakładający na rękę długą, gumową rękawicę i krowa ustawiona do niego tyłem między stalowymi barierkami, by nie mogła się ruszać. Pracownik wkłada rękę w odbyt krowy (wchodzi prawie cała) i łapie szyjkę macicy. Następnie specjalnym narzędziem wstrzykuje nasienie, wcześniej pobrane od byka. Uzyskuje się je przez masturbację przy pomocy fantomu ze sztuczną pochwą. Byków na fermie jest niewiele (lub nie ma ich wcale), jeden może być przecież dawcą nasienia dla wielu krów.
Jałówki ras mlecznych mają około piętnastu miesięcy, …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Reportaż ukazał się we wrześniowym numerze miesięcznika „Pismo. Magazyn opinii” (09/2020) pod tytułem Z ubojni zwierzę nie ucieka.