„Codziennie jadę do pracy w Ramallah, mieszkam między Ramallah a Nablusem, i przejeżdżam przez dwa punkty kontrolne” – opowiadała mi Mona Shtaya, palestyńska aktywistka na rzecz praw cyfrowych. „Kiedy widzę na nich kamery, wiem, że to kontrola ludności. Tworzy to politykę strachu i autocenzury. Zawsze się boję, kiedy przejeżdżam przez taki punkt”.
Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostęp online.
Shtaya pracuje jako doradczyni do spraw rzecznictwa w 7amleh. Organizacja bada stan internetu dostępnego dla Palestyńczyków pod okupacją. W raporcie z 2020 roku przedstawia różne sposoby wywierania nacisku przez izraelski rząd na gigantów mediów społecznościowych, by cenzurowali palestyńskie treści. W wyniku tych starań Facebook, Twitter i inne platformy usunęły „setki tysięcy, a może nawet miliony postów dokumentujących protesty, powstania i łamanie praw człowieka Palestyńczyków – pod pretekstem walki z mową nienawiści”. Inne raporty 7amleh pokazują, że autocenzura jest ogromnym problemem wśród palestyńskiej ludności, która boi się ściągnąć na siebie gniew palestyńskich lub izraelskich władz.
W swojej pracy w 7amleh, dotyczącej praw cyfrowych, Shtaya przygląda się trzem rządom – Izraelowi, Autonomii Palestyńskiej i Hamasowi – z których żaden nie popiera wolności słowa. Wszystkie chcą na różne sposoby kontrolować to, jakie informacje są udostępniane online, a tracą na tym Palestyńczycy, bo muszą mierzyć się z cenzurą, nękaniem, aresztowaniami i groźbami. Jednocześnie mają oni nikłą wiarę w to, że izraelskie lub palestyńskie władze przyznają im pełnię praw cyfrowych. Według badania przeprowadzonego przez 7amleh w 2022 roku 52 procent Palestyńczyków uważa, że ich dane osobowe nie są bezpieczne, a prywatność nie jest chroniona.
Idea cyfrowej Palestyny, wolnej przestrzeni, w której znikają granice i punkty kontrolne, wygląda kusząco w porównaniu z surowymi realiami codziennego życia, ale coraz bardziej ograniczają ją korporacje z Doliny Krzemowej, państwo Izrael i palestyńskie władze. Masowa inwigilacja staje się nieuchronna. „Możemy mieć albo demokrację, albo społeczeństwo inwigilacji, ale nie jedno i drugie” – pisze Shoshana Zuboff, autorka książki Wiek kapitalizmu inwigilacji. „Demokratyczne społeczeństwo inwigilacji to egzystencjalna i polityczna niemożliwość” – dodaje.
W 2016 roku Ajelet Szaked, wówczas izraelska minister sprawiedliwości, chwaliła się po spotkaniu z kierownictwem Facebooka, że YouTube, Google i Facebook kasują nawet 95 procent materiałów zgłoszonych przez Izrael z prośbą o usunięcie z powodu zawierania treści podburzających do przemocy. Przemawiając na konferencji w Tel Awiwie poświęconej kontrterroryzmowi, Szaked powiedziała: „Nagrania wideo ISIS [Państwa Islamskiego] są monitorowane i usuwane z sieci społecznościowych, więc chcemy, żeby takie same działania podejmowano przeciwko palestyńskim materiałom podżegającym do terroryzmu”. Szaked sama podżegała w przeszłości do przemocy: w 2014 roku nazwała palestyńskie dzieci małymi wężami i namawiała do zabicia wszystkich Palestyńczyków, bo „wszyscy są wrogimi bojownikami”. Te wypowiedzi nie zostały usunięte z Facebooka.
Shtaya tłumaczyła mi, że Palestyńczycy pod okupacją zachowują w sieci ostrożność i podejrzliwość. „Żyję w zmilitaryzowanej przestrzeni” – stwierdziła. „To potęguje kulturę strachu w relacjach międzyludzkich, zwłaszcza wśród nas, aktywistów. Muszę uważać na każdy link, w który klikam, upewniać się, czy jest bezpieczny”. Shtaya ubolewała, że po kilkudziesięciu latach okupacji „Izrael normalizuje to zmilitaryzowane życie”. I dodała: „Niektórzy z nas podświadomie zaakceptowali normalizację okupacji, ale wielu młodych Palestyńczyków – nie”.
Należący do Google’a YouTube cieszy się w Palestynie popularnością, ale nieprzejrzyste zasady moderacji treści w serwisie są źródłem ciągłej frustracji, bo bardzo dużo filmów jest po prostu usuwanych bez wyjaśnienia. Co minuta na całym świecie użytkownicy przesyłają na tę platformę ponad pięćset godzin nagrań wideo. W Palestynie mniej więcej jedna trzecia mieszkańców korzysta z mediów społecznościowych, głównie z Facebooka, średnio przez pięć i pół godziny dziennie. Według badań YouTube’a przeprowadzonych przez palestyńską naukowczynię Amal Nazzal, profesorkę nadzwyczajną na Wydziale Biznesu i Ekonomii Uniwersytetu Birzeit na Zachodnim Brzegu, główny problem polega na tym, że platforma odmawia zdefiniowania warunków.
Należący do Google’a YouTube cieszy się w Palestynie popularnością, ale nieprzejrzyste zasady moderacji treści w serwisie są źródłem ciągłej frustracji, bo bardzo dużo filmów jest po prostu usuwanych bez wyjaśnienia.
„Nie znalazłam żadnych informacji na temat tego, jak YouTube definiuje treści” – powiedziała mi Nazzal. „Próbowałam skontaktować się w tej sprawie z serwisem, ale nie dostałam odpowiedzi”. W swoim obszernym raporcie z 2020 roku na temat YouTube’a, przygotowanym dla palestyńskiego think tanku Al-Shabaka, Nazzal ujawniła długą listę niezawierających przemocy filmów przesłanych na platformę przez Palestyńczyków, które zostały usunięte, bo były rzekomo „brutalne”. Nagrania pokazujące izraelskich żołnierzy brutalnie atakujących Palestyńczyków zostały uznane za niestosowne i usunięte, ale Nazzal zwraca uwagę, że nikt nie rusza licznych filmów, na których izraelska armia z dumą celebruje dokonywane przez siebie akty przemocy. Izraelscy aktywiści na rzecz szerszego dostępu do broni palnej nie mają na YouTubie problemów. Serwis nie usuwa też mnóstwa nagrań IDF pokazujących niszczenie Gazy.
Nazzal ustaliła, że „kiedy Palestyńczycy skarżą się na kasowanie swoich stron, w 90 procentach przypadków informacja zwrotna z YouTube’a jest nieprzychylna”. Twierdzi ona, że: „większość Palestyńczyków dostaje z serwisu automatyczne odpowiedzi mówiące, że treści są niezgodne ze standardami społeczności. Są to jednak podwójne standardy, gdyż wiele kanałów na platformie zamieszcza nagrania gloryfikujące przemoc i broń palną”.
Nazzal chce, by media społecznościowe lepiej rozumiały polityczne konteksty, w jakich działają:
Nie można ograniczać się do jednej definicji takich słów jak „podżeganie” i „przemoc”. Zarówno ludzie, jak i AI są do Palestyńczyków uprzedzeni, bo filozofia YouTube’a sugeruje, że palestyńska społeczność jest z natury pełna przemocy, a zatem tworzone przez nią treści należy dokładnie monitorować. Serwis powinien skończyć z takim stronniczym traktowaniem tej grupy użytkowników, skoro twierdzi, że częścią jego misji jest wspieranie wolności wypowiedzi.
Podżeganie jest tak szeroko definiowane przez Izrael, że w wielu wypadkach już samo wyrażenie poparcia dla palestyńskich praw człowieka, udostępnienie filmu online czy sprzeciwianie się syjonistycznej kolonizacji zostaje uznane za niedopuszczalne. Coraz częściej Palestyńczycy są zatrzymywani przez izraelskie wojsko na kilka dni, tygodni, a nawet miesięcy wyłącznie z powodu postów w mediach społecznościowych.
Jednocześnie Izrael interesuje się podżeganiem na tych platformach wybiórczo – bardzo rzadko za takie przewinienia zatrzymywani są izraelscy Żydzi. I to mimo że mowa nienawiści w social mediach w języku hebrajskim jest coraz częstszym zjawiskiem: liczba zawierających ją wpisów wzrosła w 2020 i 2021 roku o 9 procent w stosunku do roku poprzedniego, jak pokazują badania Berl Katznelson Foundation i instytutu Vigo. Stwierdzono w nich, że 5,2 miliona komentarzy albo nawoływało do przemocy, albo było obraźliwych, a głównym obiektem werbalnych ataków byli Arabowie. W 2018 roku palestyńska aktywistka Dareen Tatour trafiła na kilka miesięcy do więzienia, a następnie zamknięto ją na kilka lat w areszcie domowym za napisanie wiersza zawierającego słowa „Stawiajcie opór, rodacy, stawiajcie opór”. Izrael oskarżył ją o „podżeganie do terroryzmu”.
W swoim raporcie Nazzal pokazała, że YouTube stosuje wobec palestyńskich treści dyskryminację zarówno geograficzną, jak i językową. Prawdopodobieństwo, że film zostanie zgłoszony do moderacji lub usunięcia wzrastało, jeżeli był nagrany w języku arabskim, a zwłaszcza jeśli zawierał słowa „Hamas”, „islamski dżihad” czy „Hezbollah”. Pewien palestyński użytkownik YouTube’a z Zachodniego Brzegu, Hamed, założyciel kanału Palestine 27k, odkrył, że jeden z jego filmów został usunięty, ale w ramach eksperymentu przesłał dokładnie to samo nagranie europejskiemu znajomemu, który bez problemów wgrał go na platformę. Inni użytkownicy relacjonowali, że You- Tube zaczął dokładniej monitorować ich konto, gdy tylko ich filmy zyskiwały na popularności. W rezultacie nawet stare nagrania zaczęły znikać, a wszystko to odbiło się na ich zdolności do skutecznej monetyzacji treści.
Nazzal przyznaje, że niektórzy członkowie palestyńskiej społeczności posługują się mową nienawiści, ale wskazuje, że znacznie więcej jej płynie ze strony państwa Izrael. „Mówimy tu o kolonizatorach i skolonizowanych, tysiące Palestyńczyków siedzą w więzieniach” – zwróciła uwagę. „Istnieje różnica między indywidualnym wyrażaniem nienawiści, na przykład przez kobietę, której syn został zabity przez izraelskie wojsko, a mąż trafił za kratki, a zinstytucjonalizowaną mową nienawiści, monitoringiem i inwigilacją ze strony Izraela”.
Przeczytaj też: Izrael. Innego kraju nie będzie
Zdarzało się, że izraelska propaganda państwowa była usuwana z YouTube’a. Reklama IDF mająca usprawiedliwiać bombardowanie Gazy w maju 2021 roku pokazywała Izraelczyków chroniących się przed rakietami Hamasu i płaczące dzieci. Została zdjęta z platformy dopiero po powiadomieniu Google’a przez „Vice”. Nie chodziło o to, że przedstawiała nieprawdziwy obraz, tylko że był on przesadnie drastyczny. A jednak pieniądze z reklam okazały się silniejszą pokusą. Kiedy w 2022 roku Amnesty International opublikowało raport oskarżający Izrael o praktyki apartheidu, użytkownicy w niektórych krajach przekonali się, że jeśli szukali go w Google’u, na pierwszym miejscu wyskakiwała izraelska reklama oskarżająca Amnesty o antysemityzm.
W swoim raporcie Nazzal pokazała, że YouTube stosuje wobec palestyńskich treści dyskryminację zarówno geograficzną, jak i językową.
Taki „orientalizm cyfrowy” to nowa forma kontroli stosowana przez zachodnie koncerny mediów społecznościowych, odtwarzająca we współczesnej epoce dyskryminacyjne zachodnie spojrzenie na mieszkańców Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Arabowie ponownie są z definicji traktowani z podejrzliwością. Izraelscy oficerowie wywiadu na Zachodnim Brzegu prowadzą na Facebooku profile mające promować przekaz, że nie prowadzi się żadnej okupacji, palestyński opór jest niemoralny, a Żydzi i Arabowie współistnieją pokojowo. Konta te publikują jawnie fałszywe informacje, nie są jednak usuwane przez moderatorów. Tego rodzaju syjonistyczne rzecznictwo uznaje się za stosowne. Podobnie jak używanie przez Izrael tajnych algorytmów, za pomocą których przeszukiwano Facebooka, by wykryć „przed-przestępstwa” (precrime): ponad ośmiuset Palestyńczyków zostało aresztowanych, w tym czterystu przez Izrael, a czterystu przez Autonomię Palestyńską, zanim popełnili jakiekolwiek akty przemocy, ale jakoby mieli ku temu potencjał. Ta cyfrowa obława, opisana przez „Haaretz” w 2017 roku, pokazywała, jak może wyglądać przyszłość, jeśli serwisy społecznościowe będą wykorzystywane jako broń, by ograniczać krytykę państw i rządów. Także w tej sprawie Facebook nic nie zrobił.
Przeczytaj też: Prevent: walka z terroryzmem czy rasistowskie profilowanie?
Palestyński obywatel Sami Janazreh z okolic Hebronu został w 2015 roku aresztowany z powodów, których nie ujawniono. Bez żadnych wyjaśnień zastosowano wobec niego tymczasowy areszt administracyjny, stan zawieszenia za kratami, bez zarzutów i bez procesu. Janazreh rozpoczął strajk głodowy i po siedemdziesięciu jeden dniach izraelskie władze wreszcie mu powiedziały, że stanie przed sądem za podżeganie do przemocy w mediach społecznościowych. Pokazano mu screenshoty jego postów na Facebooku. „Każdy Palestyńczyk, który udostępnił zdjęcie szahida [męczennika] albo więźnia, albo napisał o sobie na Facebooku jako o Palestyńczyku, może zostać uznany przez Szin Bet za podżegacza” – powiedział Janazreh dziennikowi „Haaretzu”.
Ogromny wpływ Izraela na Dolinę Krzemową jest oczywisty i nie wróży nic dobrego na przyszłość grupom marginalizowanym, bo nie tylko państwo żydowskie odkryło piętę achillesową technologicznych gigantów. Indie pod wodzą premiera Narendry Modiego żądały od Facebooka usuwania postów krytykujących sposób radzenia sobie przez rząd z pandemią Covid-19 w 2020 roku, a koncern na ogół spełniał te żądania. Przedstawiciele indyjskich władz domagali się skasowania około stu postów na Facebooku, Twitterze i Instagramie, ponieważ nie chcieli, żeby w internecie pojawiały się jakiekolwiek krytyczne głosy wobec rządu. Niektórzy pracownicy Facebooka byli oburzeni, że korporacja ugięła się przed potężnym populistycznym rządem. Jeden z nich napisał w wewnętrznym dokumencie, że firma „kieruje się strachem”, bo obawia się, że jej platforma może zostać w Indiach zakazana.
Indie pod wodzą premiera Narendry Modiego żądały od Facebooka usuwania postów krytykujących sposób radzenia sobie przez rząd z pandemią Covid-19 w 2020 roku, a koncern na ogół spełniał te żądania.
Facebook stanął przed dylematem, gdy przyszło do zarządzania treściami z Indii. W obliczu dowodów, że posty w serwisie wyrządziły realne szkody i doprowadziły do krzywdy mniejszości w Mjanmie, Palestynie, Indiach, Rosji i innych krajach, zespół do spraw polityki globalnej firmy przekonywał, że istnieje ryzyko całkowitego zamknięcia platformy, jeśli nie spełni ona żądań wysuwanych przez władze. W Indiach nawoływania do ludobójstwa muzułmańskiej mniejszości przeniosły się z marginesu do mainstreamu, często wzmacniane przez poparcie rządowe lub ciche przyzwolenie ze strony władz. Nieusuwanie takich komentarzy – co zdarza się nagminnie – jest zdecydowanie nieodpowiedzialne.
W takim kontekście i w gorączkowej atmosferze rola serwisów społecznościowych szybko staje się kwestią życia i śmierci. A jednak większość z nich nie chce postępować odpowiedzialnie (jakkolwiek miałoby to wyglądać w praktyce). Ostatecznie, jeśli zginą jacyś ludzie, kto za to odpowiada na Facebooku czy Instagramie, kto będzie pociągnięty do odpowiedzialności? Odpowiedź brzmi: prawdopodobnie nikt.
Tłumaczyła Agnieszka Sobolewska

Fragment pochodzi z książki Laboratorium Palestyna. Jak Izrael eksportuje technologię przemocy na cały świat Antony’ega Loewensteina, która ukazała się nakładem wydawnictwa Szczeliny. Książkę można zamówić na stronie wydawnictwa.