Wersja audio
Ostatnio poczułam, że świat zaczął mnie przeganiać, gdy spacerując po lesie ze znajomą, usłyszałam ciche wibracje dochodzące z jej nadgarstka. – To smart band – powiedziała na widok mojego niepewnego wyrazu twarzy, a ponieważ dalej musiałam zdradzać wahanie, dodała (jedynie pogarszając sprawę): – Wiesz, activity tracker . Taki zegarek, który prowadzi ci lifelogging. – W sekundę poczułam przypływ empatii dla tych wszystkich starszych osób, którym trzeba cierpliwie tłumaczyć, na czym właściwie polega internet.
Aż przypomniałam sobie tekst Davida Sedarisa (z wydanego niedawno po polsku zbioru Calypso), w którym felietonista „New Yorkera” opisał swoją relację z tym samym urządzeniem: smart bandem , czyli opaską, która oprócz pełnienia funkcji zegarka na bieżąco monitoruje również parametry fizyczne ciała: ciśnienie, jakość snu, liczbę spalonych kalorii i przebytych kilometrów, a gdy pokona się zalecane na każdy dzień dziesięć tysięcy kroków, wibruje. Technologia ta, wpisująca się w nurt nazywany quantified self (stałe kontrolowanie własnego zdrowia, by móc możliwie skutecznie zwiększać swoją wydajność), na pierwszy rzut oka wydaje się po prostu pragmatyczna. Ale przypadek Sedarisa pokazał, że sprawy z opaską i sprawowaną za jej pomocą (czy może jednak przez nią?) kontrolą mogą zajść za daleko.
W tekście Przekraczając Sedaris przytacza anegdotę o tym, jak wyrabiając swoją dzienną normę kroków, natrafił na cielącą się w polu krowę. „Byłem wówczas na ekskursji z moją przyjaciółką Mają i kiedy pobiegła zawiadomić farmera, maszerowałem w miejscu zazdrosny o te dodatkowe kroki, które zdobyła” [przeł. Piotr Tarczyński]. Nie minęło kilka dni, a „drżenie [opaski zaczęło mu] sprawiać przyjemność – nie chodziło tylko o zmysłowe doznanie, ale też o to, że oznaczało osiągnięcie”. W efekcie krokowa norma szybko przestała Sedarisa satysfakcjonować. Gdy wyrobił średnią trzydziestu tysięcy kroków, opaska przyznała mu pierwszą „e-odznakę”. W końcu doszedł do sześćdziesięciu tysięcy kroków dziennie, co w praktyce oznaczało mniej więcej dziewięciogodzinny spacer. Chwalony przez elektroniczne urządzenie Sedaris cały czas próbował pobić poprzednie wyniki.
Aż pewnego dnia jego zawody z samym sobą przerwała awaria. „Kiedy stuknąłem w (…) najszerszym miejscu [opaski], a małe kropeczki się nie pojawiły, załamałem się. Wtedy poczułem wszechogarniającą wolność. Moje życie znów należało do mnie. Ale czy rzeczywiście?”. Sedaris opisuje, jak zorientował się, że „wejście i zejście po schodach (…) straciło znaczenie, bo skoro nic (…) nie liczyło i nie odnotowywało [tych kroków], to jaki był z nich użytek?”. Odpowiedź nadeszła kurierem. Pisarz kupił nową opaskę. I niemal od razu pobiegł z nią – swoim „nowym panem na lewym nadgarstku” – „nadrabiać stracony czas”.
Czytaj o szczęściu, przyjemności i samorozwoju . Teksty polecają Joanna Gutral i Marta Niedźwiecka
Jeśli opowieść Sedarisa wydała wam się jednostkowym, chorobliwym przypadkiem, to zachęcam, by w miejsce wyrobienia normy kilkudziesięciu tysięcy kroków dziennie podstawić dowolny inny cel. Może to być awans, zrealizowanie znakomitego projektu, wypracowanie perfekcyjnej sylwetki, czytanie co najmniej kilku książek miesięcznie, bycie najlepszym partnerem/rodzicem/kochankiem/przyjacielem (a najlepiej wszystkim naraz), …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Artykuł ukazał się w majowym numerze miesięcznika „Pismo. Magazyn opinii” (5/2021) pod tytułem Niewolnicy lewego nadgarstka.