Wersja audio
Światło pada na scenę. Rozbrzmiewa pompatyczna muzyka, rozlegają się brawa. Niektórzy wstają, wznoszą okrzyki. Na widok wchodzącej na scenę dziewczyny w różowej marynarce ktoś z niedowiearzaniem zakrywa usta dłonią. Inny podskakuje, aby uchwycić telefonem najlepszy kadr. Za godzinę część widowni będzie płakać, podnosić do góry ręce w geście wdzięczności, stać w długiej kolejce po autograf i zdjęcie.
To – wbrew pozorom – nie jest opis spotkania z gwiazdą popu. To wystąpienie Moja prawdziwa dorosłość. Kiedy dzieciństwo staje się zasobem – „pierwszy event Okolic Ciała”, czyli autorskiego projektu Marianny Gierszewskiej, oferującej kursy, warsztaty i indywidualne sesje, która dostarcza porad psychologicznych ponad 200 tysiącom osób śledzącym ją na Instagramie. Przy wejściu na inne spotkanie gromadzi się ubrany na biało tłum. Grupy kobiet w białych sukienkach i koszulach, skupione w kilku miejscach widowni, pęcznieją. Gdy snopy świateł zaczynają kręcić koła po suficie i scenie, wstają z krzeseł i entuzjastycznie biją brawo.
– Nazywam się Leilani Szajek. Wiem, że wielu z was przyjechało tutaj specjalnie dla mnie. Chciałam wam podziękować za obecność – mojej armii Leilani. – Przez salę niesie się fala okrzyków. Zaraz po przemówieniu „armia” gromadzi się przed wejściem, aby odbyć audiencję u swojej idolki. Kobieta w białej koszulce na widok Szajek (która nazywa siebie „metafizykiem” i „multimilionerką”, „indywidualnie konsultującą najznamienitsze osoby biznesu”) wybucha płaczem.
– Ona zmieniła moje życie – mówi do stojącej obok dziewczyny, również w bieli. To zaś, wbrew pozorom, nie jest opis spotkania z religijnym guru. To wystąpienie twórczyni kursów Manifestacja marzeń, która zasłynęła w internecie filmikami, na których tłumaczy tajemnicę swojego bogactwa afirmacjami o treści „Dostaję przelewy za to, że jestem”.
– Wstańcie i odwróćcie się przodem do osoby stojącej po waszej lewej stronie. Połóżcie jedną dłoń na swoim sercu, a drugą na sercu osoby naprzeciwko. Zamknijcie oczy. Poczujcie bicie obu serc. A teraz otwórzcie oczy, spójrzcie na osobę przed wami i powiedzcie jej: „Dzień dobry, widzę cię”. Świetnie. Teraz jesteście gotowi na podróż. – To z kolei nie jest opis duchowego rytuału. Takie ćwiczenie zaordynowała w trakcie swojego wystąpienia Sekrety komunikacji Maya Ori – coachka transformacyjna, mianująca się również „mentorką” i „prekursorką edukacji o męskiej i żeńskiej energii w kontekście relacji damsko-męskich”, która prowadzi kursy, warsztaty, indywidualne terapie oraz „psychoedukacyjne” live’y na Instagramie.
Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostęp online.
Jej konto w mediach społecznościowych śledzi prawie 30 tysięcy osób. Siedzący obok nas mężczyzna wzrusza się, gdy Maya powtarza: „Dostajesz to, w co wierzysz”. – Przechodzę przez rozwód, myśl, że przyszłość zależy tylko ode mnie, bardzo mi pomaga – mówi, gdy zagadujemy go przy wyjściu.
Podczas Life Balance Congress – „największego w tej części Europy wydarzenia rozwojowego poświęconego równowadze życiowej” – podobnych iluminacji, podniosłych utworów i podniesionych w górę dłoni widziałyśmy setki. Obeszłyśmy stoiska, których oferta rozciągała się od indywidualnych sesji coachingu, przez biżuterię wykonaną z piór i kryształów, po kursy programowania podświadomości i samouzdrawiania. Odbyłyśmy rozmowy z osobami, które w takich miejscach szukają ukojenia, rozwoju, pomocy. Usłyszałyśmy setki zdań o „wychodzeniu ze strefy komfortu”, „pokonywaniu wewnętrznych barier”, „kreowaniu wymarzonego życia”, „graniu tylko na siebie”, „manifestowaniu zmiany” i „poszerzaniu świadomości”. I – co najważniejsze – spotkałyśmy tylu mówców mianujących się „nauczycielami życia”, „mentorami”, „trenerami mentalnymi” oraz „inspiratorami zmiany”, że aż trudno uwierzyć, że ktokolwiek mówi dziś o niedoborze autorytetów.
Ta mozaika alternatywnych praktyk rozwojowo-duchowo-leczniczych jest niezwykle różnorodna i dzięki temu właśnie realizuje rozmaite potrzeby ogromnych rzesz ludzi: od ciekawości i chęci rozwoju, przez potrzebę doświadczenia wspólnoty, po poszukiwanie wsparcia w trudnościach życiowych. Podczas wspomnianego kongresu w ciągu trzech dni zgromadzono na jednej scenie tak różne postacie, jak mistrzowie Shaolin, eksperci z zakresu biochemii i biohackingu, trenerzy ustawień systemowych i długowieczności, multimilionerzy, coache, podróżnicy. Przez konta mówców motywacyjnych, trenerów mentalnych i mentorów w mediach społecznościowych przewijają się miliony ludzi kierujących się różnymi potrzebami i intencjami, wyrastającymi z różnych realiów i doświadczeń. Czy da się zatem w tym pop-psychologicznym tyglu wskazać jakkolwiek wspólny mianownik?
Ryzyko rośnie, gdy po narzędzia i język psychologii, psychoterapii czy coachingu sięgają osoby, które uprawiają psychowashing – celowe „wybielanie” autorskich, drogich i nieweryfikowanych odgórnie kursów oraz terapii za pomocą popularności i wiarygodności autorytetu psychologicznego.
Nie sposób nie wpisać tej rosnącej gamy usług i kanałów wsparcia samorozwoju w szerszy trend, nazywany kulturą terapeutyczną, w którym terapia i psychoedukacja wydostają się z gabinetów i zaczynają funkcjonować w szerszym społeczno-politycznym kontekście, nierzadko w oderwaniu od ich naukowego fundamentu. Z kulturą terapeutyczną jest jednak jak z młotkiem, którym można zarówno wbić gwóźdź, jak i roztrzaskać czaszkę. Wykorzystując jej zasoby, można zrobić wiele dobrego – przekonać ludzi do zadbania o swój dobrostan psychiczny, uwrażliwić ich na różnorodność form funkcjonowania w rzeczywistości, nauczyć skuteczniejszego reagowania na potencjalne zaburzenia i rozmaite formy przemocy – ale i wiele złego: promując uproszczone (a przez to nierzadko szkodliwe) narracje psychologiczne, przekonując do wątpliwych inwestycji w swój rozwój i zdrowie, przerzucając odpowiedzialność za proces na klienta, składając niemożliwe do spełnienia obietnice życia bez dyskomfortu i problemów, oferując pozór profesjonalnego wsparcia bez znajomości sprawdzonych naukowo technik i przy braku kompetencji.

Ryzyko rośnie, gdy po narzędzia i język psychologii, psychoterapii czy coachingu sięgają osoby, których nie obowiązuje żadna odpowiedzialność prawna i etyczna; które na bazie wieloletnich osiągnięć psychologii i zaobserwowanego w późnym kapitalizmie popytu na samorozwój uprawiają psychowashing – celowe „wybielanie” autorskich, drogich i nieweryfikowanych odgórnie kursów oraz terapii za pomocą popularności i wiarygodności autorytetu psychologicznego.
Przekąszając produkty „kuchni roślinnej opartej na siedmiu czakrach”, podczas Life Balance Congress zastanawiałyśmy się więc, jak pisząc o pułapkach współczesnej psychoedukacji, nie wylać dziecka z kąpielą. Jak oddzielić niegroźne, alternatywne źródła samorozwoju, leczenia lub rozwoju duchowego, które dla kogoś są skuteczne i wartościowe, od szkodliwych i realnie niebezpiecznych praktyk, które mogą pogorszyć czyjś stan – na przykład osoby w kryzysie zdrowia psychicznego, która szuka pomocy? Jak zweryfikować kompetencje coacha lub terapeuty, bez doświadczenia i zapewnionej przez ustawodawców ochrony? Gdzie przebiega granica między tolerancją dyskomfortu a eskapizmem, który próbuje zapobiec konfrontacji z brutalną rzeczywistością? W skrócie: jak oddzielić psychologiczne ziarno od psychowashingowych plew? I kto tego rozdziału powinien pilnować?
Zacieranie ról
Aby poddać ten ogromny obszar jakiejkolwiek refleksji, skierowałyśmy swoją uwagę w stronę coachingu i psychoterapii, mających niezliczenie wiele wariantów. Słowo „niezliczenie” nie jest tu hiperbolą, jako że coachem i terapeutą może mianować się dziś każdy, kto otworzy działalność gospodarczą pod kodem Polskiej Klasyfikacji Działalności (PKD) 86.90.E – „pozostała działalność w zakresie opieki zdrowotnej, gdzie indziej niesklasyfikowana” lub PKD 85.59.B – „pozostałe pozaszkolne formy edukacji, gdzie indziej niesklasyfikowane”.
Naszą intencją nie jest uprawianie polowania na psychowashingowe czarownice, ale naświetlenie zastawianych w tym obszarze pułapek, jako że w większości obszarów zdrowia ustawodawstwo pomaga pacjentowi wyznaczyć jasną granicę pomiędzy lekarzem konkretnej specjalności a mentorem czy wróżbitą – a co za tym idzie, urzetelnić dokonywany przez pacjenta wybór ścieżki leczenia lub wsparcia. Tymczasem w przypadku zdrowia psychicznego o tropienie granic i wiarygodności musi zadbać sam pacjent. A w spektrum dostępnych opcji znajduje się niemało biznesów, liczących na to, że uda im się przekonać do siebie osobę szukającą pomocy swoją nadmuchaną obietnicą odmiany życia.
W większości obszarów zdrowia ustawodawstwo pomaga pacjentowi wyznaczyć jasną granicę pomiędzy lekarzem konkretnej specjalności a mentorem czy wróżbitą. W przypadku zdrowia psychicznego o tropienie granic i wiarygodności musi zadbać sam pacjent.
Pierwszą istotną kwestię stanowi więc w tym kontekście przejrzystość ról – a więc i my, autorki tego tekstu, czujemy się w obowiązku przedstawić pozycję, z której się wypowiadamy. Ja, Joanna Gutral, jestem psycholożką i certyfikowaną psychoterapeutką poznawczo-behawioralną, członkinią Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej (PTTPB, numer certyfikatu 896). Obowiązuje mnie kodeks etyki PTTPB, a swoją pracę poddaję regularnej superwizji pod okiem certyfikowanego superwizora (terapeuty bardziej doświadczonego stażem pracy, mającego dodatkowe kompetencje). Wszystkie te informacje pacjent może przeczytać w biogramach ośrodków, w których pracuję. Może zweryfikować ważność mojego certyfikatu (odświeżanego co pięć lat) oraz poprosić o okazanie dyplomu czy podanie nazwiska mojego superwizora. Prowadzę również psychoedukację w internecie za pośrednictwem bloga, social mediów i podcastu Gutral Gada. Dlaczego? Bo większość osób poszukujących psychoterapii po raz pierwszy nie wie o obowiązujących i wymienionych powyżej zasadach, a szerzenie wiedzy psychologicznej w odpowiedzialny sposób jest cenne, zwłaszcza w czasach rosnącego na to wsparcie zapotrzebowania i utrudnionego dostępu do terapeutów i psychiatrów.
Aby tekst ten nie stał się jednostronny, piszę go również ja, czyli Zuzanna Kowalczyk – redaktorka „Pisma”, prowadząca w magazynie teksty tak, by spełniały nasze standardy rzetelności. Sama regularnie publikuję w „Piśmie” eseje, w których poruszałam już między innymi (nieprzypadkowe w tym kontekście) tematy współczesnych autorytetów, nowych form duchowości, pogoni za doskonałością, przywilejów czy samotności. Z wykształcenia jestem kulturoznawczynią i to właśnie perspektywa kulturotwórczo-filozoficzna jest mi najbliższa.
Dlaczego o tym piszemy? Ponieważ jedną z podstawowych strategii psychowashingu jest zaciemnianie informacji na temat swojego wykształcenia i kompetencji w taki sposób, aby potencjalny klient lub pacjent nie był w stanie w prosty sposób ich zweryfikować. Za dobry przykład służy w tym kontekście psycholog Rafał Olszak, który w mediach społecznościowych działa pod nickiem @ocalsiebie. Psycholog dał się poznać szerszej publiczności przez medialną aferę związaną z usunięciem go z popularnego show Ślub od pierwszego wejrzenia, reklamującego się jako eksperyment społeczny.
Widzowie zwrócili uwagę na publiczną działalność Olszaka prowadzoną na Instagramie i YouTubie (jego konto subskrybuje 54,6 tysiąca osób), w ramach której „ekspert” głosił między innymi, że feminizm to „fabryka narcystycznych i egoistycznych potworów, które żyją wyłącznie dla siebie”, czy że „mężczyźnie bardzo trudno o autentyczną spontaniczność i doznanie bliskości, kiedy zbliżenie poprzedza zakładaniem prezerwatywy, która de facto oddziela go od kobiety”. Stereotypów i szkodliwych narracji w „psychoedukacyjnej” działalności Olszaka było na pęczki. „Zazwyczaj kobiety radzą sobie z odrzuceniem poprzez wchodzenie w rolę ofiary i oczernianie faceta. Działaj. Psychologom przyda się więcej klientów” – przestrzegał swoich obserwatorów.
Superwizja koleżeńska może być ważnym uzupełnieniem, ale nie zastąpi superwizji prowadzonej przez doświadczonego i certyfikowanego superwizora dydaktyka, który może (chociaż nie musi) wystawić rekomendację do przedłużenia certyfikatu.
Pod wpływem widzów narzekających na mizoginistyczne i seksistowskie komentarze produkcja ponownie zmontowała program tak, by usunąć z niego Olszaka. Nie zmienia to jednak faktu, że dalej prowadzi on działalność związaną ze zdrowiem psychicznym. Kontrowersyjne wpisy zniknęły, ale Olszak jest wciąż aktywnym psychoterapeutą. Na stronie poradni Ocal Siebie czytamy, że jest psychologiem o specjalności klinicznej. Nie należy tego jednak mylić ze specjalizacją – to odrębna działka uregulowana przez Centrum Medyczne Kształcenia Podyplomowego (CMKP). Pisze też, że pracuje w oparciu o techniki poznawczo-behawioralne. Nie jest to jednak tożsame z ukończeniem całościowego, czteroletniego szkolenia w zakresie terapii poznawczo-behawioralnej. Sam zaznacza, że „w procesie edukacji opanował podstawowe techniki poznawczo-behawioralne”. W swoim biogramie pisze również, że korzysta z superwizji koleżeńskiej.
Superwizja jest jednym z ważniejszych warunków profesjonalnego prowadzenia terapii, ale trudno wywnioskować, z kim koleguje się dana osoba. Superwizja koleżeńska może być ważnym uzupełnieniem, ale nie zastąpi superwizji prowadzonej przez doświadczonego i certyfikowanego superwizora dydaktyka, który może (chociaż nie musi) wystawić rekomendację do przedłużenia certyfikatu. O ile ten certyfikat w ogóle jest. Olszak nie figuruje bowiem w bazie psychoterapeutów Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej.
Zapytany przez nas o to, czy „opanowanie podstawowych technik poznawczo-behawioralnych” jest w jego przypadku tożsame ze statusem psychoterapeuty poznawczo-behawioralnego oraz czy poddaje swoją pracę profesjonalnej superwizji, odpowiedział: „Pracę wykonuję w zgodzie z obowiązującą ustawą o zawodzie psychologa, która określa kompetencje tej profesji – wśród nich jest prowadzenie psychoterapii, przy czym ma się swobodę wyboru szkoleń, z których się korzysta, i sposobu, w jaki się ją prowadzi; ustawa nie nakłada obowiązku certyfikacji w takiej czy innej samozwańczej szkole psychoterapii. Nie wiem, do jakich zapisów której ustawy pani nawiązuje, zadając pytania odnoszące się do slangu psychoterapeutów”.
Wyjaśnijmy więc. Nie każdy psycholog jest psychoterapeutą, chociaż w toku studiów psychologicznych omawia się podstawy nurtów psychoterapii. Zadane przez nas pytania dotyczyły jednak podstawowej weryfikacji kompetencji: tego, czy prowadząc terapię, ukończył lub jest w trakcie całościowego, czteroletniego szkolenia terapeutycznego (w nurcie poznawczo-behawioralnym lub innym), czy posiada certyfikat, czym jest oferowana na jego stronie „psychoterapia dla kobiet kochających za bardzo”, czy wymieniona przez niego superwizja koleżeńska jest prowadzona przez certyfikowane osoby. Psycholog ma oczywiście rację, pisząc, że swoją pracę wykonuje w zgodzie z obowiązującą ustawą, która nie nakłada obowiązku certyfikacji. Nie twierdzimy jednak, że jego działalność jest niezgodna z prawem. Problemem nie jest nawet to, że Olszak nie ma certyfikacji. Problem, na który zwracamy uwagę, dotyczy tego, że tak mocno rozmyty sposób opisywania kompetencji nie sprzyja ich zweryfikowaniu przez potencjalnego klienta, który najczęściej nie jest w stanie łatwo rozstrzygnąć, czy praca „w oparciu o techniki poznawczo-behawioralne” jest czym innym niż posiadanie certyfikatu terapeuty poznawczo-behawioralnego.
Olszak napisał nam również, że jest „przeciwny monopolizacji rynku usług psychologicznych przez samozwańcze grupy ludzi, którzy zarabiają dziesiątki tysięcy złotych, przyznając tak zwane certyfikaty psychoterapeuty – zwłaszcza że sami sobie dali na to przyzwolenie i próbują forsować pogląd, jakoby tylko ktoś taki mógł pomagać innym poprzez rozmowę”. Nie twierdzimy, że rozwiązanie certyfikacyjne jest idealne. Dobre ustawodawstwo miałoby szansę stworzyć ramy kształcenia i weryfikacji usług także na rynku prywatnym, jednak go brakuje.

Tak jak w innych krajach czy w organizacjach międzynarodowych (na przykład European Association for Behavioural and Cognitive Therapies czy European Association for Psychotherapy) w Polsce pojawiły się więc instytucje czerpiące z dorobku i doświadczenia tychże, spełniając wymogi instytucji o zasięgu europejskim i próbując zapewnić to, czego nie zapewnia ustawodawca – kształcenie w określonych ramach, obowiązek aktualizacji wiedzy, superwizję, sąd koleżeński i zobowiązanie do przestrzegania kodeksu etyki. Chociażby po to, by mgliste pojęcie „kobiet kochających za bardzo” nie uchodziło za jednostkę w kwalifikacji chorób, a samodzielnie tworzone metody były bezpieczne dla pacjentów i skuteczne z punktu widzenia nauki.
Olszak napisał nam również:
Uważam, że klient powinien być traktowany jak dorosły człowiek i sam decydować, czy chce współpracować z coachem, mentorem, certyfikowanym psychoterapeutą (w niektórych przypadkach jest to osoba bez wykształcenia psychologicznego) czy rozmawiać z psychologiem bez certyfikatu psychoterapeutycznego. (…) Ludzie konsultują się przede wszystkim z tymi, którzy mają publikacje: książki, artykuły, podcasty, to jest z osobami, które przejawiają aktywność na rzecz ogółu. Poprawną lub niepoprawną politycznie, bo na całym świecie mamy do czynienia z nagonkami na naukowców przeczących ideologiom takim jak feminizm. Nie wolno dopuścić, aby kółka wzajemnej adoracji, pospolite grupy interesów i ich obsesja na punkcie własnej słuszności ograniczyły swobody obywatelskie w zakresie aktywności tak elementarnej, jak wybór człowieka, któremu ktoś chce w toku rozmowy zwierzyć się ze swoich codziennych bolączek i kłopotliwych, przysparzających cierpienia myśli. To rodzaj cenzury, która może doprowadzić do unifikacji pomocy psychologicznej i programowania społeczeństwa, co stanowiłoby zagrożenie dla demokracji.
Problem weryfikacji
Czy zgadzamy się z tym, że człowiek powinien mieć wybór, komu „chce w toku rozmowy zwierzyć się ze swoich codziennych bolączek i kłopotliwych myśli”? Jak najbardziej. Ale pytanie, które podkreślamy grubą linią, brzmi, czy w obecnym terapeutycznym tyglu ludzie mają dostateczną wiedzę do podejmowania w pełni świadomego wyboru osoby, której powierzają swoje zdrowie
– a w przypadku poważnego kryzysu zdrowia psychicznego nawet życie. – Gdybyśmy w punkcie wyjścia mieli sytuację społeczną, w której każda osoba jest zdrowa i świadoma tego, czym jest psychoterapia i na czym polega jej naukowo udowodniona skuteczność, a także ma do niej dostęp, to niech każdy dokonuje swojego wyboru. Ale sytuacja jest inna, gdy osoba doświadcza kryzysu, gdy człowiek jest zrozpaczony i trafia na obietnicę naprawy swojej sytuacji, sformułowaną tak, by w pierwszym rozpoznaniu nie miał jasności co do kompetencji składającej taką obietnicę osoby – mówi nam doktorka Magdalena Skotnicka-Chaberek, psycholożka, lekarka i psychoterapeutka.
Żeby ubiegać się o certyfikat psychoterapeuty PTP, należy ukończyć czteroletnie szkolenie psychoterapeutyczne, zdobyć doświadczenie kliniczne, odbyć co najmniej 5 lat superwizowanej pracy terapeutycznej i 150 godzin superwizji indywidualnej i grupowej.
W Polsce istnieje kilka stowarzyszeń i instytucji, które certyfikują zrzeszonych w nich terapeutów. Na przykład wspomniane już Polskie Towarzystwo Terapii Poznawczej i Behawioralnej od ponad dwudziestu lat wyznacza standardy szkolenia i pracy terapeutów poznawczo-behawioralnych. Organizacja ta przyznaje akredytacje ośrodkom szkolącym terapeutów, określa ramy programowe i konkretne wymagania, a ekspertom umożliwia uzyskanie certyfikatu, dowodzącego spełnienie żelaznych kryteriów. Osoba szkoląca się w takim ośrodku realizuje ponad 1200 godzin dydaktycznych i superwizyjnych, a szkolenie kończy egzaminem, w ramach którego dokumentuje swoją pracę kliniczną na piśmie oraz w postaci nagrań sesji. Realizuje również minimum sto godzin pracy własnej oraz 360 godzin stażu klinicznego, z czego chociaż 120 na oddziale psychiatrycznym.
Z kolei żeby ubiegać się o certyfikat psychoterapeuty Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, należy ukończyć czteroletnie szkolenie psychoterapeutyczne (posiadające atest PTP, na które składa się minimum 1200 godzin szkoleniowych), zdobyć doświadczenie kliniczne (360 godzin stażu, najczęściej na oddziałach psychiatrycznych), odbyć co najmniej pięć lat superwizowanej pracy terapeutycznej, 150 godzin superwizji indywidualnej i grupowej, a także 250 godzin pracy na przykład w ramach własnej psychoterapii czy treningu interpersonalnego u certyfikowanego psychoterapeuty PTP. Certyfikat oznacza poświadczenie superwizora, zatwierdzenie dwóch opisów procesu terapeutycznego oraz nagrania sesji i wreszcie zdanie egzaminu ustnego, w trakcie którego weryfikowana jest wiedza teoretyczna, umiejętność stosowania adekwatnych technik, wgląd terapeuty w proces terapii oraz umiejętność spojrzenia na psychoterapię z perspektywy różnych podejść.
Atestowane szkolenia są kosztowne, bo kandydat musi wydać na nie od 40 do 50 tysięcy złotych. Póki co nie stworzono jednak profesjonalnej oferty takiego kształcenia w zakresie edukacji publicznej. Celem stowarzyszeń jest więc zapewnienie bezpieczeństwa w szkoleniu terapeutów tam, gdzie nie gwarantuje go państwo. Ostatnio znowelizowano co prawda rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie specjalizacji w dziedzinach mających zastosowanie w ochronie zdrowia. Poszerzono w nich zakres wykształcenia bazowego „specjalisty w dziedzinie psychoterapii” o większą pulę profesji. Niemniej na jakich zasadach ma przebiegać proces specjalizacyjny? Ile potrwa? Kiedy zostanie powołany w tym zakresie konsultant krajowy? Na te jakże ważne „detale” pacjenci i specjaliści muszą jeszcze poczekać, a regulacje te i tak dotyczyć będą najpewniej wyłącznie osób pracujących w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia (NFZ).
Spis certyfikowanych przez siebie psychoterapeutów PTTPB publikuje na swojej stronie wraz z numerem certyfikatu i datą jego ważności, bo certyfikat, podobnie jak akredytacja dla ośrodka, nie jest dany raz na zawsze. Towarzystwo przyznaje go na pięć lat, po których psychoterapeuta może ubiegać się o jego odnowienie – jeśli udokumentuje swoją pracę, aktualizację wiedzy w postaci szkoleń oraz regularną superwizję. Dlaczego to ważne? Dlatego, że psychoterapia, tak jak cała medycyna, cały czas się rozwija, a brak aktualizacji wiedzy i praktyki zawodowej może utrudnić zagwarantowanie tego, co powinno być jej nadrzędnym celem – skutecznego leczenia problemów psychicznych.
Co w przypadku, kiedy terapeuta nie zdecyduje się być członkiem towarzystwa? Absolutnie nic. Taka przynależność jest dobrowolna i ma jedynie zmniejszyć prawdopodobieństwo nadużyć, zapewniając pacjentom właściwą opiekę, a psychoterapeutom – jakość kształcenia. Nie oznacza to rzecz jasna, że osoba przez nikogo nieakredytowana jest z automatu hochsztaplerem. Jednak – w świetle prawa – może nim być. A dla osoby, która doświadcza kryzysu zdrowia psychicznego i po raz pierwszy mierzy się z poszukiwaniem terapeuty, weryfikacja tych wytycznych jest nie lada wyzwaniem.
Według danych WHO do 2030 roku depresja stanie się czynnikiem w największym stopniu odpowiedzialnym za GBD (ang. Global Burden of Disease – „globalne obciążenie chorobą”), a jakaś forma zaburzenia psychicznego dotyka w ciągu życia około połowy populacji Unii Europejskiej.
Przypominamy sobie skalę tego wyzwania, ilekroć od znajomych w kryzysie zdrowia psychicznego słyszymy rozpaczliwe prośby o polecenie terapeuty. Czyli często. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) do 2030 roku depresja stanie się czynnikiem w największym stopniu odpowiedzialnym za GBD (ang. Global Burden of Disease – „globalne obciążenie chorobą”), a jakaś forma zaburzenia psychicznego dotyka około 40 procent populacji Unii Europejskiej. Badania Instytutu Psychiatrii i Neurologii (IPiN) wskazują, że ponad jedna czwarta Polaków cierpi na zaburzenia psychiczne – i tylko 16 procent z nich korzysta lub skorzystało z pomocy psychiatrycznej czy psychologicznej. W wyniku samobójstw ginie w Polsce prawie dwa razy więcej osób niż w wypadkach samochodowych. Tymczasem obecny średni czas oczekiwania na psychoterapię w ramach NFZ wynosi w naszym kraju dziewięćdziesiąt dwa dni, a koszt prywatnej sesji terapeutycznej w Warszawie zaczyna się od 150–200 złotych – i szybuje w górę.
Problemem nie jest jednak wyłącznie dostępność. Kilka lat temu znajoma mieszkająca w moim (Joanny Gutral) rodzinnym Słupsku poprosiła o pomoc w znalezieniu terapeuty dla swojej mamy. Nie znałam tamtejszego rynku, więc zadzwoniłam do czterech – wówczas reklamowanych w wyszukiwarce – gabinetów w regionie. W tamtym czasie, w blisko stutysięcznym mieście, tylko jedna osoba spełniała kryteria pozwalające uznać jej usługi za skuteczne i bezpieczne. Dwie pozostałe nie ukończyły żadnego szkolenia, kolejna osoba odmówiła przedstawienia dokumentów, na które powoływała się na swojej stronie.
Chaos przepustką do sławy
Brak wymogu weryfikacji kompetencji to największa furtka dla rozprzestrzeniającego się psychowashingu. Zwłaszcza że Światowa Organizacja Zdrowia definiuje zdrowie jako „całkowity fizyczny, psychiczny i społeczny dobrostan człowieka, a nie tylko brak choroby lub niepełnosprawności”. Jest to doskonała alternatywa dla definicji medycznej, jako że uwzględnia aspekty pozytywne, ważne z perspektywy dobrostanu i profilaktyki – rozwijanie potencjału, wzmacnianie odporności psychicznej, realizację wartości. Rozległość i niejednoznaczność tych terminów sprawia, że pod definicję terapii podpina się często działania, którym bliżej do praktyk coachingowo-mentorskich lub religijno-duchowych. Leczenie i budowanie zasobów psychicznych jest jednak czym innym niż rozwijanie potencjału lub duchowości. Tymczasem to właśnie te obszary, a w zasadzie ich reprezentanci, próbują zaraz za terapią (lub na jej plecach) utorować sobie przestrzeń w debacie publicznej. Lub, mówiąc wprost, dostęp do klienta.
Przeczytaj też: Duchowość spod lady
Już na tym etapie pojawiają się więc wątpliwości, czy nie dokonujemy pewnych nadużyć, związanych z mieszaniem pojęcia „terapia” z metodami samorozwoju. Słowo „terapia” (za Słownikiem języka polskiego PWN) oznacza określony sposób leczenia za pomocą leków lub zabiegów. Z kolei psychoterapia to leczenie zaburzeń psychicznych i emocjonalnych bez użycia leków, polegające na oddziaływaniu na psychikę pacjenta. Określenia te weszły do naszego słownika niemal niepostrzeżenie, zawłaszczając coraz większą liczbę możliwych zastosowań i konotacji. W efekcie pod słowem „terapia” mieszczą się dziś niemal wszelkie formy indywidualnej pracy nad poprawą stanu psychicznego. Tak właśnie działa kultura terapeutyczna – wciąga w szerszy zakres to, co wcześniej funkcjonowało w jasno określonym kontekście.
Pod słowem „terapia” mieszczą się dziś niemal wszelkie formy indywidualnej pracy nad poprawą stanu psychicznego. Tak właśnie działa kultura terapeutyczna – wciąga w szerszy zakres to, co wcześniej funkcjonowało w jasno określonym kontekście.
Pojęcie kultury terapeutycznej nie jest jednak, wbrew pozorom, nowe. Funkcjonuje co najmniej od lat 60. ubiegłego wieku, kiedy Philip Rieff wydał książkę The Triumph of the Therapeutic: Uses of Faith after Freud (Triumf terapii: zastosowania wiary po Freudzie), w której diagnozował rosnące znaczenie psychologii w powojennym społeczeństwie Ameryki Północnej. Zwracał on uwagę na złożone konsekwencje rosnącej wówczas w siłę indywidualizacji, w której znaczenie jednostki przedkłada się ponad aspekt wspólnotowy, a źródeł niepokojów i lęków sugeruje się (za psychoanalizą) szukać wyłącznie w sobie. Właśnie to zjawisko nazwała później kulturą terapeutyczną socjolożka Eva Illouz.
W podobnym duchu pisał kilkanaście lat przed Rieffem David Riesman w książce Samotny tłum (wspólnie z Natanem Glazerem i Reuelem Denneyem), wskazując na to, że gdy człowiek traci poczucie wpływu na swój los w świecie, który przekonuje go o własnej odpowiedzialności za swoje szczęście, zyskuje przeświadczenie, że utrata kontroli jest wyłącznie jego winą, co w konsekwencji prowadzi do społecznego odrzucenia. To z kolei staje się źródłem zupełnie nowych lęków i konieczności głębszego wglądu w siebie. W tych okolicznościach, cała na biało, wmaszerowała w zachodni świat kultura terapeutyczna, która zamiast zmieniać zewnętrzne okoliczności, odzwierciedliła charakteryzujące czasy powojenne skupienie na jednostce. Amerykański historyk kultury, T.J. Jackson Lears, w latach 80. w książce The Culture of Consumption (Kultura konsumpcji) porównał terapeutów do współczesnych kapłanów, a psychoterapię do kultu zajmującego miejsce religii. Filozof Michel Foucault zwracał z kolei uwagę na to, że wzrost znaczenia psychologii w zarządzaniu społeczną machiną jest w gruncie rzeczy nową formą sprawowania ideologicznej władzy. Chodzi przecież o pozycję autorytetu. Tę, o którą biją się dziś coraz dziwniejsze, okołoterapeutyczne profesje.
Psychowashing działa więc też – jeśli nie zwłaszcza – poza gabinetem. W końcu jesteśmy świadkami gotowania pop-psychologicznego grochu z kapustą na niespotykaną wcześniej skalę – a przynajmniej na nieobecnej wcześniej arenie, jako że zjawisko to rozgrywa się w przeważającej mierze w przeobrażających debatę publiczną mediach społecznościowych. Dorzucić do tego gara może każdy – również produkujące się w internecie gwiazdy, miksujące język psychologii z tworzonymi oddolnie narracjami „ludzi sukcesu”; techniki terapii poznawczo-behawioralnej – z własnymi metodami terapeutycznymi; zatwierdzone naukowo metody leczenia – z paranaukowym hochsztaplerstwem i autorytetem anegdoty. Whatever works. W końcu psychowashingowy chaos bywa przepustką do sławy, pozycji mistrza i naprawdę dużych pieniędzy.
Przeczytaj też: Jak być szczęśliwym w trudnych czasach?
Porad psychologicznych na Instagramie udziela między innymi wspomniana coachka Marianna Gierszewska. Na jednej ze swoich rolek mówi na przykład – w odniesieniu do odkrywania osobistych triggerów („wyzwalaczy”), które mogą być informacją o ukrytej traumie – że „kiedy coś jest trudnego dla nas w naszym życiu codziennym, zachęcam was do tego, żeby nie patrzeć na to z poziomu: dlaczego życie [robi] mi na złość, tylko żeby patrzeć na to z poziomu możliwości. Z poziomu potencjału”. Sposób przepracowywania traumatycznego doświadczenia jest jednak procesem osobistym i niereplikowalnym. Czasem rany i traumy niczego nie uczą i nie będą mieć, niezależnie od nastawienia poranionej jednostki, wzmacniającego wpływu. Nie każdy trigger może więc zostać obsłużony z poziomu potencjału, cokolwiek w gruncie rzeczy miałoby to oznaczać.
– Wygłaszanie takich przekonań, sugerujących ich uniwersalną prawdziwość, może być niebezpieczne, na przykład wzmacniać u osoby straumatyzowanej trudności w poradzeniu sobie z objawami – komentuje Joanna Gruhn-Devantier, psychoterapeutka psychodynamiczna w trakcie certyfikacji. – Oczywiście, czasami wydarzenia traumatyczne prowadzą do przewartościowania naszej rzeczywistości, potraumatycznego wzrostu, ale nie jest to reguła, a jeśli już ma miejsce, to najczęściej wymaga pracy, przetworzenia emocji i integracji doświadczeń w procesie terapii.
Podobne ryzyko rozpoznaje Małgorzata Sztejter, akredytowana coachka i mentorka: – Trzeba pamiętać, że coach nie jest od stawiania diagnoz psychiatrycznych lub psychologicznych. Wielu coachów nadużywa słowa „trauma”. Traumą jest dziś niemal każda krzywda. A ona przecież, jako pojęcie, ma bardzo konkretne znaczenie, którym odpowiedzialny ekspert nie będzie szastał.
W klasyfikacji i spisie kryteriów diagnostycznych DSM-5, przygotowanych przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (American Psychological Association), doświadczenie traumatyczne jest zdefiniowane jako potencjalnie skutkujące objawami zaburzenia stresowego pourazowego. W tym rozumieniu jednym z niezbędnych do rozpoznania traumy kryteriów jest narażenie na śmierć lub groźbę śmierci, poważny uraz lub przemoc seksualną doświadczone osobiście lub bycie naocznym świadkiem takiego wydarzenia (ewentualnie uzyskanie informacji o tym, że członek bliskiej rodziny lub przyjaciel doświadczył traumatycznego przeżycia).
Nadużywanie takich pojęć jak „trauma” tworzy wrażenie fałszywej powszechności i identyfikacji z etykietą, która sprzyja utrwalaniu negatywnych przekonań na swój temat.
Dla postawienia odpowiedniego rozpoznania konieczne jest jednak spełnienie wielu różnych kryteriów, utrzymujących się w czasie. Jak zauważa w rozmowie z nami Marta Cieśla, psycholożka i certyfikowana psychoterapeutka, nadużywanie takich pojęć jak „trauma” tworzy więc wrażenie fałszywej powszechności i identyfikacji z etykietą, która sprzyja utrwalaniu negatywnych przekonań na swój temat. Nie chodzi o bagatelizowanie trudnych doświadczeń i zniechęcanie do sięgnięcia po pomoc, ale o to, by nie pogłębiać bez potrzeby wagi ich wpływu na nasze zdrowie.
Podobnym przykładem nieodpowiedzialnego nadużywania pojęć zaczerpniętych z psychologii klinicznej jest choćby dominujący w sieci, niebezpiecznie uproszczony obraz ADHD. W filmiku 5 sygnałów, po których możesz poznać, że twoje dziecko ma ADHD, zamieszczonym na profilu instagramerki @iwanttotellyoubooks (ponad 38 tysięcy obserwujących), znajdujemy opis takich objawów, jak przeżywanie emocji w znacznym stopniu, wybiórczość pokarmowa, potykanie się o przedmioty, niska zdolność do kontroli impulsu czy niecierpliwość.
– Te cechy w żadnym razie nie muszą oznaczać ADHD – stwierdza Cieśla. – Część z nich ma związek z temperamentem, inne wpisują się w normy rozwojowe na różnych etapach życia. Dopóki osoba zainteresowana nie trafi do gabinetu i nie postawi się jej diagnozy, opartej na szczegółowej obserwacji i ustrukturalizowanych narzędziach, podobne wnioski są czystą hipotezą – mówi. (Instagramerka nie odpisała nam na prośbę o kontakt.)

Treści pozornie nieszkodliwe, podające przykłady doświadczeń przekładających się na konkretną diagnozę, sprzyjają też zjawisku „cyberchondrii”. Badacze Uniwersytetu Jagiellońskiego – Mariusz Duplaga i Mateusz Kobryn – definiują ją jako „stan, w którym nadmierne obawy o zdrowie są wywoływane przez powtarzane wyszukiwania informacji w internecie”. W przypadku psychowashingu, którego praktycy nieodpowiedzialnie i niekompetentnie czerpią z języka medyczno-terapeutycznego, rozprzestrzeniająca się samodiagnoza zaburzeń psychicznych, często niepodparta diagnozą profesjonalną, staje się poważnym ryzykiem. Zwłaszcza że – jak podkreślają Duplaga i Kobryn – cyberchondria „zajmuje coraz istotniejszą pozycję pośród innych dysfunkcji natury psychicznej oraz dezadaptacyjnych stylów poznawczych. (…) Może hamować zdolności samoregulacji emocjonalnej jednostek i prowadzić do mniejszej odporności na powszechną dezinformację”.
Wykwalifikowany ekspert, prowadzący internetową psychoedukację, nie podsunie jednoznacznych, prostych odpowiedzi diagnostycznych bez odpowiedniego kontekstu. Ekspert wie, że diagnozy stawia się jedynie w gabinecie, na podstawie szerokiego zasobu wiedzy i wnikliwej analizy konkretnego przypadku. Ekspert rozumie też stopień ryzyka, jaki niesie za sobą samodiagnoza. – Bo ta, choć pomocna i zdejmująca napięcie z pacjenta, może nie uwzględniać wszystkich okoliczności, objawów, czasu ich trwania oraz funkcji. Te same objawy, występujące w innym czasie lub wraz z innymi informacjami, mogą świadczyć o zupełnie innym problemie – podkreśla Cieśla.
Szkodliwość uproszczeń
Przedzierając się przez stoiska na Life Balance Congress, przysłuchujemy się rozmowom. Padają w nich kategoryczne pytania. „Jak poprawić swoją sytuację materialną?” – na to odpowiada pani ze stoiska „Smoczy Bazar Obfitości”. „Czy mój aktualny związek ma przyszłość?” – takie pytanie zadaje jedna z uczestniczek uzdrowicielowi Mariuszowi Brykowi, który oferuje między innymi uzdrawianie na odległość i oczyszczanie aury. Prostych odpowiedzi na skomplikowane pytania nie udzielają jednak jedynie uzdrowiciele i duchowi przewodnicy. Podsłuchujemy, jak jeden z coachów, zapytany przez młodego chłopaka w garniturze o to, jak ma poradzić sobie z pretensjami swojej dziewczyny, odpowiada, że musi zacząć „bardziej kategorycznie stawiać granice”. „Nie daj sobie wejść na głowę. Pamiętaj – nie odpowiadasz za cudze emocje”.
– Stawianie granic to doskonały bon mot – mówi nam Sztejter. – Nadużywając i nie definiując odpowiednio tego pojęcia, można łatwo doprowadzić do rujnowania więzi i zrzucania z jednostki odpowiedzialności za relacje z innymi ludźmi. Owszem, adekwatnie wprowadzone, jest to niezbędne narzędzie wzmacniania autonomii. Ale interpretowane opacznie może doprowadzić do wzmocnienia egoizmu.
Upraszczaniu skomplikowanych procesów diagnostycznych i leczniczych sprzyja przede wszystkim prezentowanie możliwie prostych odpowiedzi na pytania z rodzaju „jak żyć”, na które odpowiedzialny ekspert, nieznający kontekstu i sytuacji pytającego, odpowie: „to zależy”. – Psychoterapeuta nie zapewni, że wszystko będzie dobrze. Ba! Będzie wręcz przekonywać, że emocje i doznania mają być adekwatne, a nie wyłącznie pozytywne – mówi nam Joanna Flis, pedagożka, psycholożka i psychoterapeutka systemowa w procesie certyfikacji. – U pacjentów pojawia się czasem taka fantazja, że po zakończonej terapii nie będzie bólu, trudności, problemów. Tymczasem terapia daje narzędzia do radzenia sobie w życiu, a nie gotowe rozwiązania.

Takie podejście nie wszystkich jednak satysfakcjonuje. I nie jest to dziwne, skoro cały arsenał internetowych psychowieszczy obiecuje szybkie, proste recepty na życiowe problemy. Agata Ch. – coachka transformacyjna, działająca na Instagramie pod nickiem @coachnaziemi (2,5 tysiąca obserwujących) – udziela odpowiedzi na podobnie „życiowe” pytania w publikowanych przez siebie rolkach. Jedna z obserwatorek zapytała ją na przykład, jak otworzyć się na relacje romantyczne, doświadczając blokady i lęku przed bliskością. Agata Ch. nie musiała przeprowadzać złożonej, długotrwałej diagnozy sytuacji pytającej, aby udzielić jej jednoznacznej odpowiedzi: „Nie możesz otworzyć się na bliskość z drugim człowiekiem, jeśli nie masz bliskości sama ze sobą. A nie możesz mieć bliskości sama ze sobą, jeżeli nie pojednałaś się z mamą”.
Co prawda, coachka pisze pod rolką, że „daje tu tylko 1,5-minutową odpowiedź na często skomplikowane pytania, więc nie ma możliwości rozwinąć tematu”, ale zaraz potem dodaje: „Nawet jeśli rozwiązaniem nie będzie tylko pojednanie z mamą i tak proponuję ci pójść w tę stronę, jeśli jesteś kobietą, bo droga do kobiecości prowadzi przez mamę”. Nie skomentowała dla nas tego fragmentu.
Jednoznaczne recepty skutecznie budują wizerunek mistrza – kogoś, kto zna wszystkie odpowiedzi, poprowadzi prosto do celu, a przy okazji powie, jak żyć. Taki autorytet wzmacniają często odpowiednio zakamuflowane zniekształcenia poznawcze, na które wszyscy jesteśmy podatni – nadmierne uogólnienia, selektywny dobór przykładów, efekt fałszywej powszechności potwierdzenia (gdy szukamy argumentów, które potwierdzają nasze przekonania, zamiast podawać je w wątpliwość). – Mózg nie znosi dysonansu poznawczego – tłumaczy doktorka Aleksandra Kołodziej, neurokognitywistka z Fundacji na rzecz Popularyzacji i Rozwoju Neuronauki „Mózg!”. – Niekiedy fałszywie uzupełnia więc logiczne ciągi takim doborem informacji, by zapewnić sobie spójność przetwarzanego obrazu, a co za tym idzie – pewnego rodzaju spokój.
Jakiego typu zagrożenia mogą się kryć za takim autorytetem? Podczas spotkania w warszawskim Och Teatrze Marianna Gierszewska wygłosiła motywujące przemówienie, a po przerwie – w trakcie której przekonywała do zakupu książki i „masażu gojącego rany” w swoim salonie – przeznaczyła chwilę na sesję pytań od publiczności. Jedna z uczestniczek zapytała lekko roztrzęsionym głosem, czy konieczność nieodcinania rodziców, o której mówiła wcześniej coachka, jest zasadna niezależnie od okoliczności.
Jednoznaczne recepty skutecznie budują wizerunek mistrza – kogoś, kto zna wszystkie odpowiedzi, poprowadzi prosto do celu, a przy
okazji powie, jak żyć.
– A jeżeli jest taka sytuacja, że na przykład jest rodzic i on molestuje dziecko. Czy wtedy też jest taki bezpieczny dystans czy odcięcie? – zapytała uczestniczka. – To jest bardzo trudny temat, ale ja go dotknę systemowo – odpowiedziała Gierszewska. – Wiecie, o czym zwykle systemowo jest molestowanie dziecka przez tatę? Bo jednak to się częściej dzieje przez ojców. Więc systemowo molestowanie jest o tym, że mama nie kocha taty czy też mama nie jest blisko z tatą, mama nie uprawia seksu z tatą i mama niejako wypycha córkę jako partnerkę do taty. I taki tata wtedy często molestuje swoją córkę. Więc to nie jest zawsze tylko tak, że to tata jest winien, jest odpowiedzialny za molestowanie, to jest cały system rodzinny, który jest za to odpowiedzialny, w tym jest także mama. Bo dlaczegoś tata pomylił tę córkę z partnerką.
W swojej odpowiedzi – jak i w całym wystąpieniu – Gierszewska powołała się na ustawienia systemowe Hellingera, które zakładają, że osoby wykluczone z systemów rodzinnych, zarówno żyjące, jak i nieżyjące, swoim cierpieniem wpływają na obecne relacje rodzinne. O komentarz do wypowiedzi Gierszewskiej poprosiłyśmy psychologa i certyfikowanego psychoterapeutę Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, doktora Bartosza Zalewskiego.
– W tym przypadku coachka słusznie powołuje się na myślenie systemowe, kiedy mówi, że jest więcej niż jeden czynnik działający w danej sytuacji. Nie jest to wyłącznie sprawa ojca, który dokonuje przekroczenia wobec dziecka, istnieje także szerszy kontekst i inne czynniki – tłumaczy Zalewski. – Niestety, w kolejnym zdaniu osoba mówiąca proponuje jedną prawdę. W pewien szczególny, poufały sposób zdradza „prawdziwe” znaczenie sytuacji – że oto matka popycha ojca do czynu molestowania. Ujawnianą tajemnicą psychologiczną jest wtedy to, że mama nie kocha taty i nie uprawia z nim seksu. To jest zaprzeczenie myślenia systemowego. Jeśli nie współżyją, to przecież do tego też prowadzi wiele czynników.
Osoba wypowiadająca te słowa proponuje więc sprzeczne z myśleniem systemowym uproszczenie, jednoznaczną wizję rzeczywistości. Jest w tej wypowiedzi również trik, polegający na budowaniu szczególnego spoufalenia ze słuchaczami. Kiedy prowadząca zadaje pytanie, to brzmi tak, jakby jednocześnie udzielała sekretnej, jedynej prawdziwej odpowiedzi. Taki trik wystąpień publicznych ma zwykle zjednywać sympatię oraz dawać poczucie wtajemniczenia. Rozumiem, że jest to formuła wystąpienia, która ma budować bliskość w ogromnej grupie, ale co do zasady psychologia unika prostych odpowiedzi. Dopiero w złożoności ujawnia się siła naszej pracy.
Gierszewska nie zdecydowała się odnieść dla nas do tych wątpliwości.
Zawierzyć wypaczeniom
Na spotkanie z coachką Mayą Ori na Life Balance Congress przyszło mnóstwo osób zafascynowanych jej działalnością w internecie. „Specjalizuję się w obszarze żeńskiej i męskiej energii, miłości własnej i relacjach. Jestem również założycielką jedynego w Polsce rocznego programu coachingowego Excellence Academy dla Świadomych Kobiet, który oferuje wzrost i spełnienie w każdym aspekcie życia kobiety, także duchowym” – pisze na swojej stronie Maya. Po ćwiczeniu z wyczuwaniem bicia serca – w które zaangażowała się cała sala – Ori przeszła do przemówienia. Jej żywa gestykulacja, jak sama kilkakrotnie powtórzyła, ma służyć wzmacnianiu pewności siebie.
– To my kreujemy swoją rzeczywistość – mówiła. – To nasza myśl, nasze przekonania tworzą emocje, które wibracyjnie manifestują rzeczywistość. Wiem, że to jest ciężko przyjąć, że [na przykład] przyciągam mężczyzn, którzy zdradzają. Ale to nie [dzieje się] dlatego, że mężczyźni zdradzają – to dlatego, że mam przekonanie, że mężczyźni zdradzają. Mam przekonanie, że będę zdradzana. To powoduje, że manifestuję, że przyciągam taką rzeczywistość.
Psychowashing specjalizuje się w braniu metod zgodnych z nauką i dorzucaniu do nich elementów i kontekstów wytracających ich sedno. Mechanizm jest prosty: jeśli intuicyjnie czujemy, że część wypowiedzi ma sens, z większą pewnością zawierzymy reszcie.
Psychowashing specjalizuje się w braniu metod zgodnych z nauką i dorzucaniu do nich elementów i kontekstów wytracających ich sedno. Mechanizm, który ma tu zadziałać, jest prosty: jeśli intuicyjnie czujemy, że część wypowiedzi ma sens, z większą pewnością zawierzymy reszcie. A wypowiedzi te, zapożyczając, a następnie wypaczając narzędzia i terminy mające realne zastosowanie w pracy terapeutycznej, sprzyjają budowaniu łatwych narracji, przy jednoczesnym wzmacnianiu autorytetu ich autora. – Coaching ma bardzo złą prasę, bo kojarzy się z obietnicami w rodzaju „masz metr pięćdziesiąt, ale jeśli zechcesz, to będziesz wysoki”. Takie rzeczy opowiadają samozwańczy „guru coache” i o ile zazwyczaj jest na ich początku jakaś niegłupia myśl psychologiczna, to dalej zostaje ona spłycona niemal do zera – puentuje Sztejter.
Rzeczywiście. Niektóre z technik, używanych w trakcie przemówień i kursów oferujących wsparcie w rozwoju osobistym, do pewnego stopnia czerpią z psychologii. Ale określenie „do pewnego stopnia” jest tu kluczowe. Znaczenie ma bowiem nie tylko technika, ale też sposób jej wykorzystania. Manifestacje i afirmacje, czyli wizualizowanie i powtarzanie pozytywnych twierdzeń na temat siebie i otaczającego nas świata, o których mówiła Ori, są technikami stosowanymi w terapiach potwierdzonych autorytetem nauki. Skorzystanie z afirmacji – idąc za przemówieniem Mayi: „Jestem wartościowa i zasługuję na to, by mężczyzna mnie nie zdradzał” – ma szansę obniżyć dostępność negatywnych myśli na własny temat (na przykład: „Zasługuję na bycie zdradzaną”) i wzmocnić samoocenę w obliczu zagrożenia lub zakorzenionej w środku obawy.
Przeczytaj też: Kto zastąpi obalone autorytety?
Ale działanie afirmacji jest zależne od kontekstu i będzie różne dla każdej osoby, w zależności od jej dostępności poznawczej. Bo, jak wskazuje zespół badaczy pod przewodnictwem Joanne V. Wood, pozytywne afirmacje mogą być skuteczne tylko w przypadku osób, które wyjściowo charakteryzują się wysoką samooceną. Przeprowadzone na kanadyjskim Uniwersytecie w Waterloo badania wykazały, że im bardziej powtarzane afirmacje są sprzeczne z obrazem afirmującej je osoby, tym mocniej wpływają na obniżenie nastroju i spadek samooceny. Za mechanizm ten odpowiada dysonans poznawczy pomiędzy tym, co dana osoba afirmuje, a tym, jak naprawdę postrzega samą siebie. Afirmacja w ujęciu psychologii nie jest bowiem myśleniem życzeniowym, ale strategią zmiany sposobu myślenia osadzoną w konkretnym kontekście i planie terapii.
Nieumiejętnie zastosowana metoda afirmacji niesie ze sobą też inne ryzyko, którego doskonały przykład dostarczyła nam wspomniana Leilani Szajek. Podczas Life Balance Congress Leilani przedstawiła swój „autorski” projekt Turbo Self Concept. Za autorski w tym wypadku można uznać jednak wyłącznie przedrostek „turbo”, tak dobrze wpisujący się w tendencje do maksymalizacji i wzrostu osobistego potencjału, serwowanego nam przez psychowashingowych mówców w wersji instant.
Przeczytaj też: Uważność na dobre życie
Sama koncepcja swojego „ja” jest szeroko opisywana w psychologii co najmniej od czasów książki Williama Jamesa The principles of psychology (Zasady psychologii), wydanej w 1890 roku, która zapoczątkowała trwające do dziś badania nad świadomością i jaźnią. Leliani swój Turbo Self Concept realizuje jednak za pomocą „manifestacji”, którą definiuje jako wszystko to, czego doświadczamy w naszym życiu – a dokładniej: „ściągamy do niego energetycznie”.
Self Concept jest zatem sposobem doświadczania siebie. Wierzymy, że nawet William James zgodziłby się z taką definicją koncepcji „ja”. Leilani przekonuje dalej, że wszyscy mamy negatywne założenia, które powstały w naszym życiu i które wpływają na nasz obecny stan. Na tę, faktycznie turbouproszczoną próbę definicji poznawczej najpewniej przystałby i sam ojciec terapii poznawczo-behawioralnej, profesor Aaron T. Beck. Leilani dynamicznie przechodzi jednak do taktyk zmiany swojego Self Conceptu i płynnym krokiem wchodzi w temat fizyki kwantowej, przekonując, że teorię tę można zweryfikować, dokonując „skoków kwantowych pomiędzy równoległymi wariantami rzeczywistości”.
Jako przykład podaje – a jakże – siebie, a pozbywanie się oporu (czytaj: wątpliwości) w zakresie możliwości realizacji swoich marzeń nazywa „jedyną blokadą na drodze do osiągnięcia sukcesu”. – Powtarzanie sobie „jestem idealna” otwiera nas na doskonałą wersję siebie, która już istnieje w równoległej rzeczywistości – tłumaczyła ze sceny. – Wystarczy powtarzać „jestem najlepszy”, „jestem wspaniały”, „tylko ja istnieję w mojej rzeczywistości”, a przyjdzie do nas to, czego chcemy.
Zdaniem Leilani takie afirmacje mogą sprawić, że uda nam się absolutnie wszystko – od zmiany wyglądu zewnętrznego, przez wzbogacenie się, po – tak, to nie żart – uniknięcie śmierci. Nie będziemy jednak wchodzić w kwestię zaprzęgania do teorii Self Conceptu fizyki kwantowej ani w absurdalność założenia, że manifestacja jest w stanie „przynieść bogactwo bez pracy”, a nawet „zmienić urodę koleżanki” (tak jak nie komentujemy w oczywisty sposób szkodliwych narracji coacha Mateusza Grzesiaka o leczeniu manifestacją polipów). Ciekawi nas jednak to, w jak szerokim zakresie Leilani odtwarza psychowashingowe wzorce – od upraszczania zapożyczonych z psychologii narracji, przez składanie niemożliwych do spełnienia obietnic i wspieranie postaw egocentrycznych, po budowanie autorytetu w oparciu o mit własnych doświadczeń (do czego jeszcze wrócimy).
Członkini „armii Leilani” wychodzi z przekonaniem, że jeśli coś jej się nie udaje w życiu, jest to wyłącznie jej wina. Z myślą, że odpowiednim Self Conceptem jest stawianie siebie na piedestale bez krytycznej autorefleksji.
Bo z czym wychodzi z takiego przemówienia członkini „armii Leilani”? Z przekonaniem, że jeśli coś jej się nie udaje w życiu, jest to wyłącznie jej wina („Widocznie nie manifestujesz dostatecznie mocno”). Z myślą, że odpowiednim Self Conceptem jest stawianie siebie na piedestale bez krytycznej autorefleksji. Z wizją banalnego, niedoścignionego wzoru osiągania sukcesu drogą na skróty, której – jak wiemy – nie da się sprostać, bo zazwyczaj nie obejmuje całości kontekstu (na przykład tego, że ojciec Leilani, „będąc wiceprezesem banku, a później przedsiębiorcą, interesował się literaturą dotyczącą samorozwoju i sposobami na zwiększenie możliwości kognitywnych w celach osiągania coraz lepszych wyników w biznesie” – jak opowiada w artykule sponsorowanym opublikowanym we „Wprost”).
O drodze na skróty słyszymy od jednej z uczestniczek spotkania. Po wystąpieniu Leilani kręci nam się w głowie. Wychodzimy na zewnątrz, głęboko oddychamy, gdy przysiadają się do nas dwie kobiety. Widząc nasze zbolałe miny, zagadują: – Dużo wrażeń, co? – Jedna z nich przyjechała na wydarzenie aż z Holandii. Twierdzi, że otworzyła się na takie metody, próbując „żyć pełnią życia”. Wspomina, że jej znajomi w większości nie zareagowali dobrze na jej udział w kongresie. Tu spotyka, jej zdaniem, ludzi bardziej otwartych, przyjaznych, „na wyższym poziomie świadomości”.
Druga z nich przyjechała na „duchowy urlop” – chciała poświęcić czas na rozwój osobisty. Jak zaznacza, jakiś czas temu „była w ciemnym miejscu” i potrzebowała zmiany. Zapytałyśmy, czy korzystała z pomocy psychoterapeuty. Powiedziała, że była na jednej wizycie, ale nie spełniła jej oczekiwań. – Nigdy nie wiadomo, na kogo trafisz
– stwierdziła. Na kongresie szuka informacji o hipnozie. Wskazuje, że poznała kilka osób oferujących takie usługi. – Szukam czegoś więcej, a hipnoza to pewnego rodzaju shortcut – puentuje.

Proponowane przez Mayę Ori i Leilani Szajek manifestacje to właśnie taki shortcut – obietnica skróconej drogi do uleczenia siebie. Tymczasem udowodnione naukowo techniki wyobrażeniowe wykorzystywane są w psychoterapiach różnych nurtów od lat, tyle że jako wsparcie terapii, a nie jej zastępstwo. W wydanej niedawno po polsku książce Kreatywne metody w terapii schematów pod redakcją Gillian Heath i Helen Startup czytamy, że praca wyobrażeniowa jest skuteczna jako mechanizm kwestionowania długotrwałych, głęboko zakorzenionych, wczesnych, nieadaptacyjnych schematów, które wiążą się z niezaspokojonymi potrzebami z dzieciństwa.
– Zaangażowanie w wyobrażenie ma zwiększyć zaangażowanie w przetwarzanie emocjonalne i stworzyć szansę na korektywne [czyli pozwalające zaznać prawidłowego wzorca relacji/reakcji – przyp. red.] doświadczenie, którego zabrakło w przeszłości, a które jest niezbędne do rozwoju i dobrostanu – tłumaczy psycholożka, psychoterapeutka i superwizorka z Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej, Magdalena Gąssowska-Szmidt. – Taka metoda pracy z wyobrażeniami odbywa się zawsze w określonym kontekście, po uprzednim omówieniu i przygotowaniu pacjenta do ekspozycji na ten rodzaj pracy. Po jej zakończeniu następuje zaś jej omówienie i integracja doświadczenia w terapii. Takim sytuacjom często towarzyszą silne emocje, więc to ważne, aby pacjent otrzymał bezpieczne warunki i właściwe wsparcie zarówno na drodze do realizacji ćwiczenia, jak i po jego zakończeniu.
Proponowane przez Mayę Ori i Leilani Szajek manifestacje to obietnica skróconej drogi do uleczenia siebie. Tymczasem udowodnione naukowo techniki wyobrażeniowe wykorzystywane są w psychoterapiach różnych nurtów od lat, tyle że jako wsparcie terapii, a nie jej zastępstwo
Nie każdy jednak przestrzega tych reguł. Ćwiczenie polegające na wyobrażeniowym powrocie do dzieciństwa zarządziła podczas swoich warsztatów, w których wzięło udział ponad pięćset osób, wspomniana Marianna Gierszewska. Uczestniczka warsztatów, która chce pozostać anonimowa, opisuje nam, że kilkugodzinne spotkanie z coachką skończyło się poleceniem zamknięcia oczu i wyobrażenia sobie siebie z dzieciństwa w jak najdokładniejszych szczegółach. „Wyobraź sobie, że siedzisz na ławce, a obok ciebie siedzisz mała ty. Popatrz na nią, podziękuj jej za to, że przetrwała…” – mówiła znana instagramerka. W wyniku ćwiczenia wiele osób na sali zaczęło płakać. Ludzie otwierali oczy w silnych emocjach, uczestniczka, z którą rozmawiamy, relacjonuje wiszące w powietrzu napięcie.
Po zakończeniu ćwiczenia Marianna podziękowała za uwagę i zniknęła za kulisami. Co stało się z uczestnikami w stanie emocjonalnego poruszenia? Jak przetworzyli to ćwiczenie? Czy je zinternalizowali? Jak wpłynie to na ich dalsze funkcjonowanie? To pytania, które zadaje się w indywidualnej pracy terapeutycznej, a nie grupowej, jednorazowej pracy warsztatowej. Ćwiczenie to może więc mieć charakter terapeutyczny, ale nie w tej sytuacji. Realizowane w warunkach warsztatowych pozostawia wiele wątpliwości zarówno co do skuteczności, jak i bezpieczeństwa jego zastosowania. Również tej kwestii Gierszewska nie skomentowała.
Coachingowy Dziki Zachód
Wracamy w ten sposób do problemu uprawiania technik terapeutycznych przez osoby niemające do tego odpowiednich kwalifikacji. A w tym kontekście zupełny Dziki Zachód panuje w sferze coachingu i tak zwanego sektora zindywidualizowanych usług kształceniowo-rozwojowych, od mentorów, przez trenerów mentalnych, po coachów kognitywnych i systemowych. Nie sposób określić nawet, jakie tytuły i nazwy kwalifikują się do tej kategorii – każdy może dysponować własną definicją coachingu, podobnie jak dopisywać do niej swoje koncepcje, formy konsultacji, terapie, programy szkoleniowe i kursy.
Jedynym oficjalnym dokumentem, określającym tę profesję, jest klasyfikacja zawodów i specjalności prowadzona przez Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej, w której widnieje pozycja „trener osobisty (coach, mentor, tutor)”. Zakres obowiązków takiej osoby opisano skrótowo: „pomaga klientowi dokonywać zmiany w rozwoju osobistym i zawodowym oraz realizacji wyznaczonych celów; wspiera proces zmiany we wszystkich obszarach życia; odkrywa niewykorzystany potencjał człowieka w sesjach indywidualnych i zbiorowych; wzbudza motywację do działania; wspólnie z klientem znajduje skuteczne rozwiązania”. W zadaniach zawodowych wpisano, co prawda, „przestrzeganie standardów etycznych” – ale co się kryje pod tym pojęciem, tego już nie określono. Poprosiłyśmy ministerstwo o rozwinięcie, ale do czasu publikacji nie otrzymałyśmy odpowiedzi.
Joanna Gutral i Marta Niedźwiedzka polecają do czytania – o szczęściu, przyjemności i samorozwoju

Współczesne rozumienie coachingu zapożyczono między innymi od W. Timothy’ego Gallweya – autora książki Wewnętrzna gra: tenis. Trening mentalny w sporcie i życiu, wydanej w Ameryce w latach 70., która do dziś uznawana jest za jedną z najważniejszych książek coachingowych na świecie (zachwyca się nią między innymi Bill Gates). Gallwey przekonuje w niej, że stworzona przez niego koncepcja „wewnętrznej gry” pomaga w osiągnięciu sukcesu zarówno w sporcie, jak i w biznesie. Istotny dla dzisiejszego pojęcia coachingu jest także uczeń Gallweya John Whitmore, brytyjski biznesmen i kierowca wyścigowy, którego książka Coaching. Trening efektywności została wydana w 1992 roku – tym samym, w którym powstała instytucja uznawana za pierwszą profesjonalną szkołę coachingu na świecie. Nazwa tej profesji nie jest więc przypadkowa – to w dużej mierze przełożenie praktyk trenerskich ze sportu, związanych ze zwiększaniem swojego potencjału i możliwości, na obszar osobisty.
– Jedna z szerzej obowiązujących definicji coachingu mówi o podnoszeniu efektywności. Nie wiem jednak, czy w całej mojej praktyce prowadziłam choć jeden proces, który skupiałby się na podnoszeniu produktywności, a nie na samym człowieku – mówi nam Małgorzata Sztejter.
Szeryfami na coachingowych preriach, podobnie jak w sferze psychoterapii, starają się zostać rozmaite organizacje, potwierdzające wiarygodność coachów pod warunkiem spełnienia określonych standardów oraz uznania wspólnego kodeksu etycznego.
Szeryfami na tych coachingowych preriach, podobnie jak w sferze psychoterapii, starają się więc zostać rozmaite organizacje, potwierdzające wiarygodność coachów pod warunkiem spełnienia określonych standardów (w które wpisuje się odbyta określona liczba godzin szkoleniowych, praktycznych i superwizyjnych) oraz uznania wspólnego kodeksu etycznego. International Coaching Federation – „ogólnoświatowa organizacja coachingowa, zrzeszająca profesjonalnych coachów, która stosuje jednolite warunki akredytacyjne na całym świecie” – chwali się ponad 50 tysiącami aktywnych posiadaczy ich akredytacji w skali globu. Zgodnie ze standardami federacji akredytacja jest przyznawana czasowo, istnieje obowiązek ciągłego podnoszenia kwalifikacji i superwizji, a proces coachingowy musi przebiegać „w oparciu o umowę lub kontrakt, który określa zakres odpowiedzialności oraz oczekiwania każdej ze stron”. Do kategorii odpowiedzialności jeszcze wrócimy.
Do określenia standardów etycznych i jakościowych w tej branży aspiruje również Izba Coachingu – „niezależna organizacja reprezentująca środowisko coachingowe w Polsce”, której misją jest „uznanie coachingu za profesję” oraz wykorzystywanie go „dla społecznego rozwoju”. Zapytałyśmy więc prezesa Izby, akredytowanego coacha i superwizora Bartosza Berendta, o to, w jaki sposób realizuje te cele. – Myślę o tym zawodzie bardziej jako o profesji zaufania społecznego, która będzie zdolna do samoregulacji w ramach środowiska i akredytacji niezależnych instytucji, a nie regulacji prawnych i ustawowych. Choć to na razie jeszcze marzenia. Sam nie wiem jednak, czy mając na względzie dobro klientów, jakaś odgórna regulacja nie okaże się niezbędna.
Co najbardziej przeszkadza w budowaniu takiego zaufania? Terapeuta uzależnień, Robert Rutkowski, w podcaście Przemka Górczyka stwierdził, że bez superwizji „grozi nam guruizm, czyli poczucie wyjątkowości. [Kiedy jesteś terapeutą,] przychodzą do ciebie ludzie, którzy patrzą na ciebie jak na boga, mistrza” – mówił. Superwizja, która pomaga w tej nierównej relacji nie poddać się egoistycznym instynktom, jest niezbędna również zdaniem Bartosza Berendta. – Służy ona weryfikacji kompetencji, rozwojowi oraz zapewnieniu coachowi autorefleksji nad tym, czy swoimi działaniami skutecznie i bezpiecznie wspiera klienta. Niekiedy superwizja pomaga w rozsądzeniu wątpliwości etycznych (na przykład w zakresie tajemnicy zawodowej) lub ocenieniu, czy sytuacja klienta nie kwalifikuje go na terapię. Bez superwizji zaczyna nam się wydawać, że wszystko robimy dobrze, jesteśmy nieomylni, a jeśli coś nie działa, to jest to wina przychodzącej na sesję osoby.
Szczególnie istotną kwestią jest więc rozdzielenie coachingu od terapii. Coach nie ma bowiem kompetencji do udzielenia wsparcia osobie w poważnym kryzysie zdrowia psychicznego – gdyż celem coachingu, w przeciwieństwie do psychoterapii, nie jest leczenie – a nierzadko nawet do rozpoznania takiego kryzysu. – Kompetentni coache, akredytowani w profesjonalnych organizacjach i przestrzegający kodeksów etycznych, mają wbite do głowy, że istnieje gruba linia oddzielająca terapię od sesji coachingowej – tłumaczy Sztejter. – Jeśli przychodzi na sesję człowiek w złym stanie psychicznym, w cierpieniu, z atakami paniki, epizodami autoagresji lub niezdolny do codziennego funkcjonowania, to będąc odpowiedzialnym coachem, odeślesz go do psychoterapeuty lub psychiatry. Niestety, niektórzy tego nie zrobią, bo nie pozwala im na to ego lub pazerność. Odesłanie klienta skutkuje przecież utratą dochodu.

Wspomniana już Agata Ch. – coachka transformacyjna, działająca na Instagramie pod nickiem @coachnaziemi – w zakładce „sesje” na swoim koncie pisze wprost: „Często przychodzicie do mnie na sesję z bólem, którego nie możecie nazwać. W trakcie sesji coachingowej, poprzez zadawanie odpowiednich pytań, stały kontakt z energią oraz moje czytanie przekazów, które przychodzą z pola, wspólnie dochodzimy do ukrytej prawdy pod twoim bólem”. Napisałyśmy więc do coachki maila, wcielając się w rolę potencjalnie zainteresowanej współpracą klientki. Opisałyśmy w nim objawy, które DSM-5 kwalifikuje jednoznacznie jako zespół stresu pourazowego (PTSD), wymagający interwencyjnego leczenia psychoterapeutycznego, czasem – w zależności od nasilenia objawów – także psychiatrycznego. Agata Ch. odpisała nam:
Zawsze zalecam słuchania się serca, jeśli Cię gdzieś ciągnie, to tam idź. Osobiście nie jestem zwolenniczką psychoterapii, ale to moje. Co do mojej metody pracy – tak, pracuję z traumami, choć przyznam Ci szczerze, że zazwyczaj są to traumy z dzieciństwa. Nie miałam jeszcze przypadku traumy po wypadku, natomiast uważam, że każda trauma (duża czy mała) rozdziera Jaźń na podobnych zasadach, także jeżeli będziesz nadal otwarta na sesję, chętnie Cię na nią przyjmę. (…) W załączniku wysyłam Ci ofertę, natomiast z racji na to, że nie pracowałam nigdy z kimś stricte po wypadku, chętnie dam Ci 20 procent zniżki na sesję.
– Głównym zagrożeniem w tym wypadku jest brak świadomości i bazowej psychoedukacji, na podstawie których osoba w kryzysie mogłaby podjąć racjonalną decyzję – mówi nam doktorka Magdalena Skotnicka-Chaberek. – Odwoływanie się do „słuchania serca” w przypadku PTSD doskonale pokazuje brak kompetencji i mechanizm tej pułapki. Bo serce podpowiada wtedy „unikaj, uciekaj”, mimo że słusznym krokiem jest zgłoszenie się po pomoc. Ponadto zaoferowanie zniżki jest tu formą manipulacji, perswazyjnym prezentem na wejściu, który ma zbudować relację, zarzucić wędkę. Jest to jednak prezent perfidny i niebezpieczny – bo jeśli sesja nie wyjdzie, winą obarczyć można korzystającą z niej osobę. Coachka przecież ostrzegała, że się na tym nie zna. Taka sytuacja może zwielokrotnić poczucie winy i wycofanie osoby w poważnym kryzysie zdrowia psychicznego.
Budując autorytet na lustrzanym odbiciu
Marianna Gierszewska tytułuje się z kolei „coachem kognitywnym i systemowym”. Na potwierdzenie swoich kompetencji przywołuje na swojej stronie Okolice Ciała kilka certyfikatów. Najważniejszym z nich jest „certyfikat kognitywny” dla „certyfikowanego coacha kognitywnego” z zakresu „soul, life & business”. Kurs trwa dziewięćdziesiąt trzy godziny (rozłożone na codzienne, trzygodzinne sesje przez kilka tygodni). Ale Gierszewska pisze na swojej stronie: „Wykorzystując zdobytą wiedzę i doświadczenie, stworzyłam autorską metodę warsztatową, której fundamenty sięgają klasycznych ustawień systemowych. W swojej pracy, łączę głęboką pamięć ciała, wizualizacje i porządki systemowe” [interpunkcja oryginalna – przyp. red.].
Opieranie się na własnych doświadczeniach jest strategią powracającą w wielu psychowashingowych praktykach – choć oczywiście nie każda autorska metoda pracy musi być psychowashingiem. Takie ujęcie sprzyja jednak podbudowywaniu swojego ego i budowaniu niepodważalnego autorytetu, bo nie sposób poddać takiej pracy wymiernej ocenie. – Gdy widzę coachów prężących się na Instagramie, robiących sobie nieustannie zdjęcia, opowiadających w kółko historie własnych sukcesów i podgrzewających komplementujące ich komentarze, pojawia mi się w głowie pytanie, o kim to właściwie jest. O kliencie czy o coachu? O pracy z ludźmi czy o kolekcjonowaniu głasków? Czy taki coach kontroluje w pracy swoje ego? – stwierdza Sztejter.
Pisząc o swojej „autorskiej metodzie”, wyrosłej z certyfikacji na coacha kognitywnego, ale nieograniczającej się do niej, Gierszewska powołuje się na własne doświadczenie. Pisze wprost: „Jakość, z którą przychodzę, została zbudowana nie tylko poprzez wykłady, warsztaty i praktyki, ale również przez własne doświadczenia”. Oraz: „Metodyka mojej pracy, opiera się o ustawienia systemowe, coaching kognitywny, NLP i komunikację transformującą. Wierzę jednak, że nawet bardzo znane narzędzia potrzebują usprawniania – dlatego prowadzone przeze mnie warsztaty opierają się także o autorskie techniki wizualizacji” [pisownia oryginalna].
Coachka powołuje się jeszcze na dwa certyfikaty – ukończenie dwudziestosześciogodzinnego kursu Transforming Communication (który organizacja wydająca certyfikat opisuje jako „model, dzięki któremu łatwiej skonsolidować zespół oraz porozumieć się z kontrahentami, współpracownikami i klientami, a także uzyskać synergię w działaniu, mieć większą satysfakcję zawodową i osobistą”) oraz kurs online Deepening Reflective Listening. Łącznie wykształcenie Gierszewskiej, na bazie którego prowadzi sesje terapeutyczne, konsultacje i kursy, to około 142 godziny szkolenia. Nie mamy też podstaw, by uznać, że poddaje swoją działalność superwizji. Zapytana przez nas o to mailowo nie odpowiedziała.
Warsztaty, które oferuje Gierszewska, nie dotyczą jednak wyłącznie samorozwoju, komunikacji w zespole czy „pogłębionego słuchania”. Przykładowo świadczy ona usługę „odwinięcia traumy i blokujących przekonań”. I obiecuje: „Dzięki tak rozmaitym doświadczeniom zdrowotnym, zawodowym, finansowym i osobistym mogę przyjść do Ciebie jako wsparcie i przewodnictwo. Mogę pomóc Ci wykreować miłość do siebie i swojego ciała, mogę wesprzeć Cię w ruszeniu z miejsca, pomóc znaleźć źródło odwagi i siły – tylko dlatego, że przez te ścieżki przeszłam już sama”. – Odpowiedzialny coach nie wnosi do sesji własnej perspektywy, nawet jeśli ma dwadzieścia, trzydzieści lat doświadczenia – mówi Sztejter. – Podpowiedziami i radami opartymi na własnym doświadczeniu może się dzielić mentor. Rolą coacha nie jest udzielanie rad, ale wspieranie rozwoju klienta na bazie jego własnych zasobów, na przykład poprzez zadawanie odpowiednio nakierowanych pytań czy pokazywanie klientowi niespójności w jego perspektywie.
ILE ZARABIA COACH?
Cennik usług
Marianna Gierszewska
• wydarzenie Moja prawdziwa dorosłość. Kiedy dzieciństwo staje się zasobem 449 zł
Maya Ori
• programy grupowe 3790 zł
• konsultacja (m.in. kwalifikująca do podjęcia indywidualnej pracy z coachką) 4370 zł
• sześciotygodniowy kurs online Miłość Zamiast Wojny z Mayą Ori 5620 zł
Tamara Gonzales Perea
• sesja 1:1 Analiza Snów – Odczytaj ukryte przekazy płynące z Twoich snów 550 zł
• sesja 1:1 Biznes Mentoring – Odkryj swoje powołanie i kreuj biznes z Duszą 550 zł
• sesja 1:2 (dla par) Komunikacja i mediacja w relacji 550 zł
Dawid Piątkowski
• trening mentalny sportowców (cena netto) 500 zł
• mentoring w zakresie rozwoju osobistego i duchowego (cena netto) 1000 zł
• mentoring biznesowy (cena netto) 2000 zł
Leilani Szajek
• kurs Manifestacja Przemiany Drugiej Osoby w 30 dni 1190 zł
• kurs Manifestacja Zdrowia i Perfekcyjnego Wyglądu 1190 zł
• audiobook Bajka o Manifestacji dla Dzieci 1333 zł
Anna Skura i Paweł Danielewski
• kurs 60 dni do szczęścia: mentoring osobistej i finansowej transformacji * 525 zł
* pakiet online, ** pakiet platinum ** 1145 zł
Life Balance Congress
• bilet wstępu w dniu wydarzenia (pakiet Woda) 899 zł
• bilet wstępu w dniu wydarzenia (pakiet Ogień) 5999 zł
Rozpoznanym przez nas wzorcem jest powoływanie się na własne doświadczenia, zwłaszcza gdy te dotyczą sukcesu finansowego (kłania się Leilani czy słynny coach Dawid Piątkowski, chwalący się na Instagramie – śledzonym przez ponad 150 tysięcy osób – kolekcją Porsche) lub przebytej choroby (ewentualnie doświadczenia poważnej traumy). W przypadku tej pierwszej okoliczności chodzi o zbudowanie autorytetu na bazie własnych osiągnięć oraz wykreowanie takiej wizji sukcesu, której prawie nikt nie jest w stanie sprostać, aby pozyskiwać w ten sposób wciąż nowych klientów, przekonanych opowieściami o jachtach i helikopterach. W przypadku tej drugiej kwestii autorytet buduje się zaś na podstawie pokonanych trudności. „Czteroletnia choroba, zakończona operacją ratującą życie, kreowanie swojej rzeczywistości od zera, budowanie życia opartego o odwagę, namiętności i pasję – to moje zasoby” – pisze Gierszewska na swojej stronie.
Z głównego problemu autorskich metod terapeutycznych i coachingowych – czyli niemożności potwierdzenia ich skuteczności
– wynika też łatwość zrzucenia z siebie odpowiedzialności przez ich twórców, jeśli praca nie przyniesie oczekiwanych skutków.
Podczas wystąpienia Moja prawdziwa dorosłość, które odbyło się w czerwcu, Gierszewska opowiadała między innymi o tym, że jest dzieckiem ocalałym od aborcji. Mówiła o przebytym zapaleniu jelita grubego, o byciu stomiczką. Podczas wystąpienia stwierdziła też, że jej choroba to wynik „traumy prenatalnej”, objaw psychosomatyczny nieuleczonych ran z dzieciństwa (choć nie istnieją naukowe dowody na istnienie takich zjawisk). I że proces zdrowienia stał się jej indywidualną ścieżką rozwoju, którą teraz może się dzielić. Traumatyczne przeżycia, jak już wspominałyśmy, nie są jednak uniwersalne, a przez to nie ma uniwersalnych sposobów na radzenie sobie z nimi. – Opowieść o tym, co udało się mnie, nigdy nie jest i nie będzie opowieścią o tym, co uda się tobie – mówi Sztejter. – Jeśli ktoś próbuje z tego wywieść uniwersalną prawdę, to znaczy, że nie rozumie podstaw odpowiedzialnej pracy rozwojowej z drugim człowiekiem.
Z głównego problemu autorskich metod terapeutycznych i coachingowych – czyli niemożności potwierdzenia ich skuteczności
– wynika też łatwość zrzucenia z siebie odpowiedzialności przez ich twórców, jeśli praca nie przyniesie oczekiwanych skutków. Na jednej ze swoich rolek Gierszewska mówi: „Co to znaczy, jeżeli my od wielu lat pracujemy ze sobą na różne sposoby, a zmiany cały czas nie ma? Z czego to może wynikać? (…) Kto jest za to odpowiedzialny? No oczywiście my jesteśmy za to odpowiedzialni. Proces to jesteś ty. Proces bazuje na tobie, proces bazuje na twojej pojemności, a przede wszystkim proces bazuje na twojej gotowości”.
W przypadku psychoterapii lub profesjonalnej sesji coachingowej nie jest to takie proste. – Odpowiedzialność jest sednem procesu coachingowego, bo chodzi w nim o to, żeby klient był w stanie wziąć odpowiedzialność za siebie i swoje życie – tłumaczy Berendt. – W tym sensie zawieszanie się na coachu jako pierwszym i ostatnim autorytecie nie jest coachingiem. To coach zarządza odpowiedzialnością za proces i klienta, choć oczywiście, jak w terapii, nie jest w stanie wykonać za niego pracy. Ale jeśli klient nie dokonał zmiany założonej na początku procesu, to może znaczyć, że terapeuta lub coach niewystarczająco dobrze zdefiniował i ustalił jego cel lub obszar pracy.
Potwierdza to także w odniesieniu do terapii doktorka habilitowana Agnieszka Popiel, psychoterapeutka poznawczo-behawioralna i lekarka psychiatrii, profesorka Uniwersytetu SWPS z tamtejszej Kliniki Terapii Poznawczo-Behawioralnej. – Terapia jest niesymetryczną relacją, w której faktycznie środek ciężkości jest po stronie pacjenta, jego woli wprowadzenia zmian w swoim życiu, co najczęściej wiąże się z wysiłkiem, pokonaniem trudności związanych z utrwalonymi często przez lata nawykami podtrzymującymi na przykład lęk czy smutek. Ale nawet przy najbardziej zmotywowanym pacjencie terapia poprowadzona bez odpowiednich narzędzi, właściwej konceptualizacji i rozpoznania może być w najlepszym razie zmarnowaniem wysiłku, czasu i pieniędzy pacjenta, a w gorszym wariancie może po prostu szkodzić.
Przeczytaj też: Szczęście i spełnienie: jak je znaleźć i utrzymać
Pod wspomnianą rolką Gierszewskiej ja, Joanna Gutral, dodałam komentarz, w którym wyraziłam swoją wątpliwość odnośnie do pacjenckiej odpowiedzialności. Wykształcona w nurcie poznawczo-behawioralnym napisałam o współpracy pomiędzy pacjentem a terapeutą, wskazując na odpowiedzialność leżącą po stronie specjalistów. Niejako posypałam wręcz głowę popiołem, mówiąc wprost, że jeżeli zabraknie odpowiednich technik i metod po stronie terapeuty, nawet najbardziej zmotywowany pacjent może nie otrzymać skutecznej pomocy. Komentarz ten – nikogo nieobrażający i niezłośliwy – nie tylko nie doczekał się odpowiedzi, ale niemal natychmiast został usunięty, a ja, Joanna, zablokowana.
To najprostszy sposób kreowania wyłącznie pozytywnego wizerunku w social mediach – zostawianie pod swoimi postami i wpisami tylko pochlebnych opinii, co przekłada się na tak zwany mechanizm społecznego dowodu słuszności. Brak negatywnych głosów czy odmiennych punktów widzenia daje wrażenie słuszności wypowiedzi. – W ten sposób, nawet jeżeli w pierwszym odruchu obserwujący nie zgadza się z tezą prezentowaną przez internetowego twórcę lub nie posiada względem niej konkretnej opinii, pod wpływem lajków i wyłącznie przychylnych komentarzy może dojść u niego do osłabienia wcześniej utrzymywanej postawy, a ostatecznie do jej zmiany – wyjaśnia doktor Krzysztof Leoniak z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.
Narzędzia tylko symboliczne
Czemu jeszcze służy budowanie swojego autorytetu w mediach społecznościowych? – Zajmujący się „life coachingiem”, którzy pracują indywidualnie z klientami, biorą za sesję średnio od 150 do 700 złotych – mówi nam Małgorzata Żukowska, prowadząca stronę prosperujjakocoach.pl. – Wyższe stawki obowiązują w coachingu biznesowym, od 500 złotych w górę do kilku tysięcy za godzinę. Ale największe pieniądze doświadczeni coache mogą zarobić na tak zwanym dochodzie pasywnym, pisząc książki, sprzedając kursy online lub prowadząc programy grupowe. Wtedy średnie zarobki mogą dochodzić do kilkuset tysięcy złotych rocznie lub – w przypadku coachingowych gwiazd – kilku milionów złotych.
Wejście na wspomniane spotkanie Moja prawdziwa dorosłość Marianny Gierszewskiej kosztowało 449 złotych. Maya Ori, która wystąpiła na Life Balance Congress, za konsultację, która może kwalifikować do podjęcia indywidualnej pracy z coachką, bierze 980 euro – czyli prawie 4400 złotych. Jej sześciotygodniowy program online Miłość zamiast Wojny z Mayą Ori to koszt 5620 złotych, a materiały z jej programów grupowych – 850 euro (prawie 3800 złotych).
Coaching istnieje w ciasnym splocie z kapitałem i klasą, z tym że pojęcie kapitału nie dotyczy w tym przypadku jedynie aspektu ekonomiczno-społecznego, ale także kulturowego i emocjonalnego.
Jeden z najbardziej znanych i – dzięki swoim wypowiedziom o konieczności „wypieprzania ze swojego życia przeciętniaków” lub robieniu prawa jazdy w Indonezji, żeby w Polsce móc „zapierdalać” bez punktów karnych – kontrowersyjnych coachów, Dawid Piątkowski, przedstawia z kolei na swojej stronie ceny netto za godzinę: 500 złotych za „trening mentalny sportowców”, tysiąc złotych za mentoring w zakresie „rozwoju osobistego i duchowego” i 2 tysiące złotych w przypadku mentoringu biznesowego. Średnia cena kursów online Leilani Szajek wynosi zaś 1190 złotych (na przykład Kurs Manifestacja Miliardów, Kurs Manifestacja Przemiany Drugiej Osoby w 30 dni czy Kurs Manifestacja Zdrowia i Perfekcyjnego Wyglądu). Bez wątpienia można więc stać się milionerem, zarabiając na „uczeniu” ludzi bycia milionerami. Jeśli jednak i wam nasuwa się pytanie, czy „manifestowanie miliardów” jest nadal potrzebne osobom, które stać na takie kursy, to nie jesteście w tej refleksji osamotnieni. Podobne pytania nasuwały nam się, gdy kupowałyśmy bilety na Life Balance Congress (w dniu kongresu najtańsze wejście kosztowało 899 złotych, a najdroższe – 5999 złotych).
„Choć instruktorzy coachingu oraz coachowie twierdzą, że ta forma wsparcia istnieje niemal od zawsze, to należy zauważyć, że coaching jest zjawiskiem stosunkowo nowym, silnie związanym z późnokapitalistycznymi stosunkami ekonomiczno-społecznymi” – pisze Michał Mokrzan w książce Klasa, kapitał i coaching w dobie późnego kapitalizmu. Antropolog przekonuje, że coaching ma na celu „wyposażanie jednostek i grup zawodowych w symboliczne i materialne narzędzia do radzenia sobie ze społecznymi i osobistymi zagrożeniami związanymi z późnokapitalistycznymi warunkami życia: prekaryzacją zatrudnienia, osobistym zadłużeniem, uelastycznieniem pracy, osamotnieniem czy też indywidualizacją”. W tym sensie, jak twierdzi autor, coaching istnieje w ciasnym splocie z kapitałem i klasą, z tym że pojęcie kapitału nie dotyczy w tym przypadku jedynie aspektu ekonomiczno-społecznego, ale także kulturowego i emocjonalnego.
Za kapitał emocjonalny Mokrzan uznaje dyspozycje „związane między innymi z rozkwitem opierających się na psychologii pozytywnej praktyk rozwoju osobistego, do których oprócz coachingu należą także spotkania z mówcami motywacyjnymi, trenerami mentalnymi, poradniki psychologiczne oraz książki samopomocowe”. Coachingowy Dziki Zachód nie wyrósł w końcu w próżni. Stworzony przez późny kapitalizm rynek nie bierze jeńców, nie wybacza słabości, a wykwit coachów i terapeutów tylko ten stan rzeczy potwierdza. Podaż nie zaistniałaby, gdyby nie popyt, a popyt wytworzyła nieludzka strona samego rynku, której początki dostrzegali już ponad siedemdziesiąt lat temu Riesman czy Rieff. Tak powstało perpetuum mobile. Niektóre warianty coachingu to doskonałe produkty kapitalizmu, jako że przerzucając odpowiedzialność za niedostateczną efektywność na jednostkę, wytworzyły mechanizm naprawiania tejże efektywności, stawiając za cel wspieranie „ludzi sukcesu”, a więc najbardziej efektywnych pracowników.
To doskonała strategia biznesowa – nie wyposażając swojego klienta w narzędzia nakierowane na samodzielność, coache przekonują go o konieczności ciągłego inwestowania w swój rozwój.
Zrzucając z siebie odpowiedzialność, psychowashingowi terapeuci i coache robią coś jeszcze: nie ustalają warunków brzegowych procesu, przez co mogą go kontynuować bez końca. To doskonała strategia biznesowa – nie wyposażając swojego klienta w narzędzia nakierowane na samodzielność, przekonują go o konieczności ciągłego inwestowania w swój rozwój. Dzięki temu klient pozostaje klientem, a nierzadko wręcz uzależnia się od trwania w procesie. – Narzucanie ciągłego przymusu samorozwoju, jeżeli trafi na podatny grunt, może sprawić, że osoba na przykład z zapędami perfekcjonistycznymi nigdy nie osiągnie satysfakcji z życia. Ciągle będzie gonić marchewkę, którą ma przywiązaną przed sobą na sznurku – podkreśla Skotnicka-Chaberek.
Psychoterapeutka i filozofka Cveta Dimitrova w tekście Dominiki Tworek Kultura wiecznej terapii w „Tygodniku Powszechnym” podkreśla z kolei, że „w dobrze poprowadzonej terapii fundamentalne jest właśnie nabywanie umiejętności godzenia się z nieuchronnością utrat oraz wykształcanie odporności pozwalającej radzić sobie z trudnościami, których nie da się w życiu uniknąć. Problemem jest więc logika rynkowa, która monetyzuje również nasz ból i nasze cierpienie, a także roznieca pragnienia, które z istoty są niemożliwe do spełnienia”.
Świadomość pułapek
Szukając remedium na psychowashingowe pułapki, nie odkrywamy więc Ameryki – jedynym narzędziem walki w tym zakresie jest świadomość pułapek. – Gdybyśmy wprowadzili podstawową psychoedukację do szkół, odcięlibyśmy psychowashingowi choć częściowo źródło zasilania. Łapanie się na takie niebezpieczne praktyki wynika przede wszystkim z braku wiedzy i kompetencji do ocenienia czyjejś wiarygodności – zauważa Sztejter.
Po tym, jak do sieci wypłynęło kilka nagrań z Life Balance Congress, spotkałyśmy się z głosami określającymi jego uczestników mianem „świrów”, „desperatów” i „odklejeńców”. Nie trzeba chyba tłumaczyć, co z tymi określeniami jest nie tak. Ciekawe jest jednak to, że słowa te nie miałyby szansy zostać użyte wewnątrz bańki, która mianuje się wrażliwą społecznie i nastawioną na szacunek dla odmienności, gdyby odnosiły się do członków tej bańki lub osób praktykujących te same metody samopoznania. Jesteśmy jak najdalsze jakiejkolwiek formie pogardy czy oceny.
Nie wątpimy, że część klientów Leilani Szajek, Marianny Gierszewskiej czy Agaty Ch. czerpie z pracy z nimi realne korzyści. Że takie narracje i formy wsparcia są dla nich wartościowe, a nierzadko też skuteczne. Że nie znajdują oni dla siebie miejsca w obszarze tradycyjnej medycyny, psychoterapii czy certyfikowanego coachingu, ponieważ poszukują metod powiązanych z duchowością czy afirmowaniem sukcesu. I podkreślamy: nie każdy niecertyfikowany coach i terapeuta uprawia psychowashing – tak jak nie każdy klient czy obserwator osoby uprawiającej psychowashing musi wpaść w jego pułapki.
Nie każdy niecertyfikowany coach i terapeuta uprawia psychowashing – tak jak nie każdy klient czy obserwator osoby uprawiającej psychowashing musi wpaść w jego pułapki.
Kiedy próbowałyśmy poskładać myśli na kongresie, konfrontując się z tym, że za 150 złotych możemy zbadać aurę, a za 200
– czyli średni koszt sesji psychoterapeutycznej w Warszawie – butelkę z kryształem, która wesprze moc naszych manifestacji, wpadłyśmy na Macieja, który pomagał koleżance przy jednym ze stoisk. Polecił nam działalność i wystąpienie Dawida Piątkowskiego, którego na TikToku śledzi 127 tysięcy osób. Piątkowski nazywa siebie multimilionerem, autorem bestsellerowych publikacji, mentorem, coachem i utytułowanym sportowcem (chociaż jego osiągnięcia sportowe, czyli deklarowane medale Mistrzostwa Polski w tenisie ziemnym, podaje w wątpliwość Przemysław Mamczak z serwisu weszlo.com, który nie znalazł Piątkowskiego na liście wyników żadnych krajowych mistrzostw poza występami w deblu w trzech turniejach dla nastolatków).
Piątkowski zaimponował Maćkowi właśnie sportowym duchem. Maciej mówi, że gdy był na kongresie rok temu, usłyszał z ust Piątkowskiego zdanie, które zmieniło jego podejście: „W życiu jest jak w sporcie i jeżeli coś robisz, musisz to robić z pełnym zaangażowaniem. W życiu i w relacjach”. Po chwili Maciek dodał: – A kasa przyjdzie wtedy sama. – Chciałyśmy dopytać, co ma konkretnie na myśli i czy w uwielbieniu dla Piątkowskiego nie przeszkodziły mu kontrowersyjne wypowiedzi coacha, ale ten ubiegł nas mówiąc, że jeżeli przyjdziemy na jego stoisko, przy zakupie leczących okularów dostaniemy darmowe badanie wzroku. Nasza odmowa urwała rozmowę.
W przerwie między prelekcjami poznałyśmy też dziewczynę siedzącą na leżaku w oczekiwaniu na sesje oddechowe. Jak sama mówi, „bawi się w instagramerkę”, a bilet otrzymała w ramach współpracy. Rok temu miała wypadek, który sprawił, że postanowiła odmienić swoje życie. Jest rozczarowana tradycyjną medycyną – uważa, że lekarze nie potraktowali jej holistycznie, nie uprzedzili o skutkach działania leków. Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, zaczęła czytać o dietach, dbaniu o równowagę psychiczną, jodze, medytacji. Nie wszystko na kongresie jej się podoba, ale przekonuje nas, że najważniejsze jest sprawdzanie, jak reaguje ciało, co pozwala znaleźć wewnętrzną równowagę i harmonię. Mówi, że wielu jej znajomych na wieść o jej udziale w kongresie zareagowało śmiechem, ale nie zniechęciło jej to do udziału. Otwarcie mówi, że szuka swojej drogi. Pytamy, po czym pozna, że ją znalazła. Odpowiada: – To się po prostu czuje.
W kwestii czucia najlepszego podsumowania dokonuje w rozmowie z nami doktorka Skotnicka-Chaberek: – Wbrew magicznym obietnicom nie ma jednego, trwałego sposobu na szczęście. Życie w zdrowiu polega na doświadczaniu wszystkich emocji, a praca nad sobą zawsze jest procesem.
Procesem – dopowiadamy – który dla każdego może być inny. Wybrany dowolnie. Ale w żadnym wiarygodnym wariancie nie będzie on shortcutem.
Ten artykuł powstał również dzięki osobom takim jak Ty. To nasi prenumeratorzy i subskrybentki przyczyniają się do wydawania Pisma. Dołącz do nich. Zamów prenumeratę lub dostęp online.
Więcej materiałów o psychologii i samorozwoju przeczytasz lub wysłuchasz na magazynpismo.pl/psychologia