W reportażu udowodniłem, że za degradującą środowisko rekultywacją, prowadzoną niezgodnie z przepisami przez spółkę Irreco, stoją między innymi ludzie powiązani z wywodzącą się ze Śląska mafią śmieciową. Zająłem się tą sprawą, bo mieszkańcom Mirocina Dolnego i tamtejszej przyrodzie działa się krzywda, a nikt nie chciał im pomóc. Pisząc „nikt”, mam na myśli przede wszystkim urzędników i samorządowców z lubuskiego urzędu marszałkowskiego i nowosolskiego starostwa, a także polityków. Bo to właśnie oni pozwolili na prowadzenie rekultywacji przy użyciu ogromnych ilości odpadów, a później niewystarczająco nadzorowali prowadzone prace.
Walka mieszkańców przypominała walenie głową w mur. Na organizowane przez nich protesty nie przyjeżdżali lokalni samorządowcy ani politycy. Gdy mieszkańcy bili na alarm w sprawie cuchnących odpadów, które nie powinny być używane podczas rekultywacji, nikt nie chciał słuchać. Pisma, które wysyłali do licznych instytucji, bagatelizowano.
Od publikacji tekstu na łamach „Pisma” minęły prawie trzy miesiące. W tym czasie trochę się zdarzyło, na przykład trzykrotnie zebrał się sztab kryzysowy w starostwie. Nie wzbudził on jednak zainteresowania mediów publicznych, a przedstawicielom urzędu marszałkowskiego i starostwa w trakcie posiedzenia sztabu nie towarzyszyli pracownicy mediów samorządowych, wydawanych przez urzędy za publiczne pieniądze w celach propagandowych. Zabrakło radnych powiatowych i wojewódzkich. Nie przyjechali lubuscy posłowie i senatorowie, a lokalne władze nawet nie pomyślały, żeby zaprosić ich na posiedzenie sztabu i zaapelować o wsparcie.
– Objętość odcieków trzeba już liczyć w tysiącach litrów, a wkrótce będzie ich z pewnością jeszcze więcej – przestrzegł na posiedzeniu sztabu Mirosław Ganecki, ówczesny szef lubuskiego WIOŚ. Wyniki badań porównał z tymi z 2021 roku.
W trakcie posiedzenia inspektorzy lubuskiego Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska (WIOŚ) zaalarmowali, że rośnie ilość odcieków sączących się z odpadów zwiezionych do Mirocina Dolnego, a następnie niewłaściwie użytych do rekultywacji. To blisko 230 tysięcy ton odpadów, głównie zmielonych śmieci i osadów ściekowych. Odcieki gromadzą się na rekultywowanym terenie, ponieważ od 2020 roku nikt nie zadbał o stworzenie rowu opaskowego służącego do ich odprowadzania ani wybudowanie specjalnego zbiornika do ich tymczasowego przetrzymywania. Na zdjęciach zrobionych dronem zgromadzone odcieki przypominają taflę jeziora o pięknej, niebieskiej barwie. To jednak toksyczny koktajl, pełny zanieczyszczeń, w tym metali ciężkich. Od kilku lat przenikają one do gruntu.
Przeczytaj też: Mafia śmieciowa po polsku
Stężenie miedzi wzrosło o 47 procent, cynku – o 83 procent, ołowiu – o 86 procent, niklu – o 100 procent, azotu – o 328 procent, fosforanów – o 434 procent, a niezwykle groźnego, bo rakotwórczego, chromu – o 500 procent. Dopuszczalne normy metali ciężkich co prawda nie zostały przekroczone, Ganecki zaznaczył jednak, że to może być kwestią czasu: – Niepokoi poziom i tempo wzrostu stężenia tych metali – zaalarmował.
To zagrożenie dla wód gruntowych. Wykonane w 2024 roku badania nie wykazały wprawdzie ich skażenia, ale w opinii Ganeckiego te wyniki nie są wiarygodne, ponieważ piezometry, czyli specjalne studnie głębinowe, z których pobierane są próbki, znajdują się w zbyt dużej odległości od rekultywowanego terenu. Gdy przed laty wydawano zgodę na prowadzenie rekultywacji, nikt w lubuskim urzędzie marszałkowskim ani nowosolskim starostwie nie zwrócił na to uwagi. W trakcie posiedzenia sztabu z ust Ganeckiego i Artura Tararuja, nadleśniczego z Nowej Soli, padły deklaracje, że powstaną nowe piezometry. Nie wiadomo jednak, kiedy to się stanie, bo ich koszt szacowany jest na dziesiątki tysięcy złotych.
Inspektorzy WIOŚ po raz pierwszy sprawdzili poziom zasolenia rozlewiska, który bada się, oznaczając przewodność elektrolityczną wody. Wahała się ona od 15 do nawet 42 tysięcy mikrosimensów (μS). Dla porównania: przewodność wody w Bałtyku wynosi 12,5 tysiąca mikrosimensów. Wody z kranu – 250 mikrosimensów.
– Wzrost świadczy o tym, że na składowisku dzieje się coś bardzo niedobrego – ocenił Ganecki. – Nie ma tam procesu samooczyszczania, który powinien towarzyszyć rekultywacjom. No ale czemu tu się dziwić, skoro wykonanie rekultywacji w Mirocinie Dolnym przypomina sadzenie drzew korzeniami do góry? Tam nie ma nawet warstw rekultywacyjnych. Wszystko jest wymieszane!
W trakcie sztabu kryzysowego wybrzmiało pytanie o to, jakiego rodzaju odpady w rzeczywistości zwieziono do Mirocina Dolnego, skoro poziom zanieczyszczeń rośnie tak szybko. W odpowiedzi mogłyby pomóc skrupulatne badania rekultywowanego terenu prowadzone na dużych głębokościach. Ich wykonanie jest dzisiaj jednak niemożliwe przede wszystkim z powodu zalegających tysięcy litrów toksycznych odcieków z odpadów. Na tak grząskim gruncie nie da się wykonać odwiertów.
W trakcie sztabu kryzysowego starościna Iwona Brzozowska oraz inni uczestnicy posiedzenia zobowiązali przedstawicieli spółki Irreco do wywiezienia niebezpiecznych odcieków. Zalegają one jednak do dziś, bo spółka od wielu miesięcy nie prowadzi tam żadnych prac. Jej przedstawiciele nie tylko nic sobie nie robią z widma skażenia wiszącego nad terenem, ale w trakcie sztabu kryzysowego zażądali też pozwolenia na dalsze zwożenie odpadów, na czym zarobiliby kolejne miliony złotych. Starościna nie wyraziła na to zgody. Decyzję Brzozowskiej przedstawiciele spółki zaskarżyli do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Rozstrzygnięcia jeszcze nie zapadły.
Siódmego marca do lubuskiego urzędu marszałkowskiego, który pozwolił na prowadzenie rekultywacji, a także do nowosolskiego starostwa, które wydało zgodę na zwożenie ogromnych ilości odpadów, weszli funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Zabrali wszystkie dokumenty dotyczące tej sprawy. „Z uwagi na dobro trwającego postępowania na tym etapie Centralne Biuro Antykorupcyjne nie udziela informacji (…). Więcej informacji ewentualnie udzielić może gospodarz prowadzonego postępowania, Prokuratura Okręgowa w Katowicach” – taki otrzymałem komentarz z CBA.
Sprawę Mirocina Dolnego, wsi położonej w województwie lubuskim, prowadzi prokuratura z odległych Katowic, bo właśnie ze Śląska pochodzą ludzie, w tym członkowie mafii śmieciowej, którzy byli powiązani z tą rekultywacją. „Prokuratura Okręgowa w Katowicach prowadzi śledztwo dotyczące nieprawidłowości w składowaniu odpadów w Mirocinie Dolnym” – poinformowała mnie prokuratorka Marta Zawada-Dybek, rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Po kolejnych moich pytaniach odpisała: „Na obecnym etapie sprawy nie przekazujemy innych informacji”.
W marcu poszedłem na konferencję prasową, w której uczestniczyli Elżbieta Polak, dziś posłanka Platformy Obywatelskiej, a jeszcze niedawno marszałkini województwa lubuskiego, oraz Stanisław Tomczyszyn, obecnie poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego, do niedawna wicemarszałek, który w urzędzie marszałkowskim nadzorował sprawy związane z ochroną środowiska, więc również rekultywacje. Mimo że konferencja dotyczyła zbliżających się wyborów samorządowych, wytknąłem posłance i posłowi, że jako osoby do niedawna decyzyjne w urzędzie marszałkowskim ponoszą współodpowiedzialność za to, co się wydarzyło w Mirocinie Dolnym. Odpowiedzieli, że psuję im święto, że to nie jest miejsce i czas na zadawanie takich pytań, że nie jestem normalny i robię sobie wodę z mózgu.
„Rekultywacja terenów zdegradowanych”, to pięknie brzmi. Tych miejsc nie nazywa się już nawet śmietniskami, tylko „terenami zdegradowanymi”.
Po publikacji reportażu w „Piśmie” wysyłałem go do lubuskich samorządowców i parlamentarzystów, bo miałem nadzieję, że wreszcie wesprą mieszkańców Mirocina Dolnego w walce. Otrzymałem tylko trzy odpowiedzi. „Wysłał Pan do radnych sejmiku?” – odpisał mi jeden z radnych powiatu nowosolskiego. „Znam temat, czytam i śledzę i żałuję, że sejmik jest dopiero 18 marca. Interpelacje w tej sprawie nie mają sensu” – odpowiedziała radna wojewódzka (temat do dziś nie wybrzmiał na posiedzeniu sejmiku lubuskiego). „Mafia śmieciowa zainstalowała się nawet w sejmie” – odpisała mi Anita Kucharska-Dziedzic, lubuska posłanka z Lewicy. W marcu weszła w skład sejmowej podkomisji do spraw monitorowania gospodarki odpadami. Zadeklarowała, że temat Mirocina Dolnego poruszy na posiedzeniu tej podkomisji. Pierwsze zaplanowano na koniec kwietnia, ale tylko po to, by zatwierdzić harmonogram prac.
Temat rekultywacji wybrzmiał na początku marca w trakcie sesji rady powiatu. – Mafie śmieciowe świetnie się przezbroiły – zauważył radny Przemysław Ficner w trakcie obrad. – Przestają podrzucać śmieci, teraz robią rekultywacje. „Rekultywacja terenów zdegradowanych”, to pięknie brzmi. Tych miejsc nie nazywa się już nawet śmietniskami, tylko „terenami zdegradowanymi”. Mamy ich całkiem sporo. To są dziury, które zostały na przykład po wydobywaniu kruszywa. – Radny Ficner przestrzegł, że również do tych dziur mafie śmieciowe zaczną zwozić śmieci. – Wystarczy, że otrzymają pozytywne decyzje w urzędzie marszałkowskim i starostwie.
Na sesję przybyli przedstawiciele mieszkańców Mirocina Dolnego. Głos w ich imieniu zabrał Maciej Sytniejewski. Podejście starościny Brzozowskiej do tematu rekultywacji i zwożenia tam niewłaściwych odpadów podzielił na trzy okresy.
Pierwszy opisał tak: – Panika, gdy w 2020 roku zaczęto zwozić duże ilości osadów ściekowych.
Drugi: – Pani starosta oszukiwała i okłamywała nas, mieszkańców. Przez prawie dwa lata próbowała nam wmówić, że wszystko jest dobrze, choć WIOŚ dwukrotnie wskazał, że pani starosta nie działa zgodnie z prawem.
Trzeci okres: – Ostatecznie w październiku 2022 roku podejście pani starosty się zmieniło. Zaczęła zamiatać sprawę pod dywan i próbowała pokazać, jaka to jest dobra dla wszystkich.
Sytniejewski wytknął Brzozowskiej, że nie potrafiła zapewnić mieszkańcom poczucia bezpieczeństwa. – Teraz pani starosta może sobie ucieknie na inne stanowisko, a my przez kolejne lata będziemy żyli w niepewności – przestrzegł, mając na myśli fakt, że Brzozowska, która jako starościna nowosolska ponosi współodpowiedzialność za stan rekultywowanego terenu, postanowiła ubiegać się w wyborach samorządowych o stanowisko wójciny gminy Kolsko.
Brzozowska nie odniosła się do słów mieszkańca. Zrobił to wicestarosta Waldemar Wrześniak, który w starostwie odpowiada za sprawy związane ze środowiskiem, więc również za rekultywacje. – Niechęć do naszych działań na pewno jest uzasadniona – przyznał. – Natomiast muszę wyprostować pewne wypowiedzi. Decyzja, którą wydało starostwo, o odzysku i przetwarzaniu odpadów, była wielokrotnie weryfikowana przez różne organy. Na wniosek Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i Generalnego Inspektoratu Ochrony Środowiska wszystkie zarzuty były umarzane. Po prostu organy, które weryfikowały, stwierdziły, że decyzja ma moc prawną. Nikt jej od strony prawnej nie podważył – argumentował Wrześniak.
Siódmego kwietnia w wyścigu o fotel wójta gminy Kolsko Brzozowska pokonała Pawła Zapeńskiego, przewodniczącego rady w tej gminie, stosunkiem głosów 813 do 786. Fotel starosty opuści na przełomie kwietnia i maja. Zapytałem mieszkańców gminy Kolsko o to, czy głosując na Brzozowską, brali pod uwagę kwestię nieprawidłowości dotyczących rekultywacji. Odpowiadali, że nie, bo Mirocin Dolny leży w innej gminie i ich ta sprawa nie dotyczy. Brzozowskiej byli wdzięczni za to, że jako starościna wpompowała w ich gminę sporo pieniędzy z budżetu powiatu. Wyremontowała między innymi drogę i most.
Wrześniak w wyborach 7 kwietnia walczył o mandat radnego powiatowego. Nie dostał się do rady, bo zdobył tylko 139 głosów (w poprzednich wyborach, pięć lat temu, uzyskał ich ponad tysiąc). Wicestarostą przestanie być na przełomie kwietnia i maja. Zapytałem mieszkańców Pleszówka – dzielnicy Nowej Soli, okręgu wyborczego, w którym startował Wrześniak – o przyczyny jego porażki. W wielu odpowiedziach usłyszałem, że nie głosowali na swojego sąsiada między innymi właśnie z powodu rekultywacji w Mirocinie Dolnym i nieprawidłowości, o których czytali w prasie.
Wciąż nie wiadomo, jaki los spotka Artura Malca i Jerzego Raczyńskiego, czyli dyrektora i wicedyrektora departamentu środowiska w urzędzie marszałkowskim. To ich podpisy widnieją na wielu dokumentach dotyczących rekultywacji, wydawanych przez ten urząd. O tym, czy zachowają swoje stanowiska, zadecydują nowe władze województwa. Do ich zaprzysiężenia dojdzie najprawdopodobniej w maju.
Trzy tygodnie przed wyborami, 18 marca, Marek Cebula, nowy wojewoda lubuski, odwołał Mirosława Ganeckiego ze stanowiska szefa lubuskiego WIOŚ. – Mamy inne koncepcje funkcjonowania tej instytucji i dbania o ochronę środowiska – powiedział mi wojewoda.
– Dla mnie to jest akt zemsty – skomentował Ganecki. Nie ma sobie nic do zarzucenia ani w sprawie Mirocina Dolnego, ani w innych sprawach, takich jak pożar toksycznych odpadów w Przylepie czy problemy ze śmietniskami. – W województwie lubuskim jest mafia śmieciowa – przestrzegł. Jako powód jej zagnieżdżenia się wskazał nie tylko sąsiedztwo polsko-niemieckiej granicy, czyli gardła, którym śmieci z Europy Zachodniej są nielegalnie przewożone na wschód, ale też kulawe przepisy i często niezrozumiałe, bezrefleksyjne decyzje urzędników. – Przecież firmę, która chce prowadzić rekultywację, trzeba zweryfikować, trzeba sprawdzić miejsce, zbadać dokumenty. Tego w przypadku Mirocina Dolnego zabrakło – skwitował.
Choć na rekultywowanym terenie nadal pojawia się Józef Garboś, czyli były prezes Irreco, to niedawno lawety zabrały stamtąd ciężki sprzęt. Ludzie, którzy nadzorowali ładowanie sprzętu, przyjechali do Mirocina Dolnego między innymi porsche na poznańskich tablicach rejestracyjnych i nową limuzyną audi Q7 na tablicach z województwa kujawsko-pomorskiego. Przy wjeździe stanęli mężczyźni, którzy zachowywali się jak ochroniarze i nie wpuszczali postronnych osób.
– Dokąd wywożą te spychacze i koparki? – zastanawiali się mieszkańcy Mirocina Dolnego. – Może w kolejne miejsce gdzieś w Polsce, gdzie będzie prowadzona taka pseudorekultywacja jak u nas? – dopytywali.
– Zabrali wszystko, teraz stoi tam tylko jakaś buda – martwi się Krzysztof Raczykowski, sołtys Mirocina Dolnego. – Po co były te sztaby kryzysowe, skoro nic z nich nie wynikło? – pyta. – Urzędnicy rozmawiali z przedstawicielami Irreco tak, jakby to byli uczciwi ludzie, nie oszuści i przestępcy – denerwuje się. – A nas lekceważyli i nadal lekceważą, choć przecież jesteśmy naocznymi świadkami tego wszystkiego, co się wydarzyło w Mirocinie Dolnym – podkreśla sołtys.
Przeczytaj też: Siedlisko, udzielne księstwo wójta
– Urzędnicy odpowiedzialni za tę rekultywację odchodzą na emerytury lub zmieniają stanowiska, spółka być może błyskawicznie zapadnie się pod ziemię, a my zostaniemy ze śmieciami, które pod ziemię będą się zapadać ze sto lat – martwi się Adrian Pikulski, radny gminy Kożuchów. – Mam wrażenie, że w osobach odpowiedzialnych za tę rekultywację nie ma żadnej refleksji – ocenia. Nadzieje pokłada w ludziach, którzy już wkrótce przejmą stery w starostwie powiatowym. Czy jednak będą mieli tyle siły i determinacji, żeby w jakiś sposób pomóc? – Pikulski wątpi.
Krystyna Haniszewska, emerytowana katechetka, boi się, co to będzie, gdy przyjdzie upalne lato: – Pewnie znowu zacznie śmierdzieć i ten smród będzie nas truł i dusił. Śmieciowi przestępcy zdewastowali u nas przyrodę, zwieźli coś tak okropnego w pobliże naszych domów, a to wszystko na oczach urzędników i polityków. I do dziś nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności.