Wersja audio
Profesor Hołówka czeka na mnie w Zakładzie Filozofii Analitycznej przy Krakowskim Przedmieściu. Pokój jest na poziomie ulicy. Za oknem biegają studenci, spieszą się przechodnie. Wchodzę z lekkim niepokojem.
Wiele lat temu spędziłam tu dużo czasu. Także z profesorem Jackiem Hołówką.
Oboje jesteśmy teraz starsi.
Jak się pan czuje, kochany panie profesorze?
A nieźle, dziękuję.
Nic panu nie dokucza?
Prawie nic. Skończyłem osiemdziesiąt lat i jedyny dokuczliwy problem, jaki mam, to uszy. Krótko mówiąc, ogłuchłem. Covid zupełnie wyłączył mi prawe ucho, a w lewym muszę nosić aparat, bo zostało mi tam jakieś trzydzieści procent słuchu.
Trudno się z tym żyje?
E, bez przesady, nie aż tak. Czasem nawet wygodniej! Tyle że przez pięćdziesiąt lat byłem fanatycznym fanem opery, a teraz nie mam jej jak słuchać. I nie chodzi o to, widzi pani, że gorzej słyszę – to rozumiem, wiem, jestem na to gotowy, mogę przecież puścić głośniej, mogę użyć aparatu. Ale straciłem coś takiego jak słuch muzyczny. Nawet nie wiedziałem, że to jest jakiś osobny rodzaj słuchu! Nie dostrzegam muzyki w muzyce, a gdy ktoś obok mnie coś gra, to jestem święcie przekonany, że okropnie fałszuje. Niedawno na przykład był powtórny pogrzeb profesora Jana Łukasiewicza, bo przywieziono jego szczątki na Powązki. I ja na ten pogrzeb poszedłem, bo mam do Łukasiewicza duży sentyment. Wie pani, mam nadzieję, kto to był?
Panie profesorze! Sam mnie pan o nim uczył. Filar szkoły lwowsko-warszawskiej. Wymyślił logikę trójwartościową – czyli taką, w której są nie tylko prawda i fałsz, ale jeszcze taka „chyba-prawda”.
No wspaniale. Jakbym słyszał samego siebie. Łukasiewicz po prostu widzi, że świat nie jest czarno-biały i – na przykład – czasem pada, czasem nie pada, a czasem znów, kiedy jest mgła i mżawka, to „chyba pada”. Może nasza wiedza to głównie chyba-wiedza? Tak czy siak, Łukasiewicz wymyślił też zapis logiczny, który nie korzysta z nawiasów, więc kiedyś wszystkie komputery na świecie z konieczności używały zapisu Łukasiewicza – wielki człowiek, naprawdę.
No więc stoję na cmentarzu, a tu autobusem wjeżdża orkiestra wojskowa, na co się niezmiernie ucieszyłem: przekonam się wreszcie, czy naprawdę nie słyszę muzyki. Nawet stanąłem koło nich, żeby lepiej słyszeć. No i grają oczywiście hymn narodowy, a ja sobie myślę: „Co za straszna banda patałachów! Sam bym to lepiej wygwizdał, niż oni grają! Lewizna!”. Popatruję na nich, czy może im zimno i mają sztywne palce, potem na innych ludzi, ale wszyscy słuchają z kamiennymi twarzami. „Ale potrafią się grzecznie zachować!” – myślę sobie, bo ja się krzywiłem. I po pogrzebie mówię …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Rozmowa ukazała się w styczniowym numerze „Pisma” (1/2024) pod tytułem Rzeczy zbyteczne.