Wersja audio
Rysunek Anna Głąbicka
Nie jestem pewna, czy rolą kultury jest, aby koić, przynosić wytchnienie w trudnych chwilach. Ta, która jest mi naprawdę bliska, częściej jednak mnie ożywia, inspiruje do działania, wyprowadza z letargu codzienności. Najbardziej cenię twórców i twórczynie, którzy potrafią mnie zabrać ze sobą w podróż do wykreowanego przez nich świata, niezależnie od tego, czy dzieje się to w trakcie lektury książki, podczas seansu filmu czy wizyty w muzeum.
Ostatnio poczułam się tak, oglądając wystawę sztuki nowoczesnej w wanda gallery. Były tam prezentowane prace Hanny Antonsson, szwedzkiej artystki intermedialnej zajmującej się taksydermią ptaków, które zginęły w wypadkach drogowych. Antonsson w swojej praktyce artystycznej łączy skrzydła ptaków z częściami samochodów i konstruuje z tego futurystyczne instalacje. Już wcześniej miałam okazję zetknąć się z jedną z jej realizacji w Zachęcie. Wchodząc w interakcje z pracami Szwedki, miałam wrażenie, że myśli o świecie w podobny sposób do mnie, że nie boi się przekraczać granic, szukać połączeń między tematami z dwóch pozornie przeciwległych biegunów. Antonsson dała mi też impet do pisania tekstu, nad którym obecnie pracuję.
W kulturze pociąga mnie niewiadoma. Lubię ten moment zaskoczenia, dziecięcej wręcz ekscytacji tym, czego akurat doświadczam. Ostatnio w tym kontekście cudowne było dla mnie oglądanie w kinie Substancji w reżyserii Coralie Fargeat. Przyjemnie było poczuć moc twórczyni, która nie przymila się do odbiorcy i odbiorczyni, jest gotowa na to, że ktoś może poczuć się głęboko oburzony zalewem krwi na ekranie, zgorszony obrazami zdeformowanego ciała i wyjdzie z sali. Bliskie są mi też słowa poetki Joanny Łępickiej, która w trakcie spotkania autorskiego przyznała, że chciałaby pisać wiersze, które byłyby jak porsche – szybkie i brawurowe.
Przeczytaj też: Maria Srzelecka. Historie z rosy i mgieł
Oprócz odwagi u artystów i artystek imponuje mi też zabawa konwencją i samą materią tworzenia. Literackim przykładem tego, jak dałam się ponieść wyobraźni autora, jest powieściowy debiut Jula Łyskawy Prawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców (wydawnictwo Czarne, 2024). Ta książka pochłonęła mnie całkowicie. Podobnie wytrącona z oczywistości czułam się wobec prozy Mateusza Górniaka. Cytat z jego Trash Story (wydawnictwo Ha!art, 2022) otwiera również mój dramat Kret/Mara.
Inspiracje do tekstów przychodzą do mnie z najróżniejszych miejsc, nie zawsze wtedy, gdy całkowicie wsiąkam w kulturę. Czasem wystarczy jedynie impuls. Tak właśnie było w przypadku wspomnianego dramatu. Pewnego razu we Wrzeniu Świata [warszawskiej księgarnio-kawiarni – przyp. red.] dorwałam książkę Nasze zwierzęta mocy Wojciecha Jóźwiaka i otworzyłam przypadkowo na rozdziale o krecie. Chwilę później miałam już w głowie obraz kobiety, po której trzewiach chodzi to zwierzę. Kolejna scena również powstała w mojej głowie przypadkiem. Mieszkam w kamienicy w kształcie okręgu z wewnętrznym podwórkiem. Czytając newsy o wojnie w Ukrainie, zobaczyłam oczami wyobraźni, jak mogłoby wyglądać to miejsce, gdyby zostało zbombardowane i powstałby tam wielki lej po nuklearnym pocisku.
W takich momentach staram się podążać za obrazem, który rysuje się w mojej głowie, aby móc potem odpowiednio ubrać go w słowa. Jestem po medycynie, byłam więc uczona innego wartościowania procesów myślowych. Umiejętność kierowania się intuicją przyszła dopiero z czasem. I nie było to wcale łatwe. O tym, jak ważne jest myślenie abstrakcją, przypomina mi karta Głupca z mojej talii tarota, którą trzymam na biurku. Wierzę, że to właśnie ta naiwna czasem ciekawość, rezygnacja z ciągłego analizowania i w końcu wyzbycie się antropocentrycznego podejścia do rzeczywistości wokoło pomaga nam tworzyć najlepsze historie. A te stają się potem częścią niejednej apteczki.
Rozmawiał Mateusz Roesler
Partnerem tekstu jest Teatr Miejski w Gliwicach, organizator Konkursu o Nagrodę Dramaturgiczną im. Tadeusza Różewicza.