Wersja audio
Rysunek Anna Głąbicka
Kiedyś moją apteczkę wypełniały przede wszystkim powieści przygodowe. W okresie dorastania pochłaniałam wszystkie książki Jacka Londona i Jamesa Olivera Curwooda. Co chwilę wpadałam do biblioteki, by sprawdzić, czy na półkach pojawiły się już kolejne tomy, których jeszcze nie czytałam. Od zawsze marzyłam, aby mieć w domu zwierzaka, ale wtedy nie mieliśmy na to warunków, ten brak wypełniałam więc, zanurzając się w literackim świecie. To tam odnalazłam swoich wyobrażonych, zwierzęcych przyjaciół. Pomimo upływu lat wciąż pamiętam, jak bardzo byłam zaaferowana lekturą powieści Bari, syn Szarej Wilczycy. Gdy któregoś razu mama poprosiła mnie, bym poszła z nią na zakupy, i w drodze powrotnej zagadała się z przyjaciółką, przysłuchując się ich rozmowie, pomyślałam tylko: „Boże, o jakich one bzdurach gadają, przecież w mojej książce ktoś zaraz może zginąć, a ja stoję tu na ulicy, zamiast wracać do czytania!”. To była prawdziwa obsesja.
Literaturę, na której się wychowałam, wciąż darzę ogromnym sentymentem, ale nie wracam do niej już tak często jak dawniej. Teraz, gdy potrzebuję się twórczo nastroić, sięgam raczej po książki Tove Jansson lub Andrzeja Stasiuka. Pomagają mi odseparować się od codzienności. Zawsze sobie powtarzam, że przeczytam tylko jeden rozdział, a potem i tak spędzam z książką długie godziny.
Źródłem inspiracji są dla mnie też sztuki wizualne. Bliski jest mi szczególnie kierunek, który obrali prerafaelici, między innymi John Everett Millais i William Morris. Moje prace zazwyczaj są bardzo realistyczne – to malarstwo przedstawiające, a oni tworzyli w podobnym duchu. Przepełnia je światło, niektóre wręcz przypominają witraże. Prerafaelici garściami czerpali z natury, a to kolejny ważny składnik mojej apteczki.
Moja miłość do przyrody, podobnie jak do literatury, też ma swoje początki w dzieciństwie. W podstawówce spędzałam wakacje i ferie zimowe w Pyzówce na Podhalu. W książkach, które wtedy czytałam, najbardziej interesowały mnie oczywiście przygody zwierząt, dlatego gdy tylko mogłam, podglądałam świat zwierząt gospodarskich oraz tych dzikich w lesie. Chciałam go lepiej poznać, odkryć jego tajemnice i choć w minimalnym stopniu doświadczyć go na własnej skórze. Kiedy byłam starsza, kompanem moich wypraw został husky, który towarzyszył mi przez piętnaście lat. Dzięki niemu zaczęłam częściej wyjeżdżać w poszukiwaniu miejsc, gdzie mógłby mi towarzyszyć. Tym sposobem odkryłam Beskid Niski. Podczas jednego z wypadów z grupą przyjaciół (a byliśmy wtedy młodymi punkami, którzy przyjechali w góry PKS-em) w 1996 roku za niewielkie pieniądze kupiłam na licytacji działkę. Beskid chwycił mnie za serce i przyjął jak swoją. Czułam się tam jak bohaterka powieści Londona i Curwooda.
Przeczytaj też: Katarzyna Ryrych. Podążając za młodym czytelnikiem
W tamtych awanturniczych czasach nie wiedziałam jeszcze zbyt wiele o tradycjach i historii tego regionu, w szkole nie uczono nas o historii południowego pogranicza Polski. Kulturę Łemków odkrywałam stopniowo – na początku przez jej materialne pozostałości, na które trafiałam podczas wielogodzinnych spacerów po górach, później przekopując biblioteczne archiwa i kupując książki w antykwariatach, żeby dowiedzieć się więcej o architekturze cerkiewnej. Wsiąkłam w ten temat kompletnie. Zaczęłam zauważać, że z każdą kolejną wizytą w Beskidzie historie piszą się w mojej głowie same, i uświadomiłam sobie, że chciałabym opowiedzieć o tej magicznej krainie swoim dzieciom. Tak właśnie narodził się pomysł na książkę Beskid bez kitu.
Zależało mi na tym, by przedstawić ten świat w sposób jak najbardziej wiarygodny. Wszystkie trasy, które pokonują moi bohaterowie, zanim je opisałam, najpierw przeszłam razem ze swoimi dziećmi, żeby sprawdzić, czy takie wyprawy są w ogóle możliwie. Nie chciałam też antropomorfizować zwierząt, których życie dokumentuję w swoich książkach. Dorabianie im naszej ludzkiej gęby nie służy niczemu dobremu, tylko pogłębia stereotypy. Wierzę też, że dzieciom łatwiej pokazywać trudne emocje na przykładzie świata zwierząt – czytając o ich zwyczajach i codziennym życiu, dzieci uczą się je chronić. Może dzięki temu takie miejsca jak Beskid Niski przetrwają nieco dłużej. Czułam, że choć tyle mogę zrobić dla krainy, która wciąż nie przestaje mnie zachwycać.
Rozmawiał Mateusz Roesler
Partnerem tekstu jest Fundacja Artystyczna Podróż Hestii, organizator konkursu Literacka Podróż Hestii na najlepszą polską książkę fiction dla młodych czytelników i czytelniczek.