Wersja audio
Moja apteczka stale się powiększa. Trafiają do niej książki, które ostatnio zrobiły na mnie wrażenie, utwory, jakie podsunął mi Spotify, oraz najróżniejsze historie zasłyszane w trakcie spacerów z moim młodym berneńczykiem po Osiedlu Oficerskim w Krakowie, gdzie od wielu lat mieszkam.
Trzymam w niej również gitary: elektryczną, akustyczną i trzy klasyczne. Sięgam po nie spontanicznie, gdy najdzie mnie ochota, by się muzycznie wyładować. Czasem robię to tylko po to, by poczuć struny pod palcami i nie zapomnieć pewnych chwytów. Często przy tym śpiewam. Już w dzieciństwie odkryłam, że śpiew sprawia mi ogromną radość, gdy bawiłam się, wykorzystując echo na klatce schodowej w moim bloku na Nowej Hucie.
Katarzyna Ryrych
(ur. 1959), pisarka, malarka, tłumaczka z języka angielskiego. Zadebiutowała w 1981 roku tomikiem poezji Zapiski pewnej hipiski. Od tamtej pory wydała kilkanaście książek dla młodzieży i dorosłych. Ma dwóch synów. Mieszka w Krakowie. Latem ucieka na wieś, skąd wyganiają ją pierwsze przymrozki.
Muzycznie nie jestem zbyt wybredna. Słucham klasyki – Beethovena i Chopina, ale nie stronię też od polskiego rapu w wykonaniu Słonia czy Maty. Muzykę traktuję jak dopalacz podczas pracy nad książką. Każdej z nich towarzyszy inna playlista. Mam tendencję do zapętlania jednego kawałka do znudzenia, aż mój mąż mówi, że ma już dość, i błaga mnie, bym przestała go katować. Kiedy pisałam Króla, towarzyszył mi utwór Jak zapomnieć Jeden Osiem L. Od tej pory już zawsze będzie kojarzył mi się z szarymi podwórkami i blokowiskiem, gdzie musiał się przeprowadzić bohater mojej powieści wraz z rodziną. Bachor nierozerwalnie łączy się dla mnie z When the Smoke Is Going Down Scorpionsów, a moja ostatnia książka – Zupełnie inna bajka – z Annabel Goldfrappu. Czasem jest coś takiego w bitach, melodii czy tekście, co sprawia, że dany utwór zostaje ze mną na dłużej.
Podobnie mam z książkami, które później znajdują swoje miejsce w apteczce. Musi między nami zaiskrzyć. Tak było między innymi z Bohumilem Hrabalem i Otą Pavlem. Cenię ich za humor, dystans do świata i bliskie mi podejście do budowania fabuły. Niedawno zachwyciłam się Tūlą, nostalgiczną powieścią litewskiego poety i prozaika Jurgisa Kunčinasa o miłości włóczęgi i dziewczyny z dobrego domu, rozgrywającą się w Wilnie lat 80. ubiegłego stulecia. Ta lektura była dla mnie podróżą sentymentalną. Przeżywałam ją z perspektywy flanerki – wracałam wspomnieniami do miejsc, które odwiedziłam, zwiedzając to miasto wiele lat temu.
Niektóre ważne dla mnie dzieła z czasem tracą na znaczeniu. Tak było na przykład z Wojną i pokojem Lwa Tołstoja, którą kiedyś traktowałam jako jedną z najważniejszych dla mnie książek. Dziś mam do niej stosunek raczej ambiwalentny. Zrozumiałam, że każde uwznioślanie wojny, nadawanie jej szczególnego znaczenia nie ma najmniejszego sensu. Wojna to krew i strach. To, co dzieje się obecnie w Ukrainie, wszystkim o tym przypomniało.
Kiedy pracuję nad książką, sam proces pisania może niespodziewanie okazać się dla mnie terapeutyczny. Choć historie są fikcją, dużo jest w nich moich przemyśleń o tym, co dzieje się obecnie w świecie, i wspomnień własnych doświadczeń. Zawsze staram się też uważnie słuchać tego, czym dzielą się ze mną moi młodzi czytelnicy i czytelniczki, zrozumieć, z czym się zmagają, jakie są ich obawy i nadzieje. Nie chcę tworzyć opowieści, z którymi nie będą w stanie się utożsamić.
Książka dla dzieci powinna stać na czterech łapach i opisywać ich świat w sposób jak najbardziej zbliżony do otaczającej ich rzeczywistości. Nawet jeśli – wbrew oburzeniu niektórych – wymaga to użycia konkretnych słów, uznawanych powszechnie za niecenzuralne. Dlaczego tak dużą popularnością wciąż cieszą się książki takie jak Dzieci z dworca ZOO? Bo, choć mówią o rzeczach trudnych, złych, pokazują ułamek realnego życia. Osoba pisząca powinna umieć tak opowiedzieć historię, by do nich nie zachęcać.
Oczywiście, wymaga to trochę gimnastyki. Jeśli chciałabym napisać książkę, w której postać popełnia samobójstwo, nie będę stawiać się w pozycji osoby umoralniającej innych. Będę starała się dać czytelnikom i czytelniczkom przestrzeń do przemyśleń, pokazać mnogość perspektyw, by sami i same zrozumieli, że życie warte jest przeżycia. Nawet jeśli doszło się do ściany, wciąż można skręcić w prawo lub w lewo, a wtedy być może okaże się, że nie ciągnie się ona w nieskończoność. To dopiero daje nadzieję!
Rozmawiał Mateusz Roesler
Rysunek Sonia Dubas
Partnerem tekstu jest Fundacja Artystyczna Podróż Hestii, organizator konkursu Literacka Podróż Hestii na najlepszą polską książkę fiction dla młodych czytelników i czytelniczek.