Górna warga Ann puchnie. Sierpień nie odpuszcza. Mam wrażenie, że temperatura złości owady. W pasiece w tym tygodniu trzy roje wyszły za matkami.
Nasze ciała oddają ciepło.
Trzymam lustro przed twarzą Ann, obserwuję, jak ostrożnie smaruje szarym mydłem opuchniętą od ukąszenia pszczoły wargę.
Boli?, pytam.
Boli, odpowiada.
Na werandzie rozkładam wyniesioną tam na czas letnich upałów wersalkę, rozścielam prześcieradło. Pomagam babce usiąść. Przysiada się też Ann. Cień gruszy oddziela nas od silnych promieni. Słońce rośnie. Za kilka godzin dosięgnie powierzchni materiału i naszych ciał. Podaję babce miękki owoc gruszy, bierze go w kościste dłonie, prosi o łyżkę i wyskrobuje miąższ. Słodki zapach kusi osy.
Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostęp online.
Dotykam czoła Ann, jest rozpalone, na twarzy ma rumieniec od użądlenia.
Dzisiaj we wsi już nic się nie wydarzy, myślę, patrząc na uśpione upałem zbocze.
Dziadek poszedł na drugą stronę wsi, na łąki, tam, gdzie rano wygnałam krowy. Można go dostrzec z werandy, jego ruchy są powolne, badawcze. Co chwilę klęka na ziemi i coś z niej wyrywa. Wiem co, bo rano zdradził mi, że wie, w jaki sposób wyleczyć babkę. Sołtysowej powiedziała jej synowa, a synowa wyczytała to w internetach, że na raka pomaga korzeń mniszka lekarskiego.
Opowiadam o tym moim kobietom.
Przytakują.
Przeczytaj też: Czujne, ciepłe, gotowe
Przynoszę babce cienką koszulkę, pomagam zdjąć bluzkę ze sztucznego materiału. Jej odkryte ciało nie pozwala zapomnieć o pracującej w swoim rytmie chorobie. Kładziemy się obok siebie.
Usypia nas gęste powietrze i szelest liści.
Śnię wielki ogień na miedzy. Śnię, że płoną łby zwierząt: krów, koni, świń. Śnię, że ogień kąsa żywe i wilgotne ciała jesionów, w końcu zajmuje je i wędruje po nich. Języki ognia są głodne, tak myślę w tym śnie.
Języki ognia liżą belki naszych stodół, łapią w ogień siano i słomę, zajmują drabiniasty wóz i ciągnik.
Zajmują winorośl, a od niej języki ognia mają już blisko do lasu. Śnię, że ogień liże granicę lasu. Stamtąd ma już blisko do wszystkiego.
Czuję w gardle język ognia.
Budzę się.
Czuję w gardle suchość.
Słońce zdążyło zmienić pozycję.
Podnoszę głowę, gorączka zajęła i mnie. Patrzę na ciała moich kobiet. Słońce nie miało litości, weszło w skórę tam, gdzie mogło. Spoglądam na moją prawą dłoń, z której delikatnym ruchem ściągnęłam dłoń Ann.
W tym miejscu dostrzegam białą skórę, ukąszenia słońca przyjęła ona.
W tym miejscu dostrzegam białą skórę, ukąszenia słońca przyjęła ona.
Patrzę w jej twarz pociągniętą czerwienią. Mydło na górnej wardze zdążyło wyschnąć i kruszy się na podkoszulek.
Przenoszę wzrok na rozgrzane ciało babki, które ułożyła tak, że słońce zdołało popracować jedynie na jej lewym ramieniu. Dotknęło je różem, wydobyło piegi.
Wstaję i przynoszę z opuszczonej przez światło kuchni słoik z wiśniowym kompotem, po drodze łapię w dłoń krem.
Staję w progu werandy i zaczynam pohukiwać: Huuuuhuuu, huuuhuuu.
Budzę je tym.
Obserwuję, w jaki sposób dotykają swoich ciał, muszą się przyzwyczaić do pociągnięć czerwieni i różu, które nocą, jak podejrzewam, zaczną oddawać ciepło połączone z bólem. Ale to jeszcze nie teraz.
Teraz nad zachodnim lasem kończy się dzień. Słońce zachodzi krwisto, to wróży deszcze.
Teraz nad zachodnim lasem kończy się dzień. Słońce zachodzi krwisto, to wróży deszcze.
Kompot czuć w przełyku, a później dalej, jakby żyłami wędrował do każdego zakamarka w ciele.
Sudokremem smaruję ramię babki. Jest temu posłuszna. Kiedy kończę, dotykam wargi Ann. Ona smaruje moją suchą twarz. Trudno otworzyć powieki, krem ciąży. Zapach kremu od miesięcy kojarzy mi się z ciałem babki, z jego miękkimi i śliskimi zakamarkami. A teraz siedzimy tu w sierpniowy wieczór pociągnięte nim, więc pokryte też zapachem choroby, a od dzisiaj także zapachem ukojenia.
Na kamiennych płytach pod werandą słychać racice krów, wracają do stajni poganiane przez dziadka. Wcześniej przekroczyły osłabiony sierpniem potok, zanurzały w nim pyski i wciągały w siebie zimno i wilgoć.
Patrzę na babkę. Oddycha głęboko, jakby na zapas, jakby przeczuwała zmianę pogody. Ma na tyle chudą dłoń, że potrafi sięgnąć do owoców wiśni, które zostały w słoiku na dnie.
Babka to ma szczęście, myślę.
Przeczytaj też: Czytanie wody: Wisła
Babka patrzy na moje dłonie i mówi: Grab.
Ściąga koszulkę.
Grab, ponagla.
Przykładam ciepłe dłonie do jej aksamitnych pleców i drapię.
Ona mruży oczy i mówi: Grab, grab, mocniej, grab.
Werandę opuszczamy dopiero, kiedy niebo rozsadza błysk. Za kilka dni będziemy ściągać z siebie słońce tego dnia, będzie schodzić z nas suchymi płatami. Wtedy też górna warga Ann stwardnieje, zamieni się w strup.
Posłuchaj rozmowy z Małgorzatą Lebdą o książce Łakome, która odbyła się w Nowym Teatrze w Warszawie w ramach cyklu „Nowa książka”.
Fragment pochodzi z książki Łakome Małgorzaty Lebdy, która ukaże się 23 sierpnia 2023 roku nakładem Wydawnictwa Znak. Można kupić ją tutaj.