Wersja audio
Pieprzone globalne ocieplenie, pomyślała. Maj w górach, w polskich górach, nie żadnych Himalajach, powinien wyglądać inaczej.
Wyobrażała sobie soczyste, zielone, zalane słońcem polany. Powietrze drżące od świergotu ptaków, górskie ścieżki, którymi przebiegają małe sarny, króliczki i inne wybudzone ze snu zimowego… zwierzaki. Nie miała pewności, co tutaj żyje.
Zamiast tego od rana niebo zakrywała kołdra ciężkich chmur. Paskudnych i szarych, jakby wyrzygały się na nie swoimi dymami wszystkie fabryki z szesnastu województw. Było zimno, było mokro, a później zrobiło się jeszcze gorzej. Zaczął padać śnieg. Nie żaden przyjemny biały puszek jak z reklamy coca-coli, ale duże, nieforemne płatki przypominające kawałki nieudolnie wyrżniętego metalu. Wirowały przed nią dziko, białym tumanem, tak że ledwo widziała własną wyciągniętą rękę. Do tego natychmiast się topiły.
![](https://magazynpismo.pl/wp-content/uploads/2018/04/twarze-cieplo.jpg)
rysunek Tomasz Walenta
Jej ubranie zupełnie przemokło. Szczękała zębami z zimna. Mięśnie na przemian tężały, żeby zaraz piec, jakby ktoś wlał w nie roztopiony ołów. Niepotrzebnie zeszła ze szlaku, wyrzucała sobie. Wydawało jej się jednak, że tak będzie szybciej. Zamiast wlec się od jednego znaczka do drugiego, szybko zejdzie w dolinę, odnajdzie najbliższą wioskę, a tam przystanek PKS. Straszliwie się pomyliła. Droga przed nią zmieniła się błyskawicznie w wypełnioną błotem, śliską rynnę, w którą raz po raz upadała, obijając sobie kości. Leśny dukt wił się, zakręcał, zmieniał kierunek, rozdzielał się, żeby zaraz znowu się połączyć, tak że wkrótce zupełnie straciła orientację i nie wiedziała, gdzie jest. Jedynym znakiem cywilizacji były równe stosy ściętych przez leśników drzew. Schowała się za jednym z nich na kilka …