Wersja audio
Niekiedy brano nas za siostry. Mnie i moją matkę. Ją to cieszyło oczywiście, ale mnie było raczej obojętne, bo nie przypuszczam, by moją siostrą chciała i umiała być lepiej niż matką. Urodziła mnie w wieku osiemnastu lat i z westchnieniem powtarzała, że nie byłam planowana. Słowo „planowana” wymawiała tak, że kiedy byłam dzieckiem, wydawało mi się, że coś ważnego mnie ominęło, że czegoś mi brakuje, jakiegoś rytuału potwierdzającego moje istnienie, a ona być może mogła to zmienić, lecz z jakiegoś powodu nie zdołała. Planowane dzieci miały starsze, stateczne matki, podczas gdy moja zawsze sprawiała wrażenie, jakby była nie tu, gdzie się spodziewała znaleźć.
Wchodziłam na przykład rano do kuchni, a ona siedziała przy stole i podnosiła na mnie oczy ze zdumieniem i bolesną biernością. Wydawało mi się, że patrzy na mnie z głębi studni, dając do zrozumienia, że jej sytuacja jest beznadziejna i nic nie mogę zrobić. Zwłaszcza że byłam nieplanowana. Kiedy wracam pamięcią do tamtego mieszkania – dwa pokoje, maleńka łazienka ukośnie wykrojona z kuchni, stara kamienica, zapach czegoś, co nigdy nie wyschło do końca, czegoś niedokończonego albo rozpadającego się w nicość – nie rozumiem, jak te chwile niebytu łączyła ze swoim zawodem wymagającym uważności. Moja matka jest dziennikarką lokalnej gazety. Od dawna razem nie mieszkamy, dzieli nas prawie pięćset kilometrów, nie licząc innych …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Opowiadanie ukazało się w grudniowym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii" (12/2018) pod tytułem Tropem kanibalki spod Wałbrzycha.