Wersja audio
Barcelona!
Barcelona, Barcelona!
Freddie Mercury i Montserrat Caballé
Euro było tanie tego roku. Nie mieliśmy chłopaków, kotów ani zobowiązań i prawie wszyscy jeszcze nam żyli. P. miał wakacje, a ja właśnie zwolniłam się z pracy, w której robiłam za ikonę prekariatu, nadużywałam komendy „kopiuj–wklej” i pisałam recenzje perfum, których nigdy nie powącham, i elektronicznych gadżetów, na które nigdy nie będzie mnie stać.
– Wyjedźmy gdzieś – powiedziałam. – Może Barcelona?
Barcelona, ponieważ Smak życia, Cień wiatru , Freddie i Montserrat Caballé. Więcej powodów nie potrzebowaliśmy. Żadne z nas nie było również w wieku, w którym rozpaczliwie szuka się pretekstu, żeby nie spróbować. P. miał dwadzieścia dwa lata i nic go nigdzie nie trzymało. Jeszcze. Ja miałam dwadzieścia siedem, od dwóch cierpiałam na pełnoobjawowy syndrom końca studiów i też nic mnie nie trzymało, choć już zaczynało mi to przeszkadzać. Nie miałam pojęcia, co chcę robić w życiu, poza tym, że może pisać – coś innego niż recenzje perfum. Koncept odnalezienia siebie, najlepiej z dala od domu, wydawał się dość kuszący. Byłam też zakochana i trochę już tą miłością zmęczona. Chłopak, z którym przespałam się półtora raza i przegadałam dziesiątki godzin na gadu-gadu, jesienią miał wracać z Glasgow do Warszawy, i wiedziałam, że nie mogę zostać w tym mieście, że jest za małe dla nas dwojga. Musiałam wyjechać. Wszystko jedno dokąd. Przecież to ten czas, coming of age , tak się w naszym wieku robi, potem będzie za późno, może już trochę jest, w każdym razie dla mnie.
Poznamy ludzi z całego świata, będziemy mówić po angielsku i po hiszpańsku (jak się nauczymy), będziemy trochę pracować, zarobimy masę euro albo chociaż tyle, żeby się zwróciło. Będziemy się bawić jak nigdy, jak na Erasmusie, który mnie ominął, jakby studia ciągle trwały, jakby wszystko było na chwilę, na jedną noc, bez żalu. Tak właśnie zrobimy, powiedziałam.
Barcelona, ucieszył się P., niech będzie Barcelona.
Koncept odnalezienia siebie, najlepiej z dala od domu, wydawał się dość kuszący. Byłam też zakochana i trochę już tą miłością …