Wersja audio
Dawno, dawno temu, tam, gdzie kres jednego oceanu spotyka się z krańcem drugiego oceanu, z morza wystawały wyspy, niedostępne jak wysoki zamek. Nie rosło na nich ani jedno drzewo, a ziemia nie rodziła owoców. Aby się tam dostać, należało przepłynąć cieśninę, której fale były wysokie jak obronne mury, a wiatr wiał szybciej niż leci strzała. Wiele statków, które tego spróbowały, legło u ich brzegu i straszy kikutami masztów.
Niektórzy śmiałkowie jednak dopłynęli. Z końca globu do jego centrum zaczęły dochodzić wieści – o ptakach, które pływają, o morskich słoniach i lwach tysiącami wylegujących się na słońcu. Ale świat miał inne sprawy na głowie. Ci zaś, którzy dopłynęli, przez kolejne wieki żyli w swojej fortecy zapomniani.
Pewnego dnia wszystko się zmieniło.
Do spokojnej krainy na środku morza nadleciały zionące ogniem smoki. Z nieba zaczęły spadać kule ognia. Lwy, słonie, ptaki – uciekły daleko w morze. Ludzie wykopali nory w ziemi i zakryli głowy rękoma.
Zamek runął.
do wilczaka podchodzi dziwne , długie stworzenie. Ten nie wie, czy ma je zaatakować, czy uciekać. Stworzenie zarzuca na niego sieć. Kiedy chce się wyrwać, nie może. Wyje.
Kapitan John Strong przenosi zwierzę na swój statek. Chce pokazać na europejskich salonach zdobycz z nowej, nieznanej krainy, którą właśnie odkrył. Rysuje na papierze dwie wyspy rozdzielone kanałem i małe wysepki otaczające ich brzegi. Strong nadaje wyspom nazwę Falklandy. Chce tym samym uhonorować sponsora swojej wyprawy, wicehrabiego Falklanda, który tytuł przysposobił sobie od miasteczka w Szkocji.
Wilczak jednak nie chce płynąć do Europy, woli zginąć. W czasie podroży przez Atlantyk udaje mu się wyskoczyć za burtę. Dni gatunku wilczaka falklandzkiego są policzone – ostatni zginie pod koniec XIX wieku. Na wojnie między ludźmi a wilczakami zwierzęta nie mają szans. Teraz to ludzie będą lokalnymi drapieżnikami.
Falklandy – od gaelickiego lann , czyli w wersji bardziej poetyckiej „miejsce ogrodzone”, w tłumaczeniu zaś bardziej przyziemnym – po prostu zagroda. Na mapy nazwa ta trafiła w 1765 roku, kiedy kolejny kapitan, John Byron, w imieniu króla Jerzego III uznał je za część brytyjskiej korony. Na torfowej glebie stanęła odpowiednia tabliczka, żeby nikt nie miał wątpliwości.
Brytyjczycy jednak nie byli na wyspach jedyni. Najpierw ścigali się o prawo do przypisywania sobie wysp z Francuzami, którzy założyli tam Port Louis, potem zaś z Hiszpanami, którzy Port Louis …
Aby przeczytać ten artykuł, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Czytaj i słuchaj treści, które poszerzają horyzonty, inspirują do rozmów i refleksji. Wypróbuj „Pismo” przez miesiąc. Możesz zrezygnować w każdej chwili.
Dostęp online
wersja audio i na czytniki,
dostęp do aplikacji i serwisu
9,99 / miesiąc
Prenumerata
co miesiąc papierowe wydanie,
dostęp online do aplikacji i serwisu
16,99 / miesiąc

Reportaż ukazał się w listopadowym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii" (11/2018) pod tytułem O dwóch wyspach i jednej wojnie.