Wersja audio
Ciemnobeżowy budynek łatwo przeoczyć. Z daleka, gdy schodzi się z zasypanych piaskiem skalistych gór, wygląda na plamę cienia. Jakby nad kawałkiem pustyni w okolicy Twentynine Palms w Kalifornii zawisł kwadratowy statek kosmiczny. Wydaje się, że go nie ma. Ukryty między jeszcze mniej widocznymi, bo w kolorze piasku, niewielkimi, pustymi domami, staje przed oczami dopiero, gdy podchodzi się bliżej. Wygląda trochę jak bunkier.
Wiatr tego dnia wiał lżej, jakby chciał dać odpocząć sobie i ziemi przeczesanej piachem w każdym możliwym kierunku. Przez ponad dwa tygodnie nieustającej pustynnej burzy nie ruszyłam się z domu nawet na krok. Telewizor przestał działać, radio wychwytywało tylko zawiłe fale dźwiękowe, których nijak nie mogłam odczytać, jakby nadawali je kosmici. Do najbliższych sąsiadów było jakieś dziesięć minut jazdy samochodem. Jednak ruszać gdziekolwiek było nie do pomyślenia i zupełnie bez sensu. Świat na zewnątrz zamienił się w wirującą kulę piasku, której nie sposób umknąć. Dom lekko trzeszczał przy silniejszych podmuchach wiatru, dach łopotał jak żagiel, a szyby drżały, wibrując cichutko w tonacji C-dur. Telefony komórkowe na próbę połączenia reagowały pustym, pojedynczym sygnałem, który zanikał w sekundę. Stacjonarny szumiał na wzór radia, aż w końcu ucichł zupełnie na tyle, że można było usłyszeć własne krążenie krwi w uszach. Wyglądałam przez okno w poszukiwaniu jakiegokolwiek kształtu, który nie przypominałby ziarenka piasku. Ale im mocniej wpatrywałam się w widok za szybami, tym bardziej wzmagała się szarobeżowość przestrzeni i nieba. Ziemia stała się królestwem piasku.
Już po trzech dniach powietrze w domu zaczęło drapać gardło, na którym osadzała się cieniutka warstwa pyłu. Płukałam je co godzinę, aż w końcu dotarło do mnie, że woda pochodzi z ogromnego zbiornika stojącego na dachu i nie wiadomo tak naprawdę, ile jej jeszcze zostało i na jak długo piasek objął świat we władanie. Przecierałam oczy chusteczką higieniczną, którą strzepywałam później na podłogę, aż zrobiła mi się w pokoju niewielka plaża. To samo robiłam z pościelą. Próbowałam spać pod nią, żeby nie wdychać pyłu przedzierającego się przez szczeliny we framugach okien, ale i tak rano budziłam się z zapchanym nosem.
Piasek w powietrzu zagarnął całe światło, które dochodziło z zewnątrz. Prześwity słoneczne były tak rzadkie i migawkowe, że nie nadążałam cieszyć się ich kilkusekundowym trwaniem. Po tygodniu przyzwyczaiłam się do ciemności, a kiedy w końcu padła elektryczność, brak światła nie przeszkadzał mi zupełnie. Kładłam się spać i wstawałam na wyczucie. Zegary stanęły.
Coś uparcie starało się mnie obudzić. W końcu dotarło …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Artykuł ukazał się w marcowym numerze miesięcznika „Pismo. Magazyn Opinii” (3/2022) pod tytułem Kapsuła.