Wersja audio
Skąd oni biorą te farby? – myślę. Fasady domów są wyraziście różowe, krwistoczerwone, soczyście pomarańczowe, żółte jak dojrzała cytryna albo błękitne jak morze z reklamy batoników Bounty.
Wszędzie murale niczym z bajki: Czarnobrody wymachujący szabelką, ziom z dzielnicy w bejsbolówce i futerku z maseczką zsuniętą na brodę; czarnowłosa mieszkanka Amazonii pośród leśnych zwierząt; bogactwo papug, kwiatów i wybujałych roślin, tak namalowanych, że wydają się rozkrzewiać poza mury, rozgałęziać i pochłaniać okolicę niczym las deszczowy.
Na ulicznych straganach w starej dzielnicy La Candelaria piętrzą się nieznane w Europie owoce o tak cudnych kolorach, że aparat fotograficzny sam wyrywa się z futerału.
Ściany starych antykwariatów rozświetlają malowidła kipiące feerią barw.
Ale najbardziej zadziwiają mnie uliczne studzienki i kratki ściekowe w kolorze morza obmywającego śródziemnomorską Formenterę. Gdyby zrobić konkurs na najgenialniejszego twórcę upiększania przestrzeni miejskiej, malarze studzienek ściekowych mieliby sporą szansę na medal.
A więc film Nasze magiczne Encanto ze znakomitymi piosenkami Lina-Manuela Mirandy wcale nie przekłamuje rzeczywistości: znalazłem się w najbardziej kolorowym miejscu na świecie. To, co w oscarowej animacji wydawało się przerysowane i nienaturalne, tutaj, w Bogocie, objawia się na każdym kroku ze zdwojoną mocą.
W tym świecie barw i fantazji ruszam na poszukiwanie śladów jednej z najkoszmarniejszych historii Ameryki Łacińskiej.
Z początku bez powodzenia. W Bogocie nic i nikt nie epatuje kultem Pabla. Na straganach uwagę przykuwa biżuteria rdzennych mieszkańców. Naszyjniki, kolczyki, bransoletki, cuda-niewidy z drobnych koralików w najjaskrawszych kolorach, układające się w motywy papug, kwiatów albo drzew palmowych, mienią się w słońcu na drewnianych blatach albo na kocach ułożonych na chodniku. Są też breloczki z flagami państw, rękodzieło, zazwyczaj wyroby z drewna, albo kawa. Żadnych escobarianów.
Kraj znormalniał.
Nikt już nie musi się tu bać bezwzględnych narcotraficantes ani gangów takich jak Mara Salvatrucha. W Salwadorze, ponoć najniebezpieczniejszym kraju świata, skąd przyjechałem w drodze do Kolumbii, 27 marca 2022 roku padł kolejny rekord – sześćdziesiąt dwa zabójstwa w ciągu doby. Te czasy w Kolumbii już minęły. Piekło się skończyło.
Teraz gehenna trwa gdzie indziej, gdzie jeszcze więcej zarabia się na kokainie i zabija ze zdwojoną mocą.
Zmorą Kolumbii są natomiast kieszonkowcy. Choć ostatnio jakoś nie pasuje do nich to łagodne określenie, bo podczas kradzieży portfela możesz przy okazji zginąć. Wszyscy więc kurczowo trzymają swoje torby, torebki, saszetki. Co chwilę od kogoś słyszę, by jeszcze mocniej przyciskać do piersi plecak, na pewno zdjąć z pleców, założyć na brzuch i nie spuszczać go z oka ani na chwilę. Trzymać choćby jedną ręką, nawet w niby bezpiecznym miejscu jak ogródek kawiarni.
Zmorą są też taksówkarze i ich paseos millonarios , czyli „milionowe kursy”. „Nie wsiadać do taksówki na ulicy” – powtarzają wszyscy, ostrzegają przed tym nawet komunikaty na lotnisku, w hotelu czy na dworcu. Nieautoryzowani taksówkarze potrafią wywieźć w ustronne …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Eseje w „Piśmie” powstają przy wsparciu Fundacji Jana Michalskiego.