Wersja audio
Każdego zimowego ranka pierwsze promienie słońca w wiosce Château-d’Œx w Alpach Szwajcarskich pojawiają się jako ostre okruchy światła promieniejącego zza zboczy pobliskich gór. Potem światło schodzi pomału w dolinę i obmywa ziemię. Cieplejsze powietrze z wioski, nagrzane słońcem, wędruje w górę, zimne powietrze w dół, aby wypełnić powstałą przestrzeń, po czym nagrzewa się i zaczyna się unosić ku alpejskim szczytom. Nocą kierunek cyrkulacji powietrza się odwraca. – To jak oddech góry – mówi szwajcarski lotnik Bertrand Piccard.
Przed świtem „oddech na chwilę ustaje”. – Jest zimno, powietrze się nie rusza – ciągnie Piccard. Tak właśnie było pewnego wczesnego ranka w 1999 roku, gdy kilkudziesięciu okolicznych mieszkańców zebrało się na polu niedaleko kościoła, gdzie czekał już wielki balon, dziewięciotonowy twór z nylonu, aluminium i stali. Chmury zasnuły niebo, dolina wypełniła się mgłą, a tymczasem załoga z pomocą miejscowych przygotowywała balon do startu.
Gdy o świcie wypełniło go powietrze, był niemal tak wysoki jak Krzywa Wieża w Pizie. Miał dziewięć razy większą objętość niż zwykłe balony i zamkniętą gondolę, w której utrzymywano stałe ciśnienie powietrza, dzięki czemu mógł wznieść się na wysokość przelotową typową dla komercyjnych samolotów. Nosił nazwę Breitling Orbiter 3, na cześć sponsora, znanego producenta zegarków. Nigdy jeszcze nie został w pełni napełniony – nastręczało to zbyt wielu trudności – postanowiono zatem obyć się bez lotu próbnego. Breitling Orbiter 3 miał wznieść się po raz pierwszy w powietrze i od razu ruszyć w podróż dookoła kuli ziemskiej.
O piątej nad ranem Piccard wygrzebał się z łóżka i razem z drugim pilotem, brytyjskim baloniarzem Brianem Jonesem, zjadł szybkie śniadanie składające się z musli i herbaty. Potem wrócił do swojego pokoju i zwymiotował. Tego dnia kończył czterdzieści jeden lat. Podjął wcześniej dwie próby okrążenia Ziemi, ale obie zakończyły się niepowodzeniem. Pierwszy prototypowy balon, wart miliony dolarów, uległ zniszczeniu, gdy trzeba było awaryjnie lądować na Morzu Śródziemnym. Drugi musieli porzucić w Mjanmie.
Piccard nie był jedynym baloniarzem, który zaznał smaku porażki – nikt jak dotąd nie zdołał okrążyć kuli ziemskiej balonem bez międzylądowania, choć w ciągu poprzedniej dekady zorganizowano kilka ambitnych wypraw. Teraz jednak Piccard miał szczególne powody do niepokoju: parę dni wcześniej wystartowała ekipa jego rywali, którzy zdążyli już przebyć solidny kawałek drogi.
Na przekór zabójczej rutynie
Po wschodzie słońca zerwał się wiatr i balon zaczął się kołysać. Z powłoki wydobywały się kłęby helu, przywodzące na myśl suchy lód, pobrzękiwały zbiorniki wypełnione propanem, przyczepione na zewnątrz gondoli. Piccard i Jones szybko weszli do środka. Jacques, ojciec Piccarda, przetarł uszczelkę we włazie chusteczką i pomachał im na pożegnanie.
Radio zostało włączone, wysokościomierz skalibrowany, usunięto zabezpieczenia, włączono systemy dostarczające powietrze do gondoli, sprawdzono zawory. Podczas procedury przedstartowej mocno kołysało gondolą, przyczepioną do ważącej pięć ton ciężarówki, i obaj piloci czuli się jak w pralce. Potem jeden z członków ekipy odpowiedzialnej za przygotowanie startu przeciął linę szwajcarskim scyzorykiem i Piccard z Jonesem wystrzelili ku niebu.
Na wysokości 300 metrów zimne powietrze z doliny zderzyło się z ciepłym i prędkość wznoszenia się balonu nieco spadła. Jones zaczął wyrzucać piasek stanowiący balast, Piccard włączył palniki. Orbiter w nieco ponad godzinę osiągnął wysokość sześciu tysięcy metrów. Gdyby wznosił się szybciej, powłoka mogłaby pęknąć. Piccard wypuścił nieco helu, by kontrolować prędkość. Potem wiatr popchnął balon na południe. Kiedy minęli Matterhorn i przelatywali nad Mont Blanc, Jones postanowił uciąć sobie drzemkę, a Piccard siedział w milczeniu i wpatrywał się w góry, wśród których dorastał.
Spodziewał się, że nadchodzące tygodnie będą wielkim sprawdzianem umiejętności technicznych i że trzeba będzie wykazać się siłą woli. Zarazem szykował się też na wyzwania emocjonalne. Na lądzie był psychiatrą i często zachęcał pacjentów, by z otwartymi ramionami przyjmowali wszystko, co wytrąca ich z codziennej rutyny. Nowe doświadczenia, jak przekonywał, …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Reportaż opublikowaliśmy w majowym numerze „Pisma” (05/2023) pod tytułem Bertrand Piccard okrąża świat.
Artykuł pierwotnie ukazał się w wydaniu „The New Yorker” z października 2022 roku. Copyright © 2023 by Ben Taub.
Fundację Pismo, wydawcę magazynu „Pismo”, wspiera Orange.