Wersja audio
Nikt nie wie, dlaczego zniknęła cywilizacja Hohokam. Jej przedstawiciele w ciągu tysiąca lat wykopali za pomocą kamiennych narzędzi setki kilometrów kanałów na pustyni Sonora, przekierowując wody rzek Salt i Gila, by nawadniać swe pola. A potem, w połowie XV wieku, cywilizacja Hohokam upadła, może z powodu konfliktów wewnętrznych, może przez zmiany klimatu, susze, powodzie, może dlatego, że wykorzystywana przez nią technologia zdążyła się zestarzeć, a nowszej nie wymyślono.
Jakkolwiek było, społeczności Hohokam rozproszyły się i przestały istnieć. Cztery stulecia później na terytoria dzisiejszej południowej Arizony dotarli anglojęzyczni osadnicy. Znaleźli pozostałości porzuconych kanałów, udrożnili je za pomocą łopat, zbudowali prymitywne tamy na rzece Salt, wykorzystując drzewa i głazy, by ponownie stworzyć systemy irygacyjne na pustyni. Dla upamiętnienia utraconej cywilizacji, która niegdyś zajmowała te ziemie, nazwali swą nową osadę Phoenix. Bo przecież doprowadzili do odrodzenia [nawiązanie do Feniksa – mitycznego ptaka, który odradza się z popiołów – przyp. red.].
Phoenix rozrastało się dzięki wodzie. W 1911 roku Theodore Roosevelt stanął na stopniach przed wejściem do Tempe Normal School, niemal pół wieku później przekształconej w Uniwersytet Stanu Arizona, i ogłosił ukończenie budowy wielkiej zapory na rzece Salt w górach Superstition. Zapora, nazwana na cześć Roosevelta, miała zapewnić dostatecznie dużo wody, by w dolinie rzeki Salt mogło zamieszkać sto tysięcy ludzi. Obecnie tamtejsza populacja wynosi 5 milionów osób, a przyrost ludności należy do najwyższych w Stanach Zjednoczonych. Pośrodku dziewiczej pustyni postanowiono zbudować miasto przyszłości. W nocy metropolia Phoenix widziana z góry wygląda niczym migotliwy statek kosmiczny z obcej planety, który wylądował na ogromnym, płaskim pustkowiu. Siatka prostopadłych ulic biegnie przez odrolnione ziemie aż do granic rezerwatów rdzennych Amerykanów i do podnóża pogrążonych w ciemności gór. Niektóre z nich zostały ze wszystkich stron otoczone przez miasto.
Na Zachodzie najdobitniej daje o sobie znać pożądliwa amerykańska miłość do nowych rzeczy i pomysłów, nieważne, czy dobrych, czy złych.
To kraina zbudowana rękami człowieka, miejsce, które – jak wszystko, co sztuczne – budzi podziw dla ludzkiego geniuszu, a zarazem przypomina, że nasze twory są kruche i nietrwałe. Tu, na Zachodzie, najdobitniej daje o sobie znać pożądliwa amerykańska miłość do nowych rzeczy i pomysłów, nieważne, czy dobrych, czy złych. Lecz szalone tempo, w jakim powstają drapacze chmur w centrum, przedmieścia zaprojektowane pod linijkę oraz fabryki mikroprocesorów i baterii, sprawia, że trudno uniknąć myśli o nadchodzącej katastrofie. Mieszkańcy Nowego Jorku lub Chicago nie muszą zadawać sobie pytania, jak długo będą istniały ich miasta. Tymczasem w Phoenix w sierpniu temperatura przez cały miesiąc przekracza 43 stopnie Celsjusza. W takie dni człowiek, który przygląda się tutejszym polom golfowym i drogom szybkiego ruchu, czuje, że ta cywilizacja nie będzie trwać wiecznie. Phoenix wydaje się fatamorganą, która powstała za sprawą ludzkiej pychy. Zaskakująco wielu mieszkańców tego miasta zaczyna już myśleć o dniu, gdy miraż zniknie.
Rozwój nadal przebiega w szaleńczym tempie, mimo trwających od dziesięcioleci susz i politycznego ekstremizmu, z powodu którego każdym wyborom towarzyszy teraz groźba przemocy i rozlewu krwi. Demokracja również jest krucha i nietrwała. Tradycja i prawo nie wystarczą, by ją ocalić: bardziej liczy się to, co ludzie mają w głowach, a więc przekonania, poglądy, cnoty, powściągliwość. Tymczasem, jak wiadomo, to, co mamy w głowach, nieustannie się zmienia. W dolinie rzeki Salt, gdzie panują wyjątkowo nieprzychylne warunki naturalne, a mieszkańcy borykają się z coraz poważniejszymi problemami, demokrację czeka trudny test. Warto obserwować, co będzie się działo w Phoenix, może się to bowiem okazać cenną lekcją na temat przyszłości USA – przecież tak naprawdę metafora znikającego mirażu odnosi się do całej Ameryki.
Sumienie Rusty’ego Bowersa
Wśród białych osadników, którzy odbudowali kanały pozostawione przez kulturę Hohokam, znaleźli się mormońscy przodkowie Rusty’ego Bowersa. W latach 90. XIX stulecia założyli miasto Mesa położone na wschód od Phoenix, kilka kilometrów od miejsca, w którym łączą się rzeki Verde i Salt. Gdy matka Bowersa była małą dziewczynką, zabrano ją na uroczystość, podczas której przemawiał prezydent Kościoła, uważany za proroka. Działo się to w roku 1929; kobieta na całe życie zapamiętała jedną z przepowiedni, które wygłosił tamtego dnia: „Nadejdzie czas, gdy ludzie zaczną opuszczać tę dolinę, albowiem zabraknie wody”.
Dolina, której powierzchnia wynosi kilkanaście tysięcy kilometrów kwadratowych, ciągnie się na zachód od Mesy, aż do Buckeye. Bowers mieszka na wzgórzu na obrzeżach Mesy, a więc na wschodnim krańcu doliny, w domu z suszonej cegły, w którym razem z żoną wychował siedmioro dzieci. Jest chudy jak szczapa, ma błękitne oczy i łysą czaszkę, nakrapianą plamami starczymi, poprzecinaną bruzdami. W miedzianym świetle pustynnego zachodu słońca wygląda niczym rzeźba wyryta z tutejszego piaskowca. Jego głos jest zaskakujący ze względu na nieco figlarną intonację, a zarazem lekko smutne, ochrypłe brzmienie. Studiował malarstwo, ostatecznie jednak został jednym z najbardziej wpływowych ludzi w Arizonie. Przez siedemnaście lat zasiadał w stanowej Izbie Reprezentantów, w 2019 roku wybrano go jej przewodniczącym.
Wschodnia część doliny to region konserwatystów. Bowers również się do nich zalicza, chociaż mówi o sobie pinto – chodzi o srokatego konia – dla podkreślenia, że jego poglądy nie są w stu procentach zbieżne z poglądami Partii Republikańskiej. Gdy skrajna prawica w Izbie Reprezentantów domagała się obcięcia wydatków publicznych o 30 procent, dogadał się z demokratami, dzięki czemu ostatecznie cięcia były znacznie mniejsze. Z zaskoczeniem stwierdził wówczas, że poczuł się wolny jak nigdy w życiu. Wprawdzie uważa, że obrońcy środowiska niesłusznie czczą Wszelkie Stworzenie zamiast Stwórcy, ale oprócz pick-upa ma też hybrydową toyotę prius.
Pod koniec drugiej dekady obecnego wieku nasilający się radykalizm Partii Republikańskiej w Arizonie zaczął niepokoić Bowersa. Obrady Izby Reprezentantów zmieniły się w zajadłe pyskówki, mainstreamowi konserwatyści przegrywali w prawyborach z ekstremistami. Mimo to Bowers nadal cieszył się szacunkiem w swoim ugrupowaniu. …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Artykuł ukazał się w wydaniu miesięcznika „The Atlantic” z lipca 2024 roku pt. What Will Become of American Civilization? W polskiej wersji wprowadzono skróty uzgodnione z redakcją „Atlantica”. © 2024 The Atlantic Monthly Group, Inc. Dystrybucja Tribune Content Agency.