Wersja audio
W kwietniu 2013 roku byliśmy zaaferowani poszukiwaniem małej kreseczki nad literą „n”. Dziadkowie stanęli wtedy przed koniecznością wyrobienia nowych dowodów osobistych, ale gdzieś zawieruszyły się stare. Wiedzieliśmy, że nie wróży to dobrze, bo babcia nie znosiła, gdy ktokolwiek sprawdzał jej rzeczy. Znalezienie dokumentów okazało się jednak mniejszym kłopotem niż namówienie tej dwójki na wizytę u fotografa. Pośród docinków dziadka, który twierdził, że oboje przeterminowali się już dawno, podobnie zresztą jak ich dowody, i po co właściwie całe to zamieszanie, pojawił się prawdziwy problem. Okazało się, że brat dziadka, którego dokumenty też wołały o wymianę, ma w nich niepoprawnie wpisane nazwisko, brakuje kreski nad literą „n”. Początkowo chcieliśmy to zbagatelizować, ale dziadek uparł się, by sprawę wyjaśnić, bo podobne nieporozumienia rzadko bywają przypadkowe.
Poszukiwania zaginionej kreski rozpoczęliśmy od oglądania ksiąg parafialnych. Pudło, kreski brak. Na pocieszenie ksiądz opowiedział historię, z której wynikało, że nie jesteśmy pierwsi z takim problemem, że tego typu „maleństwa” ścierają się z biegiem lat. Ile to już minęło? Prawie 90. Potem zaoferowały się pracowniczki z urzędu gminy. Skoro nam zależy, mogą kreseczkę dopisać, ale potrzebne są inne dokumenty, które ją potwierdzą. A więc znowu przekopywanie szafy. W pudłach na dokumenty szukaliśmy książeczki wojskowej z lat 40., ale tym razem towarzyszyła nam kłótnia dziadka z bratem, że przecież ta książeczka to lipa, bo do żadnej służby wujka nie dopuszczono.
Babcia wyciągała kolejne dokumenty i zdjęcia, układała je w stosy w jakimś nieznanym mi porządku tematycznym. Jeden ewidentnie dotyczył włókniarek. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam twarze kobiet, które zdaniem babci „przed wojną zbudowały Bielsko”. Każda z nich wydała mi się jakoś do mnie podobna, początkowo myślałam, że to przez kształt brwi i zgarbione nosy. Siostry i kuzynki prababki, dalsze i bliższe kuzynki pradziadka, wszystkie pracowały w bielskich fabrykach włókienniczych. Od dawna interesowała mnie historia dwudziestolecia międzywojennego, więc szczerze mówiąc, naskoczyłam wtedy trochę na babcię, dlaczego nigdy o tym nie mówiła.
– Bo nic nie pamiętam – odpowiedziała.
Wiedziałam, że to nieprawda, ale już nie dopytywałam, bo w tamtym momencie szukałyśmy tej nieszczęsnej książeczki wojskowej.
Przeczytaj też: Niższe amory
Do tematu wróciłyśmy pod koniec miesiąca podczas wspólnego oglądania Teleexpressu . Włączyła telewizor, sprawdziła, czy ma przy sobie wystarczającą liczbę chrupek dla psa, dzięki którym będzie można spokojnie obejrzeć cały program, po czym zasiadła do śledzenia wiadomości. Jedną z pierwszych informacji w serwisie była ta o katastrofie budowlanej w Rana Plaza w Bangladeszu. Pod zawalonym budynkiem, w którym mieściły się przede wszystkim fabryki odzieżowe, zginęły setki szwaczek. Pracowały tam w bardzo trudnych warunkach, szyjąc ubrania dla znanych sieciówek, za pensje, które nie wystarczały na podstawowe potrzeby. Obie …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 9,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Reportaż ukazał się w sierpniowym numerze (08/2025) pod tytułem Woda tam płynie czerwona.
Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.