Fotoreportaż
Byle na drugą stronę
Niektórzy są w drodze dwa lata. Niektórzy cztery. Niektórzy sześć. Droga z Sudanu do Wielkiej Brytanii to przejście Sahary, targi niewolników w Libii, przepłynięcie Morza Śródziemnego, przejście Włoch i Francji, aż w końcu ostatni, być może najtrudniejszy krok – kanał La Manche.
A z Kurdystanu? Tego syryjskiego czy irackiego? Turcja, greckie wyspy, szlak bałkański, wreszcie Włochy czy Austria, i oby do Francji. Bo w Wielkiej Brytanii czeka na nich rodzina.
Tylko w tym roku ponad dziesięciu tysiącom osobom udało się przemierzyć trasę między Francją a Wielką Brytanią: czasem na łodzi (kanałem), czasem pod ciężarówką (na promie bądź tunelem pod kanałem).
Wielu z nich spotkałam gdzieś na szlaku bałkańskim. Teraz widzimy się w Europie Zachodniej.
– Dla mnie najważniejszy był szalik – mówi Yasir, nastolatek z Afganistanu, który po czterech latach dotarł do Paryża. – Dostałem go w górach w Bośni, zaraz przy granicy z Chorwacją, kiedy myślałem, że już nie dam rady kolejny raz próbować przejść przez granicę. Paliliśmy w śniegu ognisko z plastikowych butelek, a tamta dziewczyna zapytała mnie o imię i o to, jak się czuję. To była pierwsza osoba w Europie, która nie tylko rzuciła mi kanapkę, ale spojrzała w oczy i zadała pytanie. Pomyślałem, że są też dobrzy ludzie i że nigdy nie oddam szalika, który mi dała. Ale potem, kiedy chorwacka policja znowu nas biła, zabrali mi szalik. Jednak nadzieja pozostała. Espoir, po francusku – bo Yasir od pół roku na kursie w paryskim liceum uczy się tego języka, po trzy godziny rano i po południu.
– Najgorsza była granica turecko-bułgarska – mówi Ali, tata pięcioletniej Eli i trzyletniego Barego, i pokazuje na nogi synka. Choć minęło już kilka miesięcy, chłopiec ma wciąż na łydce ślady pogryzień. Ali z żoną i dziećmi do europejskiej granicy przyszli z syryjskiego Kurdystanu, pieszo. Już po bułgarskiej stronie strażnicy graniczni wypuścili na nich psy.
Opowiadają mi o tym, kiedy w maju siedzimy razem w nieformalnym obozowisku Grande-Synthe, pod Dunkierką, na francuskim wybrzeżu. – Dwaj moi bracia mieszkają w Londynie. To już ostatnia prosta. Jeszcze tylko ten kanał. – Ile razy próbowaliście? – pytam. – Sześć. Ciągle jakiś problem z pontonem: albo jest nas za dużo, albo psuje się silnik, a ostatnio pogoda tak nagle się zmieniła, że bałem się, że zamarzniemy. Sam zadzwoniłem po straż przybrzeżną, żeby ściągnęli nas z powrotem. Z rodziną nie da się próbować wskoczyć na czy pod ciężarówkę – tłumaczy. – Przepłyniemy. Jeszcze trochę cierpliwości i przepłyniemy. Chciałbym zdążyć przed momentem, kiedy Bary pójdzie do szkoły. Eli jest zdolna, angielskiego nauczy się szybko.
Ahmed z Rożawy, kiedy mnie poznaje, cieszy się, że w jakieś polskie słowo. – „Kurwa mać” – próbuje wymówić. – Co to znaczy? – pyta. Okazuje się, że tyle zdążył nauczyć się od polskich kierowców ciężarówek, którzy stoją w wielogodzinnych kolejkach przy wjeździe do portu w Calais. – A ja mam inne skojarzenia z Polską – rzuca Adir, irański Kurd, współtowarzysz podróży Ahmeda. – Czytałem książkę Bszeeeeeliskiego. – Czyją? – nie mogę zrozumieć. – No tego doradcy Amerykanów. – Aaa, Brzezińskiego. – Tak. Przepraszam, nie wiedziałem, jak to się wymawia. – Adir, poza Brzezińskim, zafascynowany jest też Dostojewskim, Schopenhauerem i Bachtyarem Alim, kurdyjskim pisarzem i poetą. – Czytam dużo na telefonie, głównie nocami – opowiada. – Ale jakoś polscy kierowcy nie chcą ze mną o książkach rozmawiać – śmieje się.
Śmieje się, choć miałby prawo być wściekły. Tak jak ci Sudańczycy, którzy mieszkają w miasteczku namiotowym w samym centrum Calais. Pod mostem Pont Faidherbe, po dwóch stronach rzeki. Jest ich kilkudziesięciu, są dobrze zorganizowani. Ktoś układa na metalowej blaszce nóżki kurczaka, ktoś dorzuca do ognia. Ktoś zbiera z krzaków porozkładane pranie. – Ciągle nas tylko wyrzucają. Zabierają namioty, wszystko niszczą albo palą – mówi chłopak o bardzo zmęczonych oczach. – Ja już tylko chcę na drugą stronę, tylko na drugą stronę. Będę próbować, aż umrę.
Rzeczywiście, tylko w 2020 roku doszło do 967 policyjnych wysiedleń w Calais. Raz po raz widzimy trawniki ze sprasowanymi, pociętymi namiotami, resztkami palenisk i jedzenia.
Posłuchaj rozmowy z Anną Alboth w podcaście Jak naprawić przyszłość?
Do Wietnamczyków ukrywających się w starym magazynie, gdzieś między Calais a Dunkierką, zajrzeliśmy trochę przez przypadek. Na odludziu usłyszeliśmy głośną muzykę. Weszliśmy do środka, a tam dziesiątki namiotów otoczone dymem z ognisk i mocnymi strugami światła. Grupa, czekając na kolejną szansę przemieszczenia się dalej, organizowała sobie karaoke. Bali się rozmawiać, nie chcieli pomocy.
Dosłownie kilka dni wcześniej trzydzieścioro dziewięcioro Wietnamczyków udusiło się w ciężarówce, którą chcieli dotrzeć do Wielkiej Brytanii. Kilka dni później kilkudziesięciu prawie utonęło podczas próby przedostania się łodzią przez kanał La Manche.
Pandemia pogorszyła jeszcze bardziej już i tak trudną sytuację uchodźców. Mnóstwo organizacji pozarządowych wstrzymało swoje działania, lockdown zatrzymał tych, którzy mogliby pomóc, zamknięto bary, w których można by się ogrzać czy naładować telefon. Biura, w których składa się dokumenty azylowe, miesiącami były zamknięte, opóźnienia się namnożyły. Według raportu Biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców (UNHCR) uchodźcy i migranci byli często tymi pierwszymi do zwolnienia (nawet gdy pracowali nielegalnie), kiedy pracodawcy mierzyli się z własnymi kłopotami finansowymi. Poza tym w budżetach państw, które przekazują pomoc, środki na ten cel zostały zmniejszone.
Rezultat? Jest gorzej niż przed 2020 rokiem. Po Paryżu bez opieki poruszają się już nawet kilkuletnie dzieci. Liczba małoletnich uchodźców we Francji od 2019 roku się potroiła. Małoletnich, którzy przeszli przez to samo piekło co starsi, tylko mają jeszcze mniej narzędzi, żeby się bronić czy nie dać się frustracji, a trzymać nadziei. Teraz śpią pod wieżą Eiffla, przy wylocie klimatyzacji. Tam jest im cieplej.
Albo w okolicach parku Maksymiliana w Brukseli. To tylko rzut beretem od dworca Gare du Nord. Miejsce – skrzyżowanie dróg. To tam spotykają się ci, którzy właśnie dotarli do Europy Zachodniej, z tymi, którzy miesiącami albo latami walczą o godne życie.
Siedzibą i symbolem tych drugich stał się kościół St. John the Baptist Church at the Béguinage. To kościół, którego drzwi 23 stycznia 2021 ksiądz Daniel Alliët otworzył dla migrantów (swoje drzwi otworzył też teatr narodowy, Place la Monnaie i trzy uniwersytety – w sumie sześć miejsc w Brukseli). Około trzystu migrantów: i tych, którzy dotarli do Brukseli dopiero niedawno, i tych, którzy od trzydziestu lat czekają na legalizację pobytu (a dzięki niej choćby możliwość zarejestrowania się na wizytę lekarską), rozłożyli materace i próbują lobbować w swojej sprawie. Nazwali się The Union of Undocumented Migrants for Regularization (USPR). Robią, co mogą, żeby dotrzeć do polityków, mediów i obywateli Belgii. – Nie chcemy być duchami – mówi nam Fahima z Algierii. – Chcemy płacić podatki i wysyłać nasze dzieci do szkoły.
To właśnie koronawirus był ostateczną motywacją, żeby rozpocząć protest. Sadżadże, dywaniki do modlitwy, leżą pod ołtarzem. W tle śpiewa muezzin. Słychać rozmowy w różnych językach, przez WhatsApp, gdzieś z ukrytych pod konfesjonałem materacy. Wokół posągi świętych i malowidło przedstawiające anioła stróża.
Młodzi migranci z Sudanu Południowego przygotowują wspólny wieczorny posiłek. Calais, Francja.
Płot odgradzający drogę dojazdową do terminalu przeładunkowego portu w Calais. Francja.
Miasteczko namiotowe pod jednym z wielu mostów w centrum Calais. Francja.
Namioty migrantów z Wietnamu ukryte w opuszczonych magazynach. Grande-Synthe, Francja.
Katolicki kościół w centrum Brukseli. Miejsce schronienia dla migrantów. Belgia.
Kolejka do elektryczności. Nieformalny obóz założony przez społeczność kurdyjską. Grande-Synthe, Francja.
Nieformalny obóz na obrzeżach miasta. Grande-Synthe, Francja.
Park Maksymiliana, miejsce spotkań migrantów w centrum Brukseli. Belgia.
Uchodźcy z irańskiego Kurdystanu przygotowujący kawę.
Jeden z wielu nieformalnych obozów na północy kraju. Dunkierka, Francja.