Fotoreportaż
Wstęp do siedliska
W 2020 roku architekci z Grupy Projektowej CENTRALA (Małgorzata Kuciewicz, Simone De Iacobis) oraz architektka krajobrazu Natalia Budnik pracowali nad projektem zatytułowanym „Siedlisko Warszawa”. Kuratorkami projektu były Anna Czaban i Anna Ptak z Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski.
Pewnego dnia wybrali się do zoo. Nigdy wcześniej tam nie byli.
W tym miejscu musimy się na chwilę zatrzymać. Małgorzata Kuciewicz i Simone De Iacobis świetnie znają Warszawę. Potrafią odnaleźć zagubione strumienie i mokradła. Wskazać ślady lodowca rozsiane w warszawskim krajobrazie. Znają miejsca, w których rosną lilie wodne, i szlaki, którymi wędrują płazy. Wiedzą, gdzie się podziały gruzy usunięte z centrum po wojnie. (Nie, nie wszystkie przerobiono na gruzobeton). Są też znawcami modernistycznej architektury tego miasta.
Do ich najnowszego projektu dołączyła architektka zieleni Natalia Budnik. Wcześniej studiowała i pracowała w Kopenhadze. Dziś wnosi swoją wiedzę, pomysły i spore pokłady zdumienia („Ale gdzie w Warszawie nie słychać aut? Jak to nigdzie?”).
Jednak żadne z tej trójki nie bywało w warszawskim zoo.
W ciągu roku siedemset tysięcy ludzi odwiedza ogród, jednakże – i tutaj musi się pojawić socjoprzecinek, może nawet średnik rozwarstwienia, wtrącenie o społecznych bańkach i wojnach kulturowych – choć zoo bije rekordy popularności, w zoo się nie bywa. To znaczy: nasze „się” nie bywa. Nasze „się” unika zoo, nasze się wstydzi. Chyba że akurat ma dzieci. Ale nawet wtedy: kto wrzuci do internetu fotografię swojego berbecia na tle żyraf, może być pewien, że wkrótce wrażliwi znajomi pospieszą z zastrzeżeniami natury moralnej.
„Jesteśmy przekonani, że kolejne pokolenie będzie myśleć o zoo w taki sposób, w jaki my myślimy o ludzkim zoo” – mówi Simone De Iacobis w jednym z wywiadów. Pracownicy zoo mają na to odpowiedź. Owszem, powiadają, pierwsze zwierzyńce służyły niewybrednej rozrywce. Były w istocie parkami osobliwości, ale to już przeszłość. Współczesny ogród zoologiczny służy pięciu celom: ratowaniu zagrożonych gatunków, rehabilitacji zwierząt, badaniom naukowym, edukacji przyrodniczej i wreszcie – rekreacji.
W filmie nakręconym przez Centralę sam dyrektor placówki powtarza wyliczankę o pięciu filarach. Pokazuje na palcach. Zaczyna od kciuka („ratowanie zagrożonych gatunków”), potem zgina palec wskazujący i tak dalej. Dla „rekreacji” zostaje ostatni, całkiem mały paluszek.
Food truck
Spróbujcie powtórzyć tę mantrę w któryś wiosenny weekend, idąc przez park Praski w stronę bramy ozdobionej sylwetkami zebr.
Szeroka aleja przypomina bazar. Przechodzień toruje sobie drogę wśród piszczących i migających robotów, ruchomych piesków, samochodów na baterię. Przed wejściem trwa festiwal tanich zabawek i waty cukrowej. Co kilka minut w niebo wzbija się kolejna zebra, monstrualna Masza lub nadęty bohater Pixara, żegnany płaczem i okrzykami „Mówiłam ci, żebyś mocno trzymał”.
Za ogrodzeniem robi się nieco ciszej. Nie brakuje za to punktów małej gastronomii. Jest burger rybny koło fok. Lody Algida. Pieczony ziemniak niedaleko mrówkojada. Sprzedaż pamiątek blisko lam.
Żaden certyfikat, konferencja naukowa, członkostwo w sieci międzynarodowych placówek naukowych nie może tego zmienić: ogród stanowi część warszawskiego pasa rozrywek. Leży na szlaku piknikowym, w sąsiedztwie dzikich plaż, obszarów grillowania, terenów wystawowych. Pół godziny spaceru i jesteśmy przy Stadionie Narodowym, w miejscu, do którego ściągają food trucki, gdzie kończą się maratony, gdzie uzdrawia ksiądz Bashobora, gdzie odbywają się walki MMA i targi książki. Praga – tutaj sztywne normy lewego brzegu zostają zapomniane. Tutaj w letnie dni warszawiacy próbują być szczęśliwi. A może próbowali. Opisując stołeczne życie, coraz trudniej stosować czas teraźniejszy.
Kortyzol
A zwierzęta? Czy zwierzęta są szczęśliwe? To źle postawione pytanie. W każdym razie tak twierdzi „Kurier Zoo” numer 5. Pod nagłówkiem „Czy zwierzęta w zoo się męczą? Czy są nieszczęśliwe?” można przeczytać:
Takie pytania niewątpliwie wynikają z wrażliwości ludzi na los zwierząt, a wrażliwość jest wspaniałym punktem wyjścia do dbałości o zwierzęta, nie tylko w ogrodach zoologicznych. Jest jednak niewystarczająca do oceny sytuacji i samopoczucia danego zwierzęcia – tu niezbędna jest wiedza na temat danego gatunku i to jak najbardziej holistyczna, z kilku dziedzin. Przede wszystkim należy pamiętać, że stanu zwierząt nie można oceniać za pomocą ludzkich mierników. Antropomorfizacja, obecna w bajkach i filmach, nie jest tu dobrym doradcą. W przypadku zwierząt stosuje się pojęcie dobrostanu, a on jest zależny od gatunku, a nawet konkretnego osobnika, którego historię trzeba znać.
Kiedy zdobyłem się na odwagę, żeby zapytać pracownicę zoo o samopoczucie niedźwiedzi, odpowiedziała w podobnym duchu:
– Przede wszystkim nie należy antropomorfizować. To zwierzęta. Trzeba by zrobić badanie krwi, określić poziom hormonu stresu. Nie robiliśmy im tego. Było kiedyś takie badanie porównawcze. Niedźwiedzie na wybiegu miały niższy poziom kortyzolu niż te na swobodzie. Życie w naturze to nie taka znów idylla.
Inna rzecz, że antropomorfizacja odgrywa sporą rolę w zoologicznym marketingu. W tym samym wydaniu „Kuriera Zoo” można przeczytać, że wydry Coari i Cashibo „są bardzo towarzyskie i uwielbiają wodne szaleństwa”. Goryl Bwana to „największy łakomczuch, obserwator, doskonale potrafi odnaleźć się w grupie samczej”. Natomiast słoń Barnaba „jest nieco bardziej energiczny i czasem próbuje zdominować Gangesa, ale generalnie obydwa nasze słonie bardzo się lubią”.
Zapewnij sobie dostęp do ulubionych tekstów, nagrań audio, a także miesięcznika w wersji na czytniki.