Wersja audio
Od dłuższego czasu piszę o znikających wyspach, umierających koralowcach, topniejącym lodzie, przełowionym tuńczyku, plastiku odnajdywanym w Rowie Mariańskim i w brzuchach albatrosów, a także o wielorybach wypływających na mieliznę, na której giną, zapadając się pod ciężarem własnego ciała. Stałam się monotematyczna, znajomi mogą być pewni, że każda rozmowa skończy się dyskusją o katastrofie. Czuję, że dzieje się coś przerażającego, że możemy to zatrzymać, i że nie robimy wystarczająco dużo. Kiedy jestem w czarniejszym humorze, wydaje mi się jednak, że i tak wszyscy zginiemy, choćbym nie wiem ile słomek wyjęła z drinka i choćbym sto razy powtórzyła: „Bez siatki proszę”. Przecież to nie wystarczy. Tak jak nie wystarczą globalne strajki młodych, charyzma Grety Thunberg czy walka Alexandrii Ocasio-Cortez o Nowy Zielony Ład. Nie wystarczy ruch Extinction Rebellion, Birth Strikers czy Voluntary Human Extinction Movement. Nie wystarczą kolejne naukowe raporty, nie wystarczą paryskie porozumienia. W gorsze dni jestem pewna, że sami siebie skazaliśmy na zagładę.
Do równowagi wracam w domu pod lasem, w połowie drogi na Wschód. W marcu siedzę na werandzie pod kocem i patrzę na czarną ziemię i bezlistne gałęzie. W kwietniu zdejmuję sweter, wystawiam twarz do słońca i pierwszy raz chodzę boso po wilgotnej ziemi. Zaczyna się szaleństwo: kiełki, pączki, pędy, źdźbła, pogniecione liście kasztanowca – zielone płaszczyki z jedwabiu, jak u Andrzeja Bobkowskiego. Świat zielenieje, jakby chciał nas przeprosić za zimną nieobecność. A potem wybuchają kolory. Tulipany, floksy, orliki, irysy, krzewuszki, niezapominajki, …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Esej ukazał się w sierpniowym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii" (08/2019) pod tytułem Addio,pomidory.