Wersja audio
W tym miejscu był chyba każdy. Może nawet jest to najczęściej odwiedzane miejsce na Ziemi. Przebywałam w nim wiele razy, na pewno więcej, niżbym chciała. Na przykład w 2006 roku, kiedy wpadłam na pomysł, żeby wspiąć się na górę Fudżi. W Japonii to tradycyjna duchowa pielgrzymka, sposób na przekroczenie granicy dzielącej ludzi od bóstw. No cóż – być może posuwanie się w górę w gęstej kolejce wspinaczy i wielogodzinna kontemplacja plecaka osoby, która szła przede mną, miały w sobie coś z medytacji, jednak nie na takie doświadczenie liczyłam.
Byłam w tym miejscu także w 2018 roku podczas wakacji na Krecie. Pojechaliśmy na plażę Elafonisi, która słynie z piasku w niespotykanym różowym odcieniu. No cóż – różowych drobinek w ogóle nie dało się dostrzec spod gęsto ustawionych leżaków i roznegliżowanych ciał. Byłam w tym miejscu nawet ostatnio, kiedy podczas służbowej wizyty w Pradze w wolnej chwili postanowiłam przejść się mostem Karola. W trakcie spaceru głównie zastanawiałam się nad tym, czy most ma jakiś limit obciążenia i czy nie zostanie on niebawem przekroczony.
Pewnie już się domyślacie. Najczęściej odwiedzane miejsce na świecie to tłum turystów. Przebywanie w nim to dziwne doświadczenie – cierpka mieszanka irytacji i rozczarowania. Irytacji, że jechało się wiele tysięcy kilometrów po to, by przez kilka godzin stać w kolejce do Muzeum Prado w Madrycie albo usilnie starać się złapać na zdjęciu pawilon Wielkiego Pałacu Królewskiego w Bangkoku bez spoconych pleców innych ludzi w kadrze. Rozczarowania, bo przecież na zdjęciach w internecie piramidy w Gizie stały na środku pustyni, nie było zza nich widać Kairu, parkingu dla autokarów ani wysypującego się z nich tłumu. Zdjęcia na Instagramie niosły wizję meksykańskiego Tulum, w którym będę przechadzać się samotnie po majańskich ruinach, wsłuchana w szum fal i mowę wieków.
Tymczasem obietnice intymnego obcowania z miejscem nie zostały spełnione. Utknęły w tłumie.
W 1991 roku granice państw przekroczyło 450 milionów turystów. W 2019 roku, przed pandemią COVID-19, było ich już 1,4 miliarda.
Kiedy w latach 80. jako mała dziewczynka jeździłam z rodzicami na wakacje do Kołobrzegu, każde wyjście na plażę było problemem. – Ciżba – stwierdzał mój ojciec rzeczowo, zaraz po tym, jak przechodziliśmy przez sosnowy lasek i naszym oczom ukazywały się dziesiątki kolorowych parawanów. A potem ciągnął mnie za rękę i szliśmy, i szliśmy, aż znajdował miejsce wystarczająco puste, żebyśmy mogli rozłożyć na piasku koc i oddać się …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Więcej na ten temat możesz posłuchać 27 sierpnia o godz. 17:00 na antenie Chillizet.
Warszawa 101,5 FM, Katowice 93,6 FM, Kraków 93,7 FM, Hel 107,8 FM oraz na www.chillizet.pl
Esej ukazał się w sierpniowym numerze „Pisma” (08/2023) pod tytułem Ciżba.