Wersja audio
Jadę na rowerze przez puste pięciopasmowe ulice upadłego miasta. Trudno odgadnąć, gdzie są chodniki, bo trawa porosła je do wysokości pasa. Kręcę kółka, jadę pod prąd, bo sygnalizacja świetlna nie działa. Marzenie rowerzysty anarchisty.
Przepisy w tym mieście już dawno przeszły do historii. Służby publiczne przestały sprawnie funkcjonować, a na przyjazd policji do odległych od centrum dzielnic trzeba czekać około godziny od zgłoszenia. Do Stanów poleciałam latem zeszłego roku, żeby napisać reportaż o zrównoważonym rozwoju miast. Już po paru dniach przeczesywania na rowerze tych opuszczonych dzielnic wiedziałam, że moim bohaterem będzie Detroit. Wyzute z technologii, ale bogate w wolę przetrwania mieszkańców.
>>> Przeczytaj też tekst Julii Lachowicz o poszukiwaniu dzikiej przyrody w Dolinie Krzemowej. <<<
Zatrzymuję się w mieszkaniu Jonathana, urodzonego tu przed czterdziestu laty brodatego inżyniera. Niedawno za tysiąc dolarów kupił stuletni dom – tak niską wartość mają nieruchomości w wielu dzielnicach. Niecałe cztery tysiące złotych za trzypiętrowy budynek z drewnianym barem w piwnicy. Ile opowieści wylało się wraz z trunkami na te podłogi, ile historii minionych dekad wgryzło się w ściany?
przyjeżdżam tu w środku tygodnia, o godzinie 7:00. Głowę mam pełną niechlubnych opowieści, które słyszałam w mediach i od spotkanych po drodze Amerykanów. Jestem trochę przestraszona, niepewna tego, co mnie czeka. Idę do pierwszego z brzegu dineru , żeby kontemplować otoczenie przy słodkim naleśniku. – …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Podróż ukazała się w styczniowym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii" (01/2020) pod tytułem Miasto wymyślone na nowo.