Wersja audio
Hej, kochanie! – słyszę zza pleców, gdy pochylony nad skrzynką wybieram pomidory. Tłumek zgromadzony przy straganie wybucha śmiechem. Odwracam się i widzę, jak przez środek tego minizamieszania pewnym, napoleońskim krokiem sunie dziesięcioletni chłopczyk. Pozdrowienie rzucił mimochodem – dosłownie – i kroczy dalej. Sprzedawczyni, do której zawołanie było skierowane, też się śmieje. – Uważaj, bo tam stoi mąż! – rzuca babcia chłopca. Mąż faktycznie stoi – niewzruszony, tylko milcząco się uśmiecha. Cała sytuacja trwa kilka sekund. Dzięki nonszalanckiemu gestowi dziesięciolatka łączymy się na chwilę we wspólnym śmiechu.
Śmiejemy się, bo zdarzyło się coś niecodziennego. Rzucając filuterne „hej, kochanie” do czterdziestoletniej kobiety, chłopiec wszedł w podwójnie nieswoją rolę. W rolę dojrzałego mężczyzny, który może zalecać się do kobiety, a także w rolę dorosłej kobiety, która sprzedając swój towar, zwraca się do klientów per „kochanie”. Rozumiemy doskonale konwencję, łącznie z chłopcem, który w inteligentny sposób zagrał na podwójnym znaczeniu tego słowa.
Zwykle używane jest ono w sytuacjach prywatnych, między prawdziwymi kochankami. Wypowiedziane w sferze publicznej stanowi oręż ludowej familiarności, sposób na wciągnięcie ludzi w orbitę swojego ciepłego, serdecznego świata.
Znajdujemy się na małym targowisku na warszawskiej Pradze, przy ulicy Namysłowskiej. Nie jest to znana na całą Polskę Hala Mirowska, ale lokalny bazarek, na który – oprócz profesjonalnych sprzedawców – przychodzą też pohandlować mieszkańcy. Handlują, bo każdy grosz się przyda (Praga-Północ to najbiedniejsza dzielnica Warszawy; średnia długość życia mężczyzn wynosi tam siedemdziesiąt jeden lat, tyle co w Bangladeszu; mężczyźni w Wilanowie, najzamożniejszej dzielnicy, żyją średnio osiemdziesiąt dwa lata, dłużej niż Szwajcarzy czy Japończycy). Ale handlują też dla frajdy. Wyłożone na kocyku starocie są przede wszystkim wymówką, aby wyjść z domu. W mieście, w którym niemal wszędzie – jak mawiał Andrzej Lepper – jest „Wersal”, bazar na Namysłowskiej to jedna z nielicznych przestrzeni, w której klasa ludowa może czuć się jak u siebie.
Istnieje nieskończenie wiele form zwracania się do innych w przestrzeni publicznej: „kochanie”, „koleżanko”, „proszę księdza”, „proszę pani”. W aptece mówimy do „pana magistra”, a do nauczycielki w liceum „pani …