Wersja audio
Miałem dzisiaj w nocy koszmar – powiedział mi jednego popołudnia, niedługo przed wyborami parlamentarnymi 2019 roku, działacz dużej partii opozycyjnej. – Śniło mi się, że wygraliśmy wybory. – Chyba że przegraliście? – Nie byłem pewien, czy to on się przejęzyczył, czy ja przesłyszałem. – Nie rozumiesz. Jak przegramy, będzie parę lat spokoju. Ale jeśli jakimś cudem wygramy… Tyle odpowiedzialności, tyle pracy! Koszmar.
Kiedy to usłyszałem, obudziło się we mnie znajome poczucie, że demokracja nie ma się najlepiej. Niewielkim pocieszeniem może być to, że nie jestem w tym poczuciu sam. Unijne badanie Eurobarometr z 2019 roku wskazuje, że już tylko jedna trzecia Europejczyków ufa swoim rządom i parlamentom. Według Voter Turnout Database od lat 80. na całym świecie spada frekwencja wyborcza. Zmniejsza się też aktywne zaangażowanie w politykę partyjną. W ostatnich dekadach członkostwo w partiach politycznych spadło o milion w Wielkiej Brytanii, Francji, we Włoszech i o około pół miliona w Niemczech. W liczbach względnych w wielu europejskich krajach partie polityczne straciły ponad połowę swoich członków.
Można się zastanawiać, czy nie obserwujemy dziś procesu, w którym z demokratycznego systemu zostaje zachowana jedynie fasada, podczas gdy realna moc sprawcza przesuwa się w ręce wąskich elit. Czy obywatele nie znaleźli się w pozycji pasywnych konsumentów medialnego spektaklu, w którym ambicja poszukiwania dobra wspólnego przez reprezentantów różnych grup społecznych została porzucona na rzecz telewizyjnej jatki? Można odnieść wrażenie, że horyzont myślenia i działania polityków coraz częściej wyznacza już nawet nie data najbliższych wyborów, ale kolejny sondaż wyborczy, a polityka partyjna zaczęła rządzić się logiką niskobudżetowego reality show , którego uczestnicy chwytają się wszelkich sposobów, byle tylko telewidzowie nie wyrzucili ich z programu.
Politolodzy pokroju Jana-Wernera Müllera dowodzą, że znaleźliśmy się dziś w klinczu pomiędzy dwiema odpowiedziami na kryzys demokracji: populistyczną i technokratyczną. „Demokracja wspaniała, tylko demokraci kurwy” – zdają się mówić populiści, dowodząc, że problem leży w oderwaniu politycznej elity od zwykłego życia. W polityce, ich zdaniem, za dużo do gadania ma establishment, za mało zaś tak zwani normalni ludzie. Populiści obiecują, że – w odróżnieniu od całej reszty – w końcu będą porządnie reprezentować zwykłych wyborców i zdrowy rozsądek. Ich popularności nie szkodzi przy tym to, że obietnice rozwiązania wszystkich bolączek przez transfuzję świeżej krwi w parlamentarne ławy raz za razem kończą się świeżą krwią na ulicach. Technokratyczni oponenci populistów powtarzają natomiast za Winstonem Churchillem, że najlepszym argumentem przeciwko …