
Rysunek Anna Głąbicka
Kochana K,
piszę do ciebie w kryzysie czytelniczym, albo raczej kryzysie „konsumentki kontentu” (…) Czy tylko mnie wydaje się, że coraz trudniej znaleźć treści, które cechują się minimalną oryginalnością? Mam wrażenie, że kiedy otwieram komputer, wypada na mnie przeżuta tysiąc razy papka. Oczywistości są wszędzie, tylko że podawane są nam, jakby były odkryciami […] mam szanować swoje granice, brać suplementy, wcierać wcierki we włosy (…) Jasne, że mogłam nie wiedzieć, że potrzebuję więcej magnezu i ta informacja może mi się przydać, ale czy jest jakaś szansa na „natknięcie” się na jakąkolwiek treść, która coś dla mnie naprawdę zmieni w świecie albo zmieni mój punkt widzenia na rzeczywistość? (…) zdaję sobie sprawę, że firmy technologiczne działają w ten sposób, że wygładzają treści i podają nam tylko więcej tego, co już się nam kiedyś spodobało. Rozumiem ten mechanizm (…) a jednak dziwi mnie, że żadnym kanałem nie docierają do mnie treści, które zaskoczą mnie całkowicie (…).
Di
Droga Di,
Twój list przypomniał mi felieton Umberta Eco, który przeczytałam bardzo dawno temu, na początku studiów. Traktował on o dziejach różnorakich szkół myślenia i była wśród nich, między innymi, szkoła tautologiczna. Wyimaginowana, odnosiła dość duże sukcesy i miała wielu członków, którzy z wielką pasją poświęcali się głoszeniu oczywistości. Ich hymnem było, o ile dobrze pamiętam, Que Sera, Sera, a miejscem spotkań Baden-Baden. Byłaby to historia wspaniałego sukcesu intelektualnego, gdyby nie to, że założyciel szkoły (zresztą zgodnie z duchem teoretycznym tej formacji) oświadczył, że co pieniądz, to pieniądz – i znikł, zgarnąwszy całą kasę.
W tamtych czasach uwielbiałam czytać Eco, a to, co dzisiaj wydaje mi się napuszone i przekombinowane, wtedy mnie uwodziło – także właśnie dzięki dającemu satysfakcję poczuciu, że tekst stawia opór, że jest przynajmniej częściowo hermetyczny. Żeby zrozumieć żart o szkole tautologicznej, musiałam przecież rozumieć napięcie między nurtami intelektualnymi a ich zakorzenieniem w tkance społecznej. Musiałam wiedzieć, czym jest tautologia, i zdawać sobie sprawę z jej beztreściowości, a więc także z głupkowatości przedsięwzięcia, jakim było uprawianie tautologicznej filozofii życia.
Inny felieton Eco, który do dziś pamiętam, był zapisany językiem badań antropologicznych, tyle że Malinowskim był w nim pewien „dziki”, a przedmiotem była kultura włoska. Badacz współczuł religijnej organizacji, nazywanej przez niego „Przemysłem”, której członkowie mieszkali w klitkach, ubierali się w ascetyczne garnitury i całymi dniami pracowali, a wieczorem szli do klubów, gdzie bohatersko powstrzymywali się od seksu. Podziwiał zaś szaleńczy rozmach „Kościoła”, który swoją władzę i bogactwo prezentował na wielkich, ociekających złotem paradach.
Były to więc teksty (wtedy) zaskakujące i (wtedy) wciągające mnie w nowe perspektywy. Czy takich już nie ma? Czy jesteśmy skazani na szkołę tautologiczną?
Di, masz rację, że big techy rozpapkowują nasze treści, ale to nie jest cała historia. Di, wydaje mi się, że teksty, jakich byś chciała, są – ba, jest ich cała masa, jest ich cała tętniąca nieskończona grzybnia. Di, to nie istnienie tych tekstów jest problemem. Problemem jest to, że nasz wzrok się po nich ślizga, że nagle jesteśmy na nie znieczulone, bo musiałyśmy się szybko uodpornić w obliczu Kryzysu Narracyjnego Zaufania.
Ten kryzys ma dwa aspekty. Po pierwsze, tekstów jest za dużo, więc nigdy nie wiemy, kto dokładnie do nas mówi i czy ma do tego prawo. A po drugie, nie wiemy, czy w ogóle mówi do nas ktoś. Bo przecież nie będziesz już nigdy wiedziała, czy ten tekst napisałam do Ciebie ja, czy stworzyła go maszyna (prompt: Badawczy tekst antropologiczny pisany przez członka plemienia nieucywilizowanego; prompt: Odpisz na list Di). Kto twierdzi, że to nie jest ważne, jest wyznawcą jakiejś przestarzałej, głupiej filozofii języka naturalnego, w której „liczy się znaczenie tekstu”, w której „tekst jest tym samym, niezależnie od nadawcy”. Ty zaś czujesz, że język jest komunikacją, sytuacyjnym pomostem między dwiema rzeczywistościami; że służy kooperacji wewnątrzgatunkowej między przedstawicielami Homo sapiens. Tekst bez nadawcy jest więc pozbawiony znaczenia, a przynajmniej takiego znaczenia, które ma moc przedstawiania Twojej perspektywy. Może więc, droga Di, prawdziwym zadaniem jest dla naszej kultury odbudowanie zaufania narracyjnego. Ale obawiam się, że ci, którzy mogliby się tym zająć (watermarki na treściach AI, godne zaufania procesy wyłaniania ekspertów, edukacja do tworzenia, nie do konsumpcji), już dawno stwierdzili, że co pieniądz, to pieniądz – po czym zwinęli kasę z reklam i kupili wyspy na Hawajach albo bunkry w Nowej Zelandii.
Masz przed sobą otwartą treść, którą udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Jeśli nie masz prenumeraty lub dostępu online – zarejestruj się i zamów dostęp.