Wersja audio
W 2007 roku odwiedziłam w Dublinie przyjaciółkę. Mieszkała w jednym z nowych apartamentowców, z których dobrze widać rzekę Liffey. Siedziałyśmy na balkonie, pijąc wino i patrząc na odbijające się w wodzie wieczorne światła. Kociak, którego zaledwie dzień wcześniej przyniósł do domu współlokator Tatiany, miauczał i ocierał się o moje nogi.
– Chodź tu – powiedziałam do niego z sympatią, wzięłam go na ręce i zaczęłam głaskać. Wydawało mi się rzeczą zupełnie naturalną rozczulić się nad słodkim, zdezorientowanym kotem.
Na drugi dzień rano Tatiana poszła do pracy, a ja i kot zostaliśmy w mieszkaniu sami. Zrobiłam sobie kanapki i usiadłam na balkonie, patrząc na jasną teraz rzekę. Kociak miauczał i ocierał się o nogi, spragniony towarzystwa, jak poprzedniego dnia, wciąż niepewny w nowym mieszkaniu. W końcu zrezygnował i poszedł ułożyć się w plamie słońca.
W ogóle nie przyszło mi do głowy, żeby go pogłaskać.
Kiedy to sobie uświadomiłam, zmroziło mnie. Przy lunchu powiedziałam o tym Tatianie.
– To nie tak – tłumaczyłam – że wczoraj bawiłam się z kotem na pokaz. To było jak odruch moralny, nagła sympatia, drobny akt współczucia. Ale kiedy nie było w pobliżu ciebie, ten naturalny odruch zniknął. Rozpłynął się w powietrzu. Zupełnie jakbyś ty, obserwujący mnie inny, była elementem obwodu, który go warunkuje.
– Wszyscy jesteśmy inni, gdy jesteśmy sami. – Wzruszyła ramionami.
Miała rację, ale to nie wyjaśniało wszystkiego.
– Mam wrażenie – powiedziałam – że tak naprawdę to nie jestem dobra.
– A to na pewno. – Zaśmiała się, próbując mnie pocieszyć szczyptą sarkazmu.
– Nie śmiej się – poprosiłam. – Mam wrażenie, że naprawdę nie jestem.
Zawsze chciałam być dobra. A przynajmniej uważałam, że chcę. Kiedy ma się kilka lat, dobre są te rzeczy, za które nas chwalą, a złe te, za które dostajemy reprymendę. Otrzymujemy jedynie fragmentaryczne informacje – …