Wersja audio
Zaczyna się od tego, że (ciepło, słońce) wchodzę do kaplicy. Podłogę pokrywa błękitny patchwork z miękkich poduszek. Siadam tyłem do ściany z kamienia, pod którą niegdyś zapewne stał ołtarz. Właśnie tam, za mną, będą siedzieć trzy osoby, na które przykazano mi nie patrzeć podczas ceremonii. Ale wiem już, jak wyglądają: to długowłosy Mickey, który wyglądałby jak Jezus, gdyby nie to, że pod szatą ma dres, a na powiekach eyeliner; brązowoskóra Alexia we wzorzystym poncho i wytatuowany od stóp do głów, półnagi Robert, cały w lokach, skóra żywcem zdjęta z Maui, bohatera animowanej Vaiany . Poprawiam się na poduszkach, patrząc, jak zamykają się ogromne, drewniane drzwi. Po mojej lewej sadowi się Bernard, Niemiec w okularach, właściciel twarzy, którą rzeźbiarz w pośpiechu zostawił, zanim zdołał przydać jej charakteru. Po prawej zaś Anglik George, ze swoją fryzurą księgowego nazisty, w obcisłym stroju do biegania koloru fuksji, który niepokojąco odstaje od średniowiecznego otoczenia.
Jak przystało na księgowego, George ma ze sobą notes. Będzie spisywał wszystko, co powiem. Jestem w końcu w rękach profesjonalistów.
Na początek pociągam nosem. Bernard od razu wręcza mi chusteczkę, a kiedy głośno się w nią wysmarkuję (dźwięk odbija się od wysokiego sklepienia), wyciąga rękę, żeby zabrać ją z powrotem.
– Ale to moje – droczę się z nim, żeby rozładować atmosferę.
– A teraz moje – mówi.
– Pozwę cię – odpowiadam.
– Czymże jest własność? – mówi Bernard.
– Czy ty masz odpowiedź na wszystko? – pytam z uśmiechem człowieka rozbrojonego, żeby Bernard bez silnej twarzy poczuł się silniejszy. Bo nawet w takich momentach – kiedy się boisz, nic nie zależy od ciebie i wszystko jest w rękach mężczyzny bez twarzy – trzeba za wszelką cenę dbać o samopoczucie mężczyzny.
Nadchodzi czas rytuału wstępnego, który ma „przywołać moją intencję”: czeka mnie runda pytań o to, dlaczego tu jestem i czego szukam. To nadspodziewanie trudne, zwłaszcza że w ciepłym piaskowcu kaplicy, pod symetrycznym łukiem sklepienia, kiedy z zewsząd wślizgują się do środka cisza i mleczne światło śródziemnomorskiego słońca, słowa wydają się ważyć trochę więcej niż zwykle. Pomysł, żeby się tu w ogóle zjawić, narodził się w początkach pandemii, gdy wszystko …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Artykuł ukazał się w kwietniowym numerze miesięcznika „Pismo. Magazyn Opinii” (4/2022) pod tytułem Szukanie Boga.