Wersja audio
czerwiec 2015 . w szpitalu. Maria przykurczona na łóżku, ręka zamknięta ciasno na metalowej rurce. Broda wystaje, bo bez zębów usta się zapadły. Jedno oko na mnie otwierała. Otwierała i zamykała. Jak kura, która łypie zawsze jakoś złowrogo. Nabrała sił i zaczęła krzyczeć, z pretensją:
– Czemu mnie pani obudziła??? No, czemu mnie pani budzi?!
– To ja, Hanka…
– A, to ty? Nie mam siły, chcę umrzeć…
Nic nie mogę dla Marii zrobić. Pogładziłam ją po sinej ręce, powiedziałam, że ją kocham. Tak się niepewnie uśmiechnęła. I zabrałam konwalie, których nie mogłam zostawić.
czerwiec. maria wczoraj . Leżała na boku skruszona, prawie w kłębek zwinięta. Drobne ramiona, zapadnięte, pod materiałem, dłonie tylko skórą obleczone. A skóra taka inna – jakby z martwej kury zdjęta. Wapienna w kolorze, z żółtymi plamami. Trochę za długie, zakręcone, też pożółkłe paznokcie. Są takie grube, myślałam, trudno je obcinać. Dawniej Maria głowę unosiła, ciało prostowała, kiedy otwierałam drzwi. Siadała na łóżku i suwając stopami, kapci szukała. A potem układała dłonie na szczupłych udach, pochylała się miękko do przodu i opowiadała o tym, jak jej czas mija.
Wczoraj leżała na boku skruszona, prawie w kłębek zwinięta. Przysunęłam ten sam fotel, przysiadłam blisko i otulałam ją ciepłem, miłością. Lewą dłonią ściskała poręcz łóżka. To nowe łóżko – dla bardzo chorych, starych, umierających. Położyłam lekko dłoń na dłoni Marii. To były dwa ciała z różnych materii złożone. Moja dłoń wydawała się duża, ogromna, ciemna słońcem; zawstydziła mnie. Jakby była nietaktem. Gładziłam Marię i chowałam rękę, gładziłam i przestawałam.
Leżała na boku skruszona, prawie w kłębek zwinięta. Poruszyła głową z trudem. Nowe włosy, krótkie przy skórze, zmieniły jej twarz. Jest całkiem odmieniona. Zaledwie kilka tygodni minęło od nocy, kiedy upadła w łazience, a tak bardzo we wszystkim jest dziś inna. Prawe oko zamknięte, lewym patrzy na mnie jakoś pod kątem, chwilami chciwie, a chwilami zupełnie obojętnie – nie widząc nic. W nosie rurka, która z wielkiej i głośnej maszyny tłoczy tlen do umęczonych płuc.
– Na szczęście serce zaczęło mnie boleć.
– Naprawdę chcesz umrzeć?
– Jak się mam tak męczyć, to tak, naprawdę – Maria wymawia każde słowo powoli, bo nie ma siły, ale za miękko, trudno ją zrozumieć. (Tak „za miękko” mówi się bez zębów).
– Patrzysz na mnie tylko jednym okiem. (Drugie schowane w poduszce).
– Bo i tak tym drugim nie widzę.
– Ja nie mogę się sama przewrócić. Sama mogę tylko ręką trochę poruszać. A nogi tak mi podskakują co chwila. Nie mogę już żyć bez pomocy. Nic sama nie mogę zrobić… Nie …