Wersja audio
Ciągle o tym myślę – co ja Ci powiem? Jak to zrobię? Kiedy? Nie daje mi to spokoju mniej więcej od tamtej podróży na bagna. Był wrzesień 2019 roku i jechaliśmy z profesorem Wiktorem Kotowskim nad Biebrzę. Chciałem, by mi pokazał, co katastrofa klimatyczna robi z torfowiskami. Miałem to opisać w ostatnim odcinku cyklu o klimacie, który przygotowywałem dla „Pisma”.
W samochodzie opowiedziałem profesorowi o moim spotkaniu z licealistami z Wrocławia, od których właśnie wróciłem. Pytali trochę o moje książki, ale rozmowa szybko zeszła na katastrofę klimatyczną. Dali mi szkolną gazetę, której duża część była poświęcona temu tematowi. Któryś z chłopaków rzucił, że on i wielu jego rówieśników są wściekli na Gretę Thunberg.
– Na nią jesteście wściekli? Dlaczego? – zrobiłem wielkie oczy.
– Bo się popłakała w tym ONZ-ecie – padła odpowiedź.
Masz przed sobą otwarty tekst, który udostępniamy w ramach promocji „Pisma”. Odkryj pozostałe treści z magazynu, także w wersji audio. Wykup prenumeratę lub dostęp online.
Nie możesz tego pamiętać, ale dosłownie kilka dni wcześniej Thunberg rzeczywiście puściły nerwy w czasie wystąpienia w Nowym Jorku. „Powinnam być teraz w szkole, po drugiej stronie oceanu, nie tutaj! Mimo to przychodzicie do nas, młodych ludzi, po nadzieję. Jak śmiecie?! Ukradliście mi marzenia i dzieciństwo!” – krzyczała łamiącym się głosem. Do dziś można znaleźć to nagranie na YouTubie. Może kiedyś obejrzysz.
– Ale nie sądzicie, że ona ma rację? – zapytałem ich wtedy.
– Może i ma. Ale ta jej histeria to było to, na co oni czekali. Rozbeczane dziecko, tyle zobaczyli – usłyszałem. – Teraz o wiele łatwiej będzie ją traktować niepoważnie.
A potem pokazali mi memy z płaczącą Gretą, które właśnie zaczęły latać po internecie.
– Ja też płaczę – rzucił w odpowiedzi Wiktor Kotowski, gdy skończyłem opowiadać mu tę historię, i prawie niezauważalnie zacisnął ręce na kierownicy. – Nie wiem, co im powiedzieć. Na przykład tym dzieciakom z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego. Moja córka tam działa. Widzę te ich transparenty i płaczę. Czasem mi się wydaje, że płacz to wszystko, co dla nich mam.
A potem pojechaliśmy dalej. Torfowiska były naprawdę suche.
Od tamtego czasu nie umiem przestać wyobrażać sobie rozmowy z Tobą na ten temat. Postanowiłem więc się do niej przygotować najlepiej, jak umiem. Zadzwoniłem do Kasi Guzek z Greenpeace’u. Jej syn Bogusz jest młodszy od Ciebie. Pamiętam dzień, gdy się dowiedziałem, że Kasia będzie mamą. Pomyślałem sobie wtedy, że z tym światem nie może być chyba tak fatalnie, skoro nawet ona, osoba z samego środka walki o planetę, zdecydowała się na dziecko.
– Ale to nie jest takie proste – powiedziała. – We mnie ta decyzja bardzo długo dojrzewała. Pamiętam siebie sprzed kilkunastu lat. I moich znajomych z Greenpeace’u czy innych organizacji. Myśmy sobie wszyscy wtedy mówili z pełnym przekonaniem, że posiadanie dziecka to jest najgorsza rzecz, jaką można zrobić światu. Myśleliśmy wtedy w kategoriach śladu ekologicznego. Starasz się, by był jak najmniejszy, a decyzja o dziecku winduje go po prostu w kosmos. Ale dziś wielu z nas jest rodzicami. I ja ci tego nie wyjaśnię. Nie umiem połączyć tej mojej decyzji z prognozą dla świata. To się nie łączy na poziomie racjonalnym.
Ale Kasia w tamtej rozmowie powiedziała coś jeszcze. W 2018 roku, po publikacji tego druzgoczącego raportu IPCC (Intergovernmental Panel of Climate Change) Global Warming of 1.5°C (Globalne ocieplenie o 1,5 stopnia Celsjusza), tuż przed szczytem klimatycznym w Katowicach, oni tam w Greenpeace doszli do wniosku, że muszą wyjść z komunikatem „Polska bez węgla 2030”. Nawet im wydawało się to wtedy sporą abstrakcją.
– Dziś mutacje tego hasła słyszymy w programach wyborczych, wiemy, że elektrownia w Ostrołęce nie powstanie, a przynajmniej nie w planowanym kształcie jako elektrownia węglowa – mówiła mi Kasia. – Podobnie jak odkrywka węgla Gubin-Brody. Los innej odkrywki, tej w Złoczewie, ciągle się waży. I jeśli ona też zostanie zablokowana, to elektrownię w Bełchatowie trzeba będzie po prostu zamknąć. I zobacz – to, co nam się wydawało w 2018 roku radykalne, niecałe dwa lata później zaczęło się pomału materializować. To nie jest jeszcze sukces – zastrzegła. – Ale daje nadzieję.
mamy w domu taką książkę Rebeki Solnit. Jej tytuł brzmi Nadzieja w mroku. Powinieneś mieć ją zawsze w zasięgu ręki. Ona Ci pomoże. Mnie pomogła. Przeczytasz w niej między innymi, że „nadzieja to nie rokowanie. To ukierunkowanie ducha, ukierunkowanie serca; wykracza ona poza świat bezpośrednio przeżywany i zakorzeniona jest gdzieś poza jego horyzontem” (przeł. Anna Dzierzgowska i Sławomir Królak).
Po Kasi nabrałem ochoty na kolejne rozmowy. A może po prostu przestałem się ich tak panicznie bać. Pewnie dlatego, że ta pierwsza nie była tak przygnębiająca, jak się spodziewałem. Zrobiłem więc sobie listę ludzi i zamęczałem ich swoimi pytaniami. Odpowiadali cierpliwie, chyba sami mieli potrzebę pogadania o tym wszystkim.
Janek Mencwel jest miejskim aktywistą, ale pracuje też w organizacji ClientEarth – Prawnicy dla Ziemi. Jest tatą bliźniaków, niewiele starszych od Ciebie. Janek powiedział mi coś, co trochę objaśniło mi moją obsesję:
– Dzięki dzieciom przyszłość stała się dla mnie namacalna. Wcześniej byłem kiepski w robieniu planów, mniej więcej w marcu kończyłem z grubsza planowanie bieżącego roku. Od czasu narodzenia bliźniaków to się kompletnie zmieniło. Przyszłość nabrała konkretu. Coś, co ma nastąpić za dziesięć lat, kiedyś było dla mnie abstrakcją, a teraz oznacza, że to nastąpi, gdy moje dzieci będą piętnastolatkami.
Gdy Janek to powiedział, dotarło do mnie chyba, że zmaterializowałeś mi przyszłość, chłopaku, chcesz tego czy nie.
Zapytałem też Janka, czy mówi dzieciakom o tym, co się dzieje z planetą. Odpowiedział, że tak, ale stara się nie używać strasznych słów. Jeżdżą na przykład co roku na Bagno Całowanie pod Warszawę i obserwują, że za każdym razem jest tam mniej wody. Opowiadają sobie dlaczego. – Pozwalamy poczuć im pewną stratę związaną z tym konkretnym miejscem, dotknąć tej zmiany, ale nie straszymy szerszą wizją.
Pomyślałem sobie, że mógłbym Cię któregoś dnia zabrać w to miejsce nad Notecią, w którym byłem w 2019 roku. Wybralibyśmy się rowerami. Musisz tylko trochę podrosnąć, żeby trud takiej wyprawy był dla Ciebie źródłem przyjemności. Pokazałbym Ci młyn, w którym stary młynarz opowiadał mi, jak mu rzeka znikała. Obiad zjedlibyśmy w Sompolnie, w tej samej pizzerii, w której ja wtedy jadłem. A potem dojechalibyśmy do tego miejsca, w którym podcięło mi nogi. Tam jest niewielki mostek, a pod nim przesuszone koryto po rzece, z całymi koloniami wyschniętych skorup jakichś mięczaków. Wygląda to tak, jakby cała woda wyparowała w kilka chwil. Tam bym Ci opowiedział, dlaczego to się dzieje. Niemal w zasięgu wzroku mielibyśmy odkrywki węgla. Moglibyśmy podjechać później na skraj jednej z nich i zobaczyłbyś przyczynę tego wszystkiego. Trzeba by było tylko uważać na tiry wywożące urobek.
Teraz już wiem, że nie ma co bać się takiego pokazywania. Trzeba to tylko zrobić z głową. Mamy jeszcze trochę czasu, jakoś to obmyślę. Zapytasz pewnie, czemu ludzie są tacy głupi. Trudno nie zapytać, to jest w tym wszystkim najlepsze pytanie. Jedna z córek Oli Gonery-Tafelskiej ciągle o to pyta: „Czemu ludzie są tak głupi i chciwi?”. I wiesz co? Ola nie umie jej odpowiedzieć. Próbuje na wszystkie sposoby, ale jeszcze nie znalazła dobrego wytłumaczenia. Może dlatego Ola i jej mąż Jarek działają teraz w Extinction Rebellion (XR) w Poznaniu. Na pierwszy happening w tym mieście przygotowali nawet trumnę przyszłości. Serio. Przez miesiąc Jarek chodził do garażu kolegi i klecili tam z desek najprawdziwszą trumnę. Mieli z nią iść w kondukcie żałobnym ludzkości. Nie kryli się z tym przed dziećmi. Jak mi to Ola opowiedziała, to mnie zmroziło. Bo od razu zacząłem sobie wyobrażać, że prowadzę Cię do garażu, w którym zbijam z desek trumnę Twojej przyszłości. Albo całej ludzkości. Bo przecież taki jest komunikat XR – to rebelia przeciwko wymieraniu. „A kto będzie wymierał, tata?” – niemal słyszę w głowie, jak mi zadajesz to pytanie. I co ja Ci wtedy odpowiadam? „My, synku. My wszyscy”. Tak?
„No jednak to jest grube przegięcie, nie sądzisz? Żeby taką trumnę dziecku pokazywać?” – tak sobie myślałem. Ale Ola mi to wyjaśniła: – Ten happening to był „Pogrzeb Prz_szłości” – napisała mi to na kartce, żebym zobaczył i zrozumiał. – W to puste miejsce wstaw literkę, jaką chcesz – „e”, jeśli wierzysz, że można jeszcze coś zmienić i wymyślić świat na nowo, albo „y” – jeśli nie zamierzasz nic z tym robić.
Tak właśnie Ola i Jarek tłumaczyli to dzieciakom. A trójkę ich mają. Że jeszcze nie wszystko stracone, tylko trzeba działać. Że „e” albo „y”.
„Wojny wybuchną, planeta się ogrzeje, gatunki wymrą, jednak to, jak wiele wojen, o ile stopni i które gatunki uda się ocalić, zależy od tego, czy podejmiemy jakieś działania. Przyszłość pogrążona jest w mroku, mroku zarówno łona, jak i grobu” – to znów Rebecca Solnit.
Mógłbym Cię któregoś dnia zabrać w to miejsce nad Notecią. Pokazałbym Ci młyn, w którym stary młynarz opowiadał mi, jak mu rzeka znikała.
– Gdy miałam cztery lata, umarł mój ojciec – mówiła mi jeszcze Ola. – Nikt ze mną o tym wtedy nie porozmawiał, tata zniknął, koniec opowieści. Dziś widzę po sobie, jaki to był błąd, jak wielkie spustoszenie to może zrobić w dziecku. A przecież śmierć to jest jedyna pewna rzecz w życiu. To, że umrzesz, jest o wiele pewniejsze niż to, że się urodzisz. Dlatego u mnie w domu nie ma tematów tabu, rozmawiamy o wszystkim. Wiesz, unikanie trudnych spraw tylko obnaża to, jak bardzo dorośli sobie z nimi nie radzą, jak nie możemy ich udźwignąć. A to my, rodzice, jesteśmy od dźwigania.
A potem znad tej odkrywki ruszylibyśmy może do Stawisk, żeby rozbić namiot gdzieś nad jeziorem, zaraz obok tego miejsca, gdzie w 2019 roku stał Obóz dla Klimatu. Zrobilibyśmy kolację na maszynce gazowej, a potem położyli się spać wcześniej, żeby złapać świt nad jeziorem. Bo z rozmów z tymi wszystkimi ludźmi nauczyłem się jeszcze jednego: że to wszystko, co powyżej, nie będzie miało sensu bez zachwytu.
Gdy miałeś dwa lata, zabrałem Cię na kajaki. Był koniec czerwca, bardzo gorący. Wstawałeś wtedy o jakichś nieprzyzwoitych porach i już za nic w świecie nie chciałeś usnąć. Musiałem więc Cię turlać od bladego świtu. Tamtego dnia byliśmy akurat na Kaszubach, wynajęliśmy domek nad jeziorem, przy pomoście kołysał się kajak. Popłynęliśmy na krótką rundę, a gdy dobijaliśmy do pomostu, gdzieś w oddali odezwały się żurawie. Zapytałem Cię wtedy szeptem:
– Słyszysz?
– Tak – odpowiedziałeś również szeptem, bardzo przejęty.
– Wiesz, co to jest?
Pokręciłeś główką.
– Żurawie. Podobają ci się?
– Nie – wyszeptałeś, trzymając się konwencji, a potem niezrażony niczym podreptałeś bawić się wiosłem.
Zanim zebrałem się z powrotem do kupy, pomyślałem sobie, że to jeszcze za wcześnie, ale że z tego nie mogę zrezygnować. Utwierdziła mnie w tym przekonaniu Judyta Nadziejko-Walter, którą poznałem na Facebooku. Judyta działa w grupie „Planetarianki i planetarianie”. To jest bardzo fajna ekipa, spotykają się regularnie, nie w sieci, a w realu, i dyskutują o planecie. Ale nie tylko o tym, dlaczego jest źle, ale też o tym, co i jak zrobić, żeby było dobrze.
– Z moim ośmioletnim Tymkiem popełniłam na początku błąd – mówiła mi. – Chodziliśmy na spacery, a ja mu pokazywałam, co jest nie tak. Że tam drzewa wycinają, a nie powinni, a tu ktoś nie posegregował śmieci i to niedobrze. Chciałam, żeby on z tego wyciągał informacje, jak powinno być. Niby mu mówiłam: „Zobacz, jakby było wspaniale, gdyby drzewa nadal rosły”. Ale szybko odkryłam, że on i tak wraca z tych spacerów umęczony.
Judyta postanowiła wszystko zmienić. Przestała Tymkowi komentować świat. Zaczęła za to pokazywać, jaki ten świat jest wspaniały. Nauczyła go zachwytu. I wiesz co? Ostatnio syn do niej przyszedł, bo w Poznaniu remontują jakieś zabytkowe schody w parku czy gdzieś tam, a przy okazji wycinają drzewa. „Przecież te drzewa są starsze od tych schodów. Też są zabytkami, dlaczego ich nikt nie chroni?” – spytał.
I wtedy Judyta pomyślała, że odniosła mały sukces.
Więc o ten zachwyt jeszcze powalczymy, dobrze?
Im dłużej piszę ten list, tym mniejszą mam tremę przed naszą rozmową. Choć cały czas ją mam. Opowiedziałem o niej jeszcze jednej osobie. To Mateusz Galica, znamy się z pracy. Mateusz pracuje w Kantarze, takiej firmie badawczej. W 2018 roku przeczytał ten smutny raport IPCC i się przeraził. A potem zebrał w firmie ekipę i zrobili badania na temat tego, co my wszyscy o tym wielkim problemie wiemy, co myślimy, że wiemy, i jak powinniśmy o tym rozmawiać, żeby zacząć go rozwiązywać. To nie jest jakaś wesoła lektura, to ich opracowanie, co ja Ci będę mówił. Nazwali je Ziemianie atakują. Zrobili z tego wielką sprawę – premierę w mediach, udostępnili wszędzie za darmo. A potem Mateusz wpadł na pomysł, że pójdą z tym raportem do szkoły jego syna Leona, który chodzi do pierwszej klasy.
Tego dziś najbardziej potrzebujemy – pomysłów na skuteczne rozwiązania, wiary, że są możliwe, i opowieści, które nas do nich przekonają.
– Jezu, ja czasem prezentuję wyniki naszych badań jakimś grubym rybom biznesu, zależy od nich stan naszej firmy albo moja praca, i nie stresuję się wtedy tak, jak się stresowałem przed tym wystąpieniem dla pierwszaków – śmiał mi się do słuchawki.
Zapytałem go, czego on się tam tak bał. Bo może tego samego, czego ja się boję przed rozmową z Tobą.
– Tego, że ich tą wiedzą przytłoczę, przestraszę. Albo że nic nie zrozumieją i mnie z nudów zakrzyczą.
– I co się stało?
– W zasadzie nic wielkiego – mówił.
– Przyjęli do wiadomości, zmartwili się, a zaraz potem zaczęli mnie zarzucać konstruktywnymi rozwiązaniami. Aż mnie zatkało.
I gdy mi o tym opowiedział, to pomyślałem, że cała nadzieja w Tobie. W Was. Ale nie w tym sensie, o którym mówiła Greta. Ona miała za złe dorosłym, że pytają dziś o nadzieję dzieci. I ja się z nią zgadzam, że przerzucać teraz odpowiedzialność za ocalenie ludzkości na Was to jest draństwo czystej wody. Ale Wy nam możecie nieświadomie podpowiedzieć rozwiązania!
Potwierdziła mi to Magda Budziszewska, psycholożka z Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się tam lękami i depresją klimatyczną. Powiedziała, że rozmowa z dziećmi jest być może najbardziej podręcznym sposobem na wyjście z niemocy, w jakiej wszyscy tkwimy.
– Jak to? – zapytałem.
– W rozmowie z dzieckiem w naturalny sposób rezygnujemy z wizji apokalipsy – wyjaśniła. – Oczywiście, nikt nam dziś nie może obiecać, że ona się nie wydarzy, ale sama jestem wobec tej figury bardzo podejrzliwa. Zbyt mocno zakorzeniła się ona w naszej kulturze.
Zdaniem Magdy wynika to między innymi z nadmiaru bodźców. To się dzieje nawet w Twoich kreskówkach. Z dzisiejszej perspektywy, w tym starym, dobrym Strażaku Samie, którego oglądałem, gdy byłem w Twoim wieku, nic się nie dzieje. Kolory są trochę przyblakłe, a bohaterowie pozwalają sobie na chwile ciszy czy pogwizdywania w przerwie między dialogami. Słychać tam nawet świergot ptaków. Dasz wiarę? Strażak Sam idzie i nic nie mówi przez kilka sekund! Ten współczesny jest inny – przyspieszył, podkolorował się, nabrał rozmachu. Jakie on ma niesamowite sprzęty! Ten stary miał tylko jeden wóz z drabiną. A tutaj quad, terenówka, helikopter, skuter wodny… To wszystko sprawiło, że tamten sprzed lat już się nie sprawdza. Pamiętasz, jak Ci go puściłem? Patrzyłeś na mnie jak na wariata. Jakby się coś w tablecie zepsuło.
No więc ze światem dorosłych zrobiło się podobnie, tylko że gorzej. Zaczęliśmy się nawzajem zarzucać komunikatami i żeby je usłyszeć, musieliśmy je nieco podkręcać. Fatalna wiadomość zaczęła zastępować bardzo złą wiadomość, która kiedyś już zastąpiła taką po prostu złą. I tak doszliśmy do wiadomości o końcu świata. Bo co może być mocniejszego od nich? Potem można już tylko się przekrzykiwać, podbijając okropieństwa, które się mają na ten koniec złożyć. Tak do siebie czasem mówimy, tak to działa wśród dorosłych. To jest pułapka i nie wiem, czy uda mi się Cię przed tym uchronić. Ale musisz wiedzieć, że my, dorośli, rzadko dzielimy się dobrymi wieściami. Chyba że z dziećmi. I to właśnie uświadomiła mi Magda. Że w rozmowie z Wami nie zabiegamy o Waszą uwagę, strasząc Was. I to jest chyba jedyna taka sytuacja w naszym życiu. Aż tak bardzo to jeszcze nie jesteśmy pomyleni. Chcę w to wierzyć. Więc zamiast strachu szukamy konstruktywnego wyjścia z sytuacji. Pozytywnego przekazu.
– W czasie moich badań spotkałam ludzi, których dzieci w wieku przedszkolnym przychodziły z pytaniem: „Mamo, czy skończy się woda? Co wtedy będziemy pili?”. Człowiek zapytany o to przez dziecko będzie szczerze próbował znaleźć i opisać skuteczne rozwiązanie – mówi Magda.
A przecież właśnie tego dziś najbardziej potrzebujemy – pomysłów na skuteczne rozwiązania, wiary, że są możliwe, i opowieści, które nas do nich przekonają. I nie chodzi o to, że Ty mi masz teraz ten sposób podpowiedzieć! Nie. Chodzi o to, że ja dzięki rozmowie z Tobą może ten sposób wymyślę. Albo uznam jakiś gotowy za realny i dobry. Ale wiesz, tak szczerze uznam, że to jest do zrobienia. I jak sobie to wszystko uświadomiłem, to od razu zrozumiałem, że nie powinienem się bać tej rozmowy z Tobą.
Powinienem jej wyczekiwać.
Ale dzięki tym wszystkim ludziom pojąłem coś jeszcze. Że powinienem się obawiać czego innego, co innego powinno mi spędzać sen z powiek. Że właściwie przygotowuję się do złej rozmowy. A może nie do złej, a do tej łatwiejszej?
Może to się zdarzy w czasie naszej rowerowej wyprawy nad Noteć, a może gdzieś zupełnie indziej. Ale pewne jest, że Ty mnie w końcu o to zapytasz – co zrobiłem, żeby do tego wszystkiego nie doszło. Zresztą wystarczy, że zobaczę to pytanie w Twoich oczach.
I nad tą odpowiedzią powinienem pracować, a nie nad tym, jak Ci to wszystko opowiedzieć.
Historia osobista ukazała się w majowym numerze miesięcznika "Pismo. Magazyn opinii" (05/2020) pod tytułem List do K.