Przynajmniej raz w tygodniu wchodzę na profil Znajdek na Facebooku. Podsyłam linki znajomym, którzy myślą o adopcji. Sama kilka razy byłam bliska napisania w sprawie konkretnego psa, a fantazje o własnym czworonogu wracają zwykle na wiosnę, gdy przyroda i pogoda zachęcają do długich spacerów. Tymczasem za chwilę zacznie się sezon oddawania zwierząt do hoteli lub schronisk. Często podkreślamy, że to tylko tymczasowo, na czas urlopu – ale wiele z naszych pupili w tych schroniskach zostaje.
W pandemii rozglądaliśmy się za zwierzętami, chętnie przygarnialiśmy psy, teraz spada liczba adopcji. Psy to problem: koszty związane z chorowaniem i wizytami u weterynarza, wychodzenie na dwór, zostawianie w domu, organizowanie opieki na czas urlopu. Ale to także – coraz częściej wyzwanie wychowawcze. A nam często brakuje cierpliwości, konsekwencji i czasu.

Katarzyna Kazimierowska: W Polsce kochamy psy, jesteśmy na szóstym miejscu w Europie pod względem liczby posiadanych psów – w roku 2022 było ich około 8 milionów. Jednocześnie od 2023 roku jest coraz mniej adopcji, a coraz więcej porzucanych zwierząt.
Lek. wet. Joanna Iracka: Pewnie to jeszcze trend popandemiczny. W czasie pandemii dużo ludzi wzięło psy, a potem zaczęły się kłopoty.
Psy nie są już tak bardzo potrzebne, jak były?
Nie, nie dlatego, że są niepotrzebne. Raczej dlatego, że sprawiały kłopoty. Z moich doświadczeń z klientami wynika, że najwięcej problemów było i jest z zostawaniem. Ludzie siedzieli w pandemii w domu, pracowali zdalnie, nie wychodzili, więc nie nauczyli swoich zwierzaków, żeby zostawały same. Potem wrócili do pracy i okazało się, że to nie takie proste, bo nieprzyzwyczajony do samotności przeżywa bardzo silne emocje. A przy metodach często dziś zalecanych, właściciele nieraz ćwiczą kilka razy dziennie, przez kilka miesięcy, żeby osiągnąć 15 minut ciszy po zostawieniu psa samego. Więc wiele osób nie daje rady, bo jednak muszą chodzić do pracy.
Zaraz zapytam o modę w wychowywaniu psów, ale zacznę od tego, czy my w ogóle umiemy sobie radzić z psami, gdy je weźmiemy na wychowanie?
Najczęściej spotykam się ze zdziwieniem, że psu trzeba poświęcić co najmniej dwie godziny dziennie na spacery z nim. A to jest kawał życia. Ale czas to jedno. Zwykle nie radzimy sobie z kłopotami, jakie wiążą się z posiadaniem psa. Zwłaszcza z tym, że trzeba bardzo wiele nauczyć – musi umieć się zachować w ludzkim świecie, zwłaszcza w mieście, między innymi zostawać sam w domu.
Pani cały czas wraca do zostawania.
Najczęściej spotykam się ze zdziwieniem, że psu trzeba poświęcić co najmniej dwie godziny dziennie na spacery z nim.
Bo jest to bardzo uciążliwy problem. Inne kłopotliwe zachowania mogą być równie powszechne, ale nie dezorganizują w tym stopniu codziennego życia opiekunów. Jeżeli nie jesteśmy gotowi sprawić psu dyskomfortu, to raczej nie wyjdziemy z domu. Znam takie osoby, które nie mogą wyjść z domu bez swojego pupila. I żyją tak od kilku lat. Które wracają po pięciu minutach, bo pies zaczyna piszczeć pod drzwiami. I krótkie wyjście czy raczej próba wyjścia kończy się stresem dla obu stron. Ale te osoby dostają nieraz od behawiorystów rady, że pies nie może doświadczać dyskomfortu. Mam naprawdę wielu klientów, którzy do mnie z tym przychodzą.
Inni z kolei nie wyobrażają sobie bycia zakładnikiem psa. Szukają rozwiązania, szkoleń. A gdy im ktoś mówi, że trzeba włożyć dużo pracy, żeby po roku wyjść na pół godziny, zazwyczaj jest to dla nich nie do przyjęcia.
Gdy mówi pani o tych radach behawiorystów czy innym, łagodniejszym podejściu do psów, to co ma pani na myśli?
Zawsze byli trenerzy, którzy raczej budowali relację z psem, niż tylko mechanicznie stosowali przymus. Na pewno w latach 90. już dość powszechnie się myślało o tym, żeby się z psem porozumieć i współpracować, a nie tylko straszyć. I tak naprawdę o to właśnie chodzi. Teraz (stopniowo coraz bardziej) wahadło wychyla się w stronę drugiego ekstremum. Głośno się krzyczy, że nie wolno zrobić psu żadnej przykrości, można tylko dawać ciasteczka, ale o relacji znów się zapomina. To znaczy wprawdzie nieustannie mówi się o „budowaniu zaufania”, ale jak można mieć zaufanie do kogoś, kto sam (z punktu widzenia psa) nie wie, czego chce, nie jest odpowiedzialnym przewodnikiem?
Przeczytaj też: Jedenaste: nie krzywdź zwierząt
Jeżeli człowiek sprowadza sam siebie do robota wydającego ciasteczka (a pies bardzo szybko uczy się, jak ten automat obsługiwać, gdzie nacisnąć, żeby ciasteczko wypadło), to nie można mówić o relacji. Zza tych ciasteczek pies w ogóle nie widzi osoby, z którą mógłby mieć relację…
Jakie są najczęstsze problemy, z którymi ludzie się do pani zwracają?
Agresywne zachowanie – wobec innych psów, wobec przechodniów, podczas spacerów. Przychodzą też do mnie klienci z informacją, że ich pupil nie radzi sobie z emocjami – jest bardzo reaktywny, pobudliwy.
No tak, adoptujemy psy lub bierzemy z hodowli, kierując się bardzo różnymi pobudkami, prawda? Bo dzieci chcą, bo czujemy się samotni, bo decydujemy się nie mieć dzieci, ale chcemy się kimś opiekować, stąd pies. Te powody wynikają z chęci poprawy naszego dobrostanu.
Jest też dużo takiej motywacji, że nie chcemy, żeby zwierzę siedziało w schronisku. Widzieliśmy zdjęcie w internecie i zrobiło nam się go szkoda. Uważam jednak, że to też nie jest tak, że czysto bezinteresownie chcemy pomóc psu – wciąż robimy to także dla siebie. Uratowaliśmy psa ze schroniska! Ale to mnie nie oburza, zawsze przecież psy pracowały dla ludzi i dalej to robią, tylko teraz służą nam często do pracy emocjonalnej, czyli zaspokajania naszych potrzeb w tym zakresie, a nie jako np. psy obronne, myśliwskie, pasterskie czy stróżujące (choć te i wiele innych funkcji ciągle także pełnią). Lubimy mieć psy, doskonale to rozumiem, też zawsze tego potrzebowałam. To fajnie, że ktoś chce mieć psa.
Tylko pytanie, czy sobie z nimi radzimy?
Problem polega na tym, że zmniejsza się dystans między nami a zwierzęciem. Nie chcemy dystansu. Nie chcemy go traktować jak psa, tylko jak obiekt naszych uczuć. W relacji z nim realizujemy potrzebę przyjaźni, opieki, bliskości, czyli to wszystko, co zwykle spełniamy w związkach międzyludzkich. A teraz przenosimy to na zwierzę. I nie dziwię się, w pewnym sensie jest to łatwiejsze, bo w psie mamy lustro. Widzimy w nim nasze emocje i możemy uznać, że podobnie myśli, czuje, kocha.
Problem polega na tym, że zmniejsza się dystans między nami a zwierzęciem. Nie chcemy dystansu. Nie chcemy go traktować jak psa, tylko jak obiekt naszych uczuć.
Czasem wychodzi na to, że pies jest tak do nas przywiązany, że nie chce, żebyśmy wyszli z domu. I proszę mi wierzyć, są osoby, które takie zachowanie odbierają jako coś fajnego. Mówią: „On mnie tak potrzebuje i kocha, jestem mu tak niezbędna i ważna dla niego, że nie mogę wyjść bez niego. A ponieważ nie chcę powodować jego cierpienia, to nie wyjdę”. Zamiast powiedzieć: „Stary, no trudno, nie ma wyjścia, zostajesz, bo ja idę do roboty”. Nie jesteśmy gotowi narazić naszego psa na coś, czego on zdecydowanie nie chce. Nie chcę przez to powiedzieć, że problemy separacyjne nie są prawdziwymi problemami, a tylko, że gdyby od początku postępować właściwie, wiele psów całkowicie by ich uniknęło. „Postępować właściwie” odnosi się tu nie tylko do samej nauki zostawania, ale do całej relacji opiekun-pies.
Załóżmy, że bierzemy psa pierwszy raz, kupujemy albo adoptujemy. Czy w ogóle wiemy, z czym się mierzymy?
Wiele osób nie myśli w ogóle o tym, ile to jest pracy. Choćby w pierwszym roku jego życia, z układaniem. Przecież nie chodzi tylko o to, żeby pies zjadł i się wysikał. Nie mamy często czasu, żeby zaspokoić jego inne potrzeby.
Teraz modne są rasy z bardzo dużym poziomem energii. No i to jest jeszcze trudniejsze. Bierzemy takiego psa, bo myślimy pewnie, że sobie razem z nim pobiegamy. A tu się okazuje, że nie da się biegać, bo zwierzę wyskakuje do innych psów. Albo goni rowery, samochody, rolkarzy. Albo wcale nie chce z nami biegać, bo bieganie na smyczy to dla psa jak bieganie po bieżni.
Nie spuszczamy psa ze smyczy?
Też jest taka moda. Jesteśmy odpowiedzialnymi właścicielami i nie spuszczamy psów ze smyczy. Co oznacza, że nie są w stanie zaspokoić swoich potrzeb.
Ale mało osób jest w takiej sytuacji, że miałoby gdzie spuścić psa.
Powinny zabierać psa tam, gdzie można go spuścić ze smyczy. Jeżeli mamy grzecznego zwierzaka, zadbaliśmy o to, żeby naprawdę przychodził na wołanie, był pod kontrolą – wtedy możemy go uwolnić od smyczy w wielu miejscach w mieście. Oczywiście, nigdy nie mamy całkowitej pewności, że do nas przybiegnie. To jest zwierzę i może kiedyś nie zareagować na wołanie. Ale to nie jest dla mnie żaden argument. Jak ktoś nie chce spuszczać psa ze smyczy, może nie jest gotowy, żeby go mieć. Powinien raczej włożyć więcej wysiłku w poszukanie miejsc, gdzie można spuścić psa. Tu mi się przypomina jeszcze jedna sprawa. To, jak uczymy psa.
Nie umiemy wydawać komend?
Jeżeli uczymy tylko w ten sposób, że mówimy psu: „Jak teraz przyjdziesz, to dostaniesz smaczek”, to nie możemy liczyć na to, że zawsze przyjdzie. Na zewnątrz jest tak wiele ciekawych bodźców, że w przypadku psa, który nigdy nie jest naprawdę głodny, smaczek zupełnie blednie. A tu chodzi o to, że pies ma wiedzieć, że to nie jest propozycja, tylko nakaz, to nie jest do jego decyzji. Pies musi wiedzieć, że ma do nas przyjść zawsze.
Nie umiemy od zwierząt wymagać?
Raczej liczne poradniki internetowe podpowiadają, że nie musimy. Że należy wychowywać zwierzęta wyłącznie metodami pozytywnymi. Czyli na przykład zawsze je nagradzać. Albo przekierować uwagę. Tyle że to też jest nagradzaniem, czyli daniem czegoś, co zainteresuje psa na tyle, że odciągnie jego uwagę.
Przeczytaj też: Udomowieni dzicy znowu dzicy
W wielu przedszkolach dla psów dowiemy się, że nie wolno używać słowa „nie”, bo przecież mózg nie przyjmuje tego słowa. Ale w życiu używamy „nie”, bo każdy z nas chce, żeby szanowano jego granice. Jeśli nigdy nie stosujemy presji wobec psa, zamiast mu czegoś zabronić, przekierowujemy jego uwagę, nie stawiamy granic, to zwierzę nawet nie wie, że nie akceptujemy danego zachowania. Nie przećwiczyliśmy tego z nim. A pies musi nauczyć się takich rzeczy o świecie, także tego, jak funkcjonować z ludźmi. Że nie wchodzi się na głowę innej osobie, że nie skacze się do gardła każdemu sąsiadowi, że nie rzuca się na naszych gości.
Każdego psa można nauczyć przychodzenia na wołanie. Pies musi wiedzieć, że fajnie jest wracać do właściciela, bo może coś mu da, ale też że nie ma możliwości nie wrócić. I wtedy można go spuszczać ze smyczy. Jasne, nie przy ruchliwej ulicy, ale sporo jest takich miejsc w dużym mieście, gdzie pies może się wybiegać, jeśli wraca na wołanie.
Wspomniała pani, że problemem jest również agresja psów.
Mam takich klientów, którzy mówią, że od roku pracują ze zwierzęciem i widzą postępy, bo rok temu się rzucało na każdego psa, a teraz na osiem z dziesięciu. Taka informacja mnie nie cieszy, bo po roku pracy pies nie powinien się rzucać na żadnego innego psa, chyba że w sytuacji, gdy to ja się zagapiłam, czegoś nie zauważyłam, nie przywołałam. Tak słabe postępy oznaczają, że metoda nie jest skuteczna.
Zwłaszcza że czasem to się kończy tak trudną sytuacją, że ludzie decydują się na uśpienie psa, bo jest zbyt agresywny.
Zdarza się, na szczęście bardzo rzadko, że wręcz zalecam, żeby to zrobili. Jeżeli pies jest naprawdę niebezpieczny i widać, że potencjalni opiekunowie nie mają szans sobie z nim poradzić. Wówczas oddanie go do schroniska czy fundacji grozi tym, że trafi do nieświadomych właścicieli i może dojść do tragedii. Więc nie jest to dobre rozwiązanie ani dla psa, ani dla kolejnych pogryzionych ludzi. Niestety część takich zwierząt jest wydawana do adopcji. Rozumiem, że chcemy je ratować. Ale jestem też głęboko przekonana, że osoby pracujące na co dzień z psami, dla których ważny jest ich dobrostan, powinny brać na siebie odpowiedzialność za ewentualne krzywdy przez nie wyrządzane i dokładać wszelkich starań, aby zapobiegać pogryzieniom. Dlatego potencjalne zagrożenie traktuję bardzo poważnie.
Przeczytaj też: Na dom nigdy nie jest za późno
Wracając do metod wychowawczych, mówi pani, że rozwiązania, jakie często proponuje się dzisiaj, są dużo łagodniejsze i nieskuteczne?
Po prostu bywają nieskuteczne. Nie chodzi o to, że są łagodniejsze. Problemem jest raczej to, że odrzucają użycie jakiejkolwiek presji i przez to często wcale niczego nie rozwiązują. Wszystkie zwierzęta społeczne, czy ludzkie, czy nie-ludzkie, nieustannie muszą stawiać sobie nawzajem granice – to wynika ze współżycia na wspólnej przestrzeni i ochrony własnych potrzeb. Dlatego nie da się zrezygnować z zakazów i mówienia „nie”.
Gdy zaczynałam się zajmować zwierzętami, pokutowały jeszcze tak zwane metody à la szkolenie policyjne. Czyli podniesiony głos, uczenie tylko przez przymus. Największym problemem było jednak nie użycie przymusu, ale to, że psy nie wiedziały, jak się zachować, żeby uniknąć nieprzyjemnych bodźców.
Wszystkie zwierzęta społeczne, czy ludzkie, czy nie-ludzkie, nieustannie muszą stawiać sobie nawzajem granice – to wynika ze współżycia na wspólnej przestrzeni i ochrony własnych potrzeb. Dlatego nie da się zrezygnować z zakazów i mówienia „nie”.
Gdy pies wie, czego się od niego oczekuje, albo czego ma nie robić, to nauczy się szybko, jak się zachować, żeby było dobrze. I wtedy nie ma wielkiego stresu czy traumy. Oczywiście trzeba dostosować bodziec do danej sytuacji i konkretnego psa, żeby nie przerażać go, tylko go nauczyć. Nie chciałabym jednak, żeby ktoś z tego zrozumiał, że uważam, że ciasteczka są nieprzydatne w szkoleniu, czy ogólniej w pracy ze zwierzętami – wręcz przeciwnie, noszę ich pełne kieszenie. Więcej mówię o tej mniej przyjemnej stronie, bo o tym, że nagród warto używać, to dziś, na szczęście, powszechnie wiadomo. Brakuje tylko równowagi.
Tymczasem co chwila mam klientów, którzy mówią, że ich pies nie radzi sobie z emocjami. Ale jak ma sobie radzić, skoro nikt nie oczekuje od niego, żeby się kontrolował?
Od dzieci wymagamy, żeby nie biegały jak szalone po restauracji, potrącając stoliki i strasznie krzycząc, prawda? Albo żeby nie biły dziadków, czy nie zrzucały jedzenia na podłogę, bo nie mają już dwóch lat. To czemu od psa nie możemy oczekiwać konkretnego zachowania? Opowiem pani zabawną anegdotę.
Słucham.
Jakiś czas temu poszłam do około siedemdziesięcioletniej pani. Wzięła psa ze schroniska i odezwała się do mnie, bo jej koty się go bały. Gdy ją odwiedziłam, wyszła po mnie na korytarz. I proszę sobie wyobrazić, że ten pies, którego miała może cztery tygodnie, został w mieszkaniu, choć zostawiła otwarte drzwi. Prawie zemdlałam z wrażenia. Bo zwykle jest tak, że przychodzę, a pies na mnie wskakuje, bo nikomu nie przychodzi do głowy go nauczyć, żeby tego nie robił.
No tak, wraca argument szalejącego po restauracji trzylatka, a my czasem traktujemy psy jak dzieci. Trend „psiecko” nie wziął się znikąd.
Tak, ludzie chętnie biorą psa, bo nie planują mieć dzieci. Spotykam takie zaangażowane osoby, które zachowują się jak rodzice nowo narodzonych dzieci – pies ma wszystko, co najlepsze, od karmy po gadżeciki, a oni postępują, jakby musieli maksymalizować jakość jego życia. Ludzie są gotowi do szaleńczych poświęceń, choć te ani im, ani psu nie robią dobrze.
Przeczytaj też: Dlaczego pora pożegnać się z zoo
Przyszli do mnie kiedyś państwo, którym pies sprawiał mnóstwo kłopotów, a dostali informację, że nie można mówić zwierzęciu „nie”, tylko trzeba przekierować jego uwagę. Więc spędzali na tym całe dnie. W odpowiedzi pies wciąż starał się coś robić i wywoływał interakcje, szczekał, obgryzał meble, sąsiedzi przychodzili na skargę, bo głośno, a jego właściciele byli oczywiście wyczerpani. Pies też, więc gdy wychodzili z domu, natychmiast szedł spać. Gdy zwróciłam im uwagę, że za chwilę zaczną uciekać do pracy, żeby odpocząć, usłyszałam: „Ale my już to robimy, tylko czy możemy go zostawiać samego? Czy to jest w porządku wobec niego? Czy on nie cierpi?”.
I co pani powiedziała?
Że przynajmniej się wyśpi. Bo nic z tego, co robili, nie zaspokajało potrzeb psa. Stałoby się tak, gdyby mógł się w domu wyspać, popracować z nimi, zamiast próbować ogarnąć chaos, panujący w domu z jego punktu widzenia.
Ludzie są w stanie poświęcić swoje meble, calusieńki czas, relacje z sąsiadami, zmienić tryb pracy. I nawet jeśli w ich poczuciu to uszczęśliwiało psa, to czy te wszystkie ofiary mają sens? Poszukałabym na to innych sposobów.
Bo to i tak nie zaspokaja potrzeb psa?
Absolutnie nie. Jakbyśmy nie rozumieli, czego potrzebuje zwierzę, które zdecydowaliśmy się przyjąć pod swój dach. Nie rozumiemy, że to jest pies i działa inaczej niż człowiek.
Teraz dla psa, który nie radzi sobie z emocjami, można mieć olejki na bazie marihuany.
Nie tylko, są specjalne dodatki żywieniowe. Albo po prostu leki. Wyciszamy psa na siłę, żeby nie zrobił innym krzywdy, bo nie potrafimy mu powiedzieć „nie”. Zwłaszcza gdy jest duży i energiczny, wolimy mu coś dosypać do jedzenia, niż nad nim zapanować.
Może dlatego coraz chętniej wybieramy małe pieski, wyglądające jak pluszaki. Takie nie zrobią nam krzywdy.
Dla wielu osób małe psy są doskonałym wyborem. Choć pamiętajmy, że nie każdy. Na przykład mały terier, choćby popularny jack russell, potrafi sprawiać mnóstwo kłopotów, zwykle jest pełen energii i bardzo niezależny. Ale w małych psach też widzę pułapkę. W stosunku do nich ryzyko, że będziemy je traktować jak dzieci jest jeszcze większe. Przecież to nie są dzieci, one są dziećmi przez pierwsze parę miesięcy. A potem są dorosłymi osobnikami, z dorosłymi potrzebami i granicami. Jak ktoś mi mówi, że jego pies ma trzy „latka”, to nazywam rzeczy po imieniu: „Ten pies nie ma trzech latek, tylko trzydzieści trzy i jest dorosłym samcem. Mówiłaby tak pani o swoim synu, że ma trzydzieści trzy latka?”. Chcemy, żeby nasze psy były jak dzieci, ale one już dawno nimi nie są. Często psy rasy chihuahua na przykład nie lubią dotyku, są bardzo niezależne, a my je przytulamy, całujemy i nosimy na rękach.
I co pani radzi osobom, które przychodzą do pani z baterią leków?
Do mnie nie przychodzą z lekami, tylko po leki i wtedy często się zawodzą. Żebyśmy miały jasność, to są sytuacje, kiedy farmakoterapia bardzo pomaga. Ale jeżeli pies po prostu jest nienauczony, jak się powinien zachowywać, nieposkromiony w żaden sposób, zwyczajnie nie wie, czego się od niego oczekuje, to żadne leki nie pomogą.
A psy naprawdę chętnie się dostosowują, chcą współpracować z nami, tylko muszą mieć jasne zasady. Wtedy staram się wytłumaczyć takim klientom, jak pies działa, jak reaguje na nasze zachowanie. A gdy nasza komunikacja jest klarowna i konsekwentna, gdy pies ma wszystko czarno-białe, to zrozumie. Jeśli zaś damy mu szarości, to pójdzie w szarości.
Psy naprawdę chętnie się dostosowują, chcą współpracować z nami, tylko muszą mieć jasne zasady.
Oczekujemy od psów, że będą bardziej ludzkie od ludzi, że będą się kierowały etyką i moralnością, a sami do tego nie dorastamy. Co prawda wobec kierowców stosuje się od jakiegoś czasu zielone buźki, które mają ich nagradzać za przestrzeganie limitu prędkości. Ale ilu z nas widziało czerwoną buźkę? Czyli jechaliśmy za szybko… A ilu z nas jedzie za szybko tam, gdzie wiemy, że stoi działający fotoradar? Pewnie nikt, chyba, że się zagapimy. Bo fotoradar gwarantuje nam karę. Nikt nam nie daje nagród za dobre zachowanie na ulicy, ale za złe jest mandat. Jak popatrzmy na zachowania psów, to okaże się, że robią całkiem podobnie. Karcą się nawzajem za przekraczanie granic.
Mówi pani, że teraz dominuje pozytywny nurt wychowywania bez presji, tylko nagrody, uśmiechy i proszenie. Nie chcemy dyscyplinować?
Wydaje mi się, że wynika to z tego, że każdy z nas marzy o idealnej relacji, w której w ogóle nie ma kontrowersji czy kłótni, zawsze chcemy tego samego w tym samym czasie, dostosowujemy się do siebie bez wysiłku i frustracji. To marzenie o idealnym świecie, o relacji symbiotycznej. Nie mamy tak w pracy, nie mamy tak w rodzinie, codziennie przeżywamy z tego powodu frustrację. Liczymy więc na to, że może uda nam się to w relacji z psem. Tymczasem po prostu nie da się całkowicie uniknąć przeżywania frustracji.
Nie jesteśmy w stanie zaspokoić w pełni swoich własnych potrzeb. Ale ponieważ sobie nie możemy stworzyć świata bez frustracji, to zastępczo próbujemy go stworzyć naszemu dziecku. Tylko wtedy okazuje się, że ono od urodzenia przeżywa frustrację – wie to każdy, kto próbował ubrać noworodka w kaftanik. Próbujemy też stworzyć raj dla naszego zwierzęcia.
Gorzej, gdy pies potrzebuje czegoś innego.
Bo pies potrzebuje czegoś innego.
Więc proszę powiedzieć, czego potrzebuje pies?
Przede wszystkim dostatecznie dużo zajęć i spacerów, żeby nie żyć w potwornej frustracji nic nierobienia i izolacji od swojego gatunku. Psy to zwierzęta społeczne, więc dobrze, gdy mogą mieć interakcje. Choć są też zwierzęta, które niezbyt lubią inne psy. Ale znam i takie, które uwielbiają się bawić z psimi przyjaciółmi.
Podczas spaceru musimy coś z nimi robić, żeby były z nami w kontakcie, pracowały z nami, żeby miały ruch, zabawę i eksplorację terenu. Potrzebują też bardzo zrozumiałych, stabilnych relacji społecznych i jasnych zasad współżycia w grupie. Większości psów to wystarcza.
Dochodzi jeszcze jeden aspekt, o którym się nie mówi. To bardzo widać u borderów. Wie pani, o jaką rasę chodzi?
Border collie, jedne z najinteligentniejszych psów.
One są wybitne na tle innych ras, ale też są bardzo wrażliwe. Żyjąc z nami w domu, biorą na siebie wszystkie nasze emocje. Gdy się przy nich kłócimy, jest nerwowa atmosfera, to zaraz chciałyby to jakoś naprawić. Oczywiście wszystkie psy reagują na nasze stany emocjonalne, ale my nie myślimy o tym, że nasz pupil mógłby lepiej czuć się w kojcu niż na kanapie. Bo w kojcu nie musiałby widzieć naszych emocji i frustracji. A nam się wydaje, że gdy jest z nami, to już jest szczęśliwy i niewiele więcej potrzebuje.
To duża praca, która wymaga świadomości, konsekwencji i uważności oraz nieprzekładania swoich emocji na psa.
Warto brać to pod uwagę. Na pewno nie można zakładać, że każdemu psu będzie lepiej u mnie niż w schronisku. Poniekąd to prawda, tylko może się okazać, że jednak to, ile naszego czasu i wysiłku potrzebuje akurat ten pies, nas przerasta. Problem z nami, ludźmi, jest taki, że staramy się przymykać oczy na rozsądne informacje, gdy bardzo czegoś chcemy.
Nie starcza wyobraźni, jak to jest mieć psa.
Dobrym przykładem jest sytuacja, kiedy pies się boi. Tak bardzo, że nie chce wyjść dalej niż na najbliższy skwerek na siku. Może boi się aut, hałaśliwej ulicy, nieznanego otoczenia? Obecnie niektórzy behawioryści powiedzą, że skoro pies się boi, to trzeba dać mu przestrzeń, wybór, podążać za nim. A to jest szaleństwo, bo jeżeli pies boi się miasta, otoczenia, a pani zostawia mu wybór, to zwierzę ze strachu i dezorientacji wybiera powrót do domu, bo tam jest bezpiecznie. Gdy zostawiamy psu taki wybór, już wie, że jego właściciel nie wie sam, czego chce i też się boi, skoro czeka na psa i jego decyzję. Więc lepiej wrócić do domu.
Każdy z nas marzy o idealnej relacji, w której w ogóle nie ma kontrowersji czy kłótni, zawsze chcemy tego samego w tym samym czasie, dostosowujemy się do siebie bez wysiłku i frustracji.
Zamiast tego możemu mu powiedzieć: „Jest okej, idziemy, zobaczysz, że przeżyjesz i będzie fajnie”. Jasne, jest w tym trochę stresu, ale wtedy pies ma szansę dotrzeć do parku, gdzie poczuje się lepiej i będzie mógł choć po części zaspokoić swoje potrzeby. A my spełniamy swoją funkcję przewodnika. Gdy pies się boi, jest niepewny, to my mamy być dla niego oparciem, mamy wziąć za niego odpowiedzialność.
W innym wypadku jego świat będzie się zawężać. A pies potrzebuje doznań, zapachów, eksploracji, wyzwań, gdzie będzie chodził, węszył, badał. Nie utwierdzajmy go w strachu. To my powinniśmy podjąć decyzję i znaleźć rozwiązanie, które pozwoli zaspokoić jego potrzeby.
Gdy pani rozmawia z ludźmi, to pewnie wychodzi na to, że wiele osób nie powinno brać psów?
Oczywiście, że tak. Wiele osób nie powinno mieć zwierząt albo trafiły na takie, które do nich nie pasuje, choć mogłyby zaopiekować się dobrze dobranym osobnikiem. Ale jest też tak, że gdy ktoś napisze w social mediach, że szuka domu dla swojego psa, to jest od razu hejtowany. A nierzadko jest to bardzo dobre wyjście dla wszystkich. Zwłaszcza jeśli sobie nie radzimy, bo wtedy im wcześniej oddamy zwierzę, tym lepiej dla niego. Bo istnieje duże ryzyko, że za kolejne pół roku zacznie sprawiać takie kłopoty, że trzeba będzie go oddać natychmiast. Tylko wtedy będzie już inny, zepsuty, bo z doświadczeniami i nawykami, których by nie miał, gdyby nie został z obecnymi właścicielami.
Co to znaczy „zepsuty pies”?
Taki, którego nauczono tego, że agresywnym zachowaniem może na nas wymusić różne rzeczy. Takich doświadczeń nie da się zapomnieć – jeśli taki kilkuletni pies trafi na kogoś, kto mu naprawdę nie ustąpi, to z tą osobą wszystko będzie okej, ale każdego nowego człowieka w swoim otoczeniu będzie już sprawdzał i większość będzie się go bała. A ja powtarzam, że nie ma szansy, żeby pies był szczęśliwy z ludźmi, którzy nie są z nim szczęśliwi.