Wersja audio
Była głodna. Biegła pomiędzy pasmami nocy i deszczu, szybsza od wiatru, zawsze czujna. Kiedy usłyszała szelest skrzydeł, zastygła w pół kroku. Zmieniła się w szary kamień, kawałek kory, mokry liść, nic wartego uwagi. Zagrożenie nie mogło jej zobaczyć, poleciało więc dalej. Odczekała chwilę, a potem ruszyła tam, gdzie zaprowadził ją nos – do świeżo rozpulchnionej ziemi, pełnej kiełkujących nasion. Chwyciła jedno w łapki i przegryzła miękką skórkę. Wnętrze smakowało trawą, gęstą zielenią, orzeźwiającym słońcem. Eliza się obudziła. Uniosła dłonie, rozcapierzyła palce, zwykłe ludzkie palce, smukłe i kościste. Wydawały się za duże. Chyba wolała mieć pazury i mysi ogon. W swoim ciele czuła się dziwnie nie na miejscu.
Bez względu na to, ile spała, wciąż była zmęczona. Poszła do łazienki, zdjęła piżamę, wypuściła powietrze z płuc i dopiero wtedy stanęła na wadze. Sto gramów więcej. „To pewnie przez makaron” – pomyślała. Głupia, brzydka, gruba, nie powinna jeść wczoraj tyle makaronu. Na wszelki wypadek zważyła się drugi raz, ale wynik pozostał bez zmian.
Przygotowała więc sobie mniejsze niż zwykle śniadanie – jogurt naturalny i jabłko, w sumie 175 kalorii. Zjadła je owinięta w szlafrok i koc, oparta o kuchenny parapet. Za oknem deszcz fastrygował świat. Według prognozy pogody później miało się zrobić ciepło i słonecznie, ale Eliza nie potrafiła w to uwierzyć. Zawsze było jej zimno.
Założyła golf, …
Aby przeczytać ten artykuł do końca, zaloguj się lub skorzystaj z oferty.
Dostęp do tego materiału mógłby kosztować 8,99 zł. My jednak w tej cenie dajemy Ci miesięczną subskrypcję wszystkich naszych treści. Czytaj i słuchaj do woli. Zostaniesz z nami na dłużej?
Prozę w „Piśmie" w 2024 roku wspiera Miasto Gdynia, sponsor Nagrody Literackiej GDYNIA.